Prezydent Turcji wydaje się podejmować sprzeczne i nerwowe decyzje. Erdogan deklaruje reformę praw człowieka i wypowiada konwencje stambulską, ucisza bliskie ideologicznie Bractwo Muzułmańskie oraz niszczy wiarygodność banku centralnego.
Opisywana wcześniej przez nas – w formie pamfletu, bo inna postać byłaby nieadekwatna – zapowiedź przedstawienia „Planu praw człowieka” przez Erdogana skończyła się na razie wypowiedzeniem Konwencji Stambulskiej „O zwalczaniu i zapobieganiu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej” oraz wszczęciem procesu delegalizacji jedynej kurdyjskiej parlamentarnej opozycji, HDP.
W przedbiegach do tego procesu parlament pozbawił deputowanego HDP Omera Faruka Gergerlioglu immunitetu i tym samym poseł trafi do więzienia na dwa i pół roku za „terrorystyczną propagandę”, która polegała na retweetowaniu informacji o fiasku pokojowego procesu z Kurdami.
Nieposiadający wielu już partnerów na arenie międzynarodowej, zwłaszcza w najbliższym otoczeniu, prezydent Turcji dwoi się i troi, żeby przywrócić relacje to z Egiptem, to z Arabią Saudyjską, czy z Izraelem. Jak na razie nie uzyskuje wymiernych efektów, a wszystkie państwa oczekują od Turcji konkretnych ruchów lub zwlekają z decyzjami.
Ostatnim pomysłem Erdogana, w ubiegłym tygodniu, żeby pokazać dobrą wolę wobec wspomnianych krajów, były represje wobec Bractwa Muzułmańskiego w Turcji. Przebywająca tam opozycja egipskich islamistów została zatrzymana w areszcie domowym, dostala nakaz ograniczenia propagandy oraz wstrzymano jej środki finansowe. Może to wywołać zdziwienie – jak to, jeden z czołowych islamistów, polityk, który swojego czasu postawił na islamizm w polityce międzynarodowej, teraz będzie go ograniczał? Trzeba jednak wziąć pod uwagę kilka czynników.
Po pierwsze, czynnik wewnętrzny ruchu islamistycznego. Od dłuższego już czasu islamistyczne organizacje, zwłaszcza na Zachodzie, pozostając w nurcie ideologicznym islamizmu odcinają się od związków z Bractwem Muzułmańskim, traktując to jako obciążenie. Turcja w tym czasie wyrosła na jednego z głównych sponsorów islamizmu i nie musi też żyrować swojej wiarygodności związkami z Bractwem.
Można się spodziewać, że gospodarka szybko nie odbije, więc jeszcze niejednokrotnie turecki władca sięgnie po islamistyczny i nacjonalistyczny repertuar propagandowy. To jednak powiększać będzie ryzyko konfliktu w regionie
Po drugie, sytuacja gospodarcza Turcji jest naprawdę zła: to wysoka inflacja, bezrobocie, ucieczka inwestorów. Stąd prezydent będzie zabiegał o relacje z krajami, które pomogą ożywić gospodarkę. Taką jaskółką może być deklaracja Arabii Saudyjskiej co do chęci zakupu tureckich dronów.
Po trzecie, czy jest to pierwsza taka wolta Erdogana? W 2002 roku, po objęciu przez AKP władzy, mieliśmy festiwal demokracji i dostosowywania prawa do praw Unii Europejskiej. Była też polityka „pokój w kraju, pokój na świecie”, nawiązująca do maksymy ojca świeckiej republiki tureckiej Atatürka. To ustąpiło potem miejsca polityce neoosmańskiej, odbudowującej wpływy na terenach byłego Imperium Osmańskiego.
W międzyczasie rozmowy pokojowe z Kurdami przekształciły się w konflikt z Kurdami, ponieważ HDP nie chciała wejść do koalicji z AKP. Po puczu w 2016 doszło do rozprawy z braćmi islamistami od Gülena, a wkrótce zaorano demokrację zostawiając tylko jej fasadę. Do końca ubiegłego roku Ankara zdążyła się też skłócić z większością stolic w regionie, po to, by teraz szukać możliwości współpracy z nimi. Tak więc ta zmiana podejścia wobec Bractwa Muzułmańskiego także nie może być traktowana jako ostateczna.
Podobna jest też zmienność prezydenta Turcji wobec polityki monetarnej. Gdy prowadził ją jego zięć Berat Albayrak, Erdogan informował świat finansjery, że inflacja nie jest problemem dla gospodarki. Świat jednak się z tym nie zgadzał, inwestorzy wycofywali się z kraju, a turecka lira traciła gwałtownie na wartości, ponieważ bank centralny nie mógł jej obronić posiadając niskie rezerwy walutowe.
Po zmianie na stanowisku dyrektora banku centralnego zagościł zwolennik ostrych rozwiązań monetarnych Naci Agbal. Niestety dotrwał tylko do ubiegłego weekendu, bo został zwolniony przez Erdogana za zbyt ostre podniesienie stóp procentowych (oficjalna inflacja w styczniu wyniosła 15%, ale nieoficjalne mówi się, że to dane zaniżone).
Dzisiaj w nocy, gdy otworzyły się azjatyckie rynki, pierwsze notowania tureckiej liry wykazały kilkunastoprocentowy spadek wobec dolara amerykańskiego. I przyczyną tego nie jest sam brak zaufania do nowego szefostwa banku centralnego, ale przyczyna zwolnienia poprzedniego i widoczne uzależnienie osoby odpowiedzialnej za politykę monetarną bezpośrednio od prezydenta.
Czy zatem prezydent Turcji, lider islamistów, jest osobą niestabilną, chociaż sam sugerował badanie psychologiczne prezydentowi Francji? Wydaje się, że jego obecne posunięcia to próba realizacji wielkich ambicji politycznych w trudnych warunkach. AKP nie doszła do władzy jedynie pod hasłami powrotu do znaczenia islamu w życiu publicznym. Erdogan dał się też poznać jako dobry gospodarz Stambułu i obiecał wyborcom wzrost gospodarczy. Słowa dotrzymał, jednak gros tego wzrostu brał się z kredytów konsumpcyjnych i wewnętrznego popytu, co w przypadku Turcji, nie posiadającej pozytywnego bilansu w obrotach handlowych, wywołało uzależnienie od inwestycji zagranicznych i pożyczek, wystawiając w istotny sposób gospodarkę na wahania nastrojów inwestorów i krótkoterminowych pożyczkodawców.
Do tego doszła polityka zagraniczna. Wielu graczy regionu wcale nie miało ochoty wracać do sytuacji przywództwa tureckiego, co spowodowało skłócenie Ankary z wieloma stolicami. Pandemia, kryzys, konflikty z partnerami w Europie Zachodniej i USA, podkopały zaufanie inwestorów.
Teraz Erdogan musi spuścić z tonu i ratować swoją władzę. Można się jednak spodziewać, że gospodarka szybko nie odbije, więc jeszcze niejednokrotnie turecki władca sięgnie po islamistyczny i nacjonalistyczny repertuar propagandowy. To jednak powiększać będzie bez wątpienia ryzyko konfliktu w regionie.
〉Polecamy również tekst Grzegorza Lindenberga, który już 5 lat temu pytał: Czy Erdogan pójdzie drogą Hitlera?