W obliczu tureckiego ataku na terytorium Syrii zamieszkałe przez syryjskich Kurdów pojawia się wiele pytań. Czy Stany Zjednoczone zdradziły sojusznicze Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF)? Na ile można polegać na USA jako sojuszniku? Czy Turcja słusznie obawia się zagrożenia ze strony Rożawy? Jakie kolejne problemy wywoła ten konflikt? Czy zagraniczni terroryści uciekną z obozów kurdyjskich i wrócą do Europy?
Prawie w ogóle nie dyskutuje się jednak o najważniejszym dla Europejczyka pytaniu: Jak to się dzieje, że Unia Europejska i europejska część NATO jest po raz kolejny bezradna wobec konfliktu toczącego się u naszych granic i bezpośrednio wpływającego na nasze bezpieczeństwo?
Czego mogłaby chcieć Europa?
Każda ze stron tego konfliktu jest w stanie wyłuszczyć swoje interesy, obojętne, jak ocenimy ich prawdziwość bądź zasadność. Trump, który dał „zielone światło”, usuwając z drogi tureckiej armii jednostki amerykańskiego wojska, twierdzi że Ameryka kończy z rolą „światowego policjanta”. Nie ma zamiaru ponosić wysokich kosztów obecności militarnej w wojnach, które jej nie dotyczą. Turcja przekonuje do prawa do bezpieczeństwa swojego terytorium i konieczności repatriacji syryjskich uchodźców, których chce przesiedlić do strefy bezpieczeństwa. Kurdowie chcą zagwarantować sobie autonomię i bezpieczeństwo oraz przeciwdziałać siłowej zmianie struktury etnicznej na zamieszkałych przez siebie terenach. Syria, która na prośbę osamotnionych Kurdów włączyła się do wojny, chce przeciwdziałać rozpadowi terytorialnemu i utrzymać władzę Asada. Rosja z kolei chce powrotu status quo sprzed rewolucji, a dodatkowo psuje szyki NATO wikłając Turcję w zależność od siebie.
Unia Europejska w ostatnich dniach uchwaliła co prawda sankcje na dostawy broni z krajów UE do Turcji i potępiła inwazję, ale sposób realizacji sankcji ma pozostawać w gestii poszczególnych krajów. A tu już są różnice, bo na przykład Niemcy wprowadziły zakaz, ale tylko na tą broń, która może zostać użyta w toczącym się konflikcie. Wielka Brytania jeszcze w ostatniej chwili w ogóle próbowała storpedować jakiekolwiek wspólne stanowisko ministrów spraw zagranicznych UE w tej kwestii. Co jednak chce uzyskać UE poza wyrażeniem zaniepokojenia, ubolewania, czy wręcz potępienia?
Nie jest tak, że nie mamy interesów na Bliskim Wschodzie i nie jesteśmy, jak to może powiedzieć o USA Donald Trump, oddaleni od niego o „7 tysięcy mil”. Interesuje nas przede wszystkim bezpieczeństwo naszych granic, które nie będzie generowało niekontrolowanej imigracji finansowo obciążającej państwo. Istnienie konfliktów w pobliżu Europy, których elementem jest islamski radykalizm, prowadzi do przenikania dżihadystów na teren UE oraz do radykalizacji imigrantów pochodzących ze stref tego konfliktu. Kurdowie z Syrii i Iraku, w przeciwieństwie do Turcji, byli w tym przypadku naszymi sprzymierzeńcami. Zwalczali dżihadystów oraz oferowali bezpieczne terytorium dla wewnętrznych uchodźców w Syrii. Wsparci przez Zachód mogliby być istotną przeciwwagą dla strony rządowej w dyskusji o kształcie Syrii. Dlatego potępienie tureckiej agresji i działanie na rzecz uspokojenia konfliktu jest w naszym żywotnym interesie.
Agresywne zapędy Turcji wobec Kurdów i rozpalanie na nowo konfliktu w Syrii to nie jedyna oś sporu UE z Turcją. Na ostatnim posiedzeniu ministrów, w słowach prezydenta Rady Europejskiej Donalda Tuska został wyrażony sprzeciw wobec tureckich planów wiertniczych w okolicach Cypru, które naruszają prawa Cypru i Grecji do znajdujących się tam złóż gazu.