Firmy mediów społecznościowych, włącznie z Twitterem, odegrały kluczową rolę w zasięgu i szerzeniu aktywności salaficko-dżihadystycznych grup, takich jak tak zwane Państwo Islamskie czyli ISIS.
Kiedy Abu Bakr Al-Baghdadi ogłosił się kalifem w czerwcu 2014 r. po upadku Mosulu, ISIS mogło rozesłać tę informację bardzo szeroko przez media społecznościowe, mimo że ta grupa została uznana za Zagraniczną Organizację Terrorystyczną (FTO) przez Departament Stanu już w 2004 roku.
Dopiero gdy w sierpniu 2014 r. ISIS zaczęło zamieszczać wideo z obcinania głów Amerykanom i w coraz większym stopniu mobilizować młodych zwolenników na całym świecie i w wielu językach, Twitter i inne firmy podjęły działania i zamknęły te konta. Kilka kont, które Twitter usunął, było półoficjalnymi, ale usunięto także znacznie większą liczbę nieformalnych promotorów, orędowników i zwolenników – trolli i fanów ISIS[1]. Big Tech zrobił to, by chronić swoją korporacyjną reputację w obliczu narastającego gniewu obywateli i wobec uzasadnionych obaw przed działaniami rządów.
Czystka wobec propagandystów ISIS wydawała się być jednorazową akcją. Choć zwolennicy ISIS i Al-Kaidy nadal mieli trudności w mediach społecznościowych, propagandyści innych grup terrorystycznych mieli znacznie łatwiej. Media (kanały telewizyjne Al-Ahd i Al-Etejah) irackiej grupy terrorystycznej Kataib Hezbollah (FTO od 2009 r.) i Asaib Ahl Al-Hakk (FTO od 2020 r.) są na Twitterze[2]. Jest również Kais Al-Chazali, szef tej drugiej organizacji[3].
Poza tymi oficjalnymi kontami są setki kont zwykłych Irakijczyków związanych z kontrolowanymi przez Iran milicjami szyickimi i szwadronami śmierci, którzy nie tylko nagłaśniają oficjalną propagandę, ale także służą jako elektroniczna armia używana do grożenia członkom społeczeństwa obywatelskiego, mącenia po morderstwach irackich działaczy i dziennikarzy, i szerzenia dezinformacji w służbie Iranu i jego lokalnych marionetek.
Twitter nieświadomie odgrywał bardzo pomocną rolę w ostatnich latach w ułatwianiu kampanii zastraszania w języku arabskim, prowadzonej przez Iran i jego pomocników przeciwko irackim demonstrantom, społeczeństwu i krytykom. Grupa wiarygodnie oskarżona o zabicie irackiego uczonego, Hiszama Al-Haszemiego, ma na Twitterze konto (i wielu zwolenników) [4].
To samo toksyczne środowisko medialne jest w Libanie. Tutaj Twitter jedynie zawiesił w 2019 roku konta oficjalnego kanału Hezbollahu, Al-Manar (Hezbollah jest uznany za FTO od samego początku, 1997r.)[5]. Jest on nadal dostępny gdzie indziej na zachodnich platformach[6]. Ale także wielu libańskich “dziennikarzy” związanych z tym samym, zawieszonym medium, bezkarnie powtarza jego treści[7]. Nieoficjalni sojusznicy medialni Hezbollahu, jak Al-Mayadeen TV i gazeta “Al-Akhbar” są nadal dostępni[8]. Podobnie jak w wypadku Iraku, dostępne są także setki “osobistych” kont, które agresywnie szerzą treści Al-Manar TV i tezy Hezbollahu. Niedawne zamordowanie działacza przeciwnego Hezbollahowi, Lokmana Slima, w Libanie, natychmiast spowodowało gwałtowny wzrost aktywności na tych kontach, ze szkalowaniem ofiary morderstwa, grożeniem innym w Libanie jako możliwymi kolejnymi ofiarami i promowaniem fałszywych narracji w służbie Hezbollahu. (…)
Jednym przykładem z wielu jest Multaka Al-Alam A-Mukawim (Forum Mediów Oporu)[10]. Wybrałem je nie dlatego, że jest wyjątkowo znaczące, ale dlatego, że jest typowe dla wielu z tych kont, chociaż z 4000 obserwujących jest znacznie większe niż większość innych trolli Hezbollahu. Choć podobno datuje się na rok 2017, to konto w rzeczywistości zaczęło działać w listopadzie 2020. Jedną z kalumnii przeciwko Slimowi było twierdzenie, że kupili go Amerykanie i po zamordowaniu go, to konto w podobny sposób wiąże innych libańskich dziennikarzy z rzekomą „służbą” dla ambasady USA.
To konto i inne jemu podobne, mają zręczną grafikę i treści, takie jak o Slimie czy innych atakowanych osobach, gotowe do publikacji w kilka godzin lub dni po morderstwie. Tak jak treści ISIS online miały przerażać przeciwników i werbować zwolenników, tak samo treści szerzone przez arabskojęzycznych fanów irańskich szwadronów śmierci mają przerażać przeciwników i gloryfikować Hezbollah oraz przywódców irańskich. I tak samo jak ISIS, media proirańskich grup terrorystycznych rozpoczynają kampanie hasztagów, by podnosić świadomość i zastraszać przeciwników.
9 lutego 2021 r. te libańskie konta rozpoczęły kampanię przeciwko libańskim dziennikarzom, którzy ośmielali się krytykować Hezbollah (zarówno tych, którzy ogólnie krytykowali Hezbollah, jak i tych, którzy krytykowali zabicie Slima, który sam był wcześniej obiektem takiej kampanii). Sloganem kampanii jest: “Nikczemna prasa na rozkaz ambasady [amerykańskiej]”[11]. To jest mrożący krew w żyłach komunikat, przychodzący od grupy, która wiarygodnie została oskarżona o zabicie z całkowitą bezkarnością znanych dziennikarzy, między innymi Samira Kassira i Gibrana Tueniego.
Dlaczego Twitter pozwala na działanie jednych szerzycieli terroryzmu, a zakazuje innym? Dlaczego uciszył Al-Manar i Hezbollah, ale pozwala propagandystom na swobodne szerzenie ich przesłania? Dlaczego pozwala zwolennikom grup terrorystycznych grozić dziennikarzom i społeczeństwu obywatelskiemu w Libanie i Iraku? Gdyby naśladowano wzór usuwania ISIS, nie byłoby różnicy między oficjalnymi kontami, półoficjalnymi kontami, a kontami rzekomo niezwiązanych organizacyjnie amatorów. Wszystkie byłyby usunięte.
Oczywiście jest irytujące, że próg zostaje ustalony niżej dla Trumpa i QAnon niż dla Hezbollahu i Kataib Hezbollah, ale taka jest ponura rzeczywistość. A może także wyjaśnienie. Zabijanie działaczy w świecie arabskim przez grupy z solidnymi sieciami online ma stosunkowo małe znaczenie dla amerykańskich mediów społecznościowych, ponieważ są to cudzoziemcy i większość ich działań odbywa się w języku arabskim.
Jeśli chodzi o te grupy, Twitter jest na tym samym etapie, na jakim był w latach 2013-2014, kiedy ISIS było jedynie przekleństwem i plagą dla ludzi w regionie, którzy pisali i mówili w „zawijasach” nieznanych w Dolinie Krzemowej. Dopóki nie stanie się to krajową [amerykańską] sprawą, po angielsku, sprawą dotyczącą korporacyjnej reputacji lub niepokoju wyrażanego przez zachodnie rządy bezpośrednio wobec firm mediów społecznościowych, Twitter i jego przyjaciele będą odwracać wzrok. Bo mogą.
—————-
Komentarz autora:
Wraz z zamknięciem kont urzędującego prezydenta USA i tysięcy innych, podobno z powodów związanych z wyborami w USA w 2020 r. i cudacznymi teoriami spiskowymi, władza „Big Tech” firm mediów społecznościowych nigdy nie była bardziej ewidentna. Jak podkreślało wielu, są to prywatne firmy, które obecnie mają pełne prawo decydować, kto może otrzymać miejsce na ich platformach w oparciu o ich własną, subiektywną i niejasną interpretację warunków świadczenia usług. To jest decyzja, którą można krytykować, choć nie można naprawdę jej podważyć i czasem wydaje się, że ostateczną miarą tego, co uchodzi, jest światopogląd mędrców z Big Tech w bańce Doliny Krzemowej w Kalifornii.
Alberto M. Fernandez
Autor jest wiceprezesem MEMRI.
Źródło: memri.org/polish (tamże przypisy, ang.)
Tłumaczenie Małgorzata Koraszewska