Polska ryzykuje decydując się na pogłębianie sojuszu z Turcją, w sytuacji, gdy na szczycie NATO nie dochodzi do niczego więcej niż do zapewnień o chęci utrzymania relacji pomiędzy Francją i USA a Turcją.
Za nami szczyt unijny, który części polskich komentatorów upłynął na dyskusji czy prezydent USA Joe Biden spotkał się z prezydentem Polski i czy było to istotne spotkanie. Opinie bardziej odsłaniały polityczne sympatie komentatorów niż cokolwiek mówiły o stanie stosunków polsko-amerykańskich.
Tymczasem poza główną osią spotkania liderów państw Sojuszu Transatlantyckiego, jaką było ustalenie nowej strategii NATO i wzmocnienie jedności wobec Chin oraz Rosji, odbywały się też spotkania z prezydentem Turcji Recepem Tayyipem Erdoganem. Miały wyznaczyć nową drogę współpracy pomiędzy takimi państwami, jak USA, Francja Grecja i Turcja, po tym jak w ubiegłym roku napięcia między Ankarą a krajami zachodnimi sięgnęły zenitu.
I to właściwie stan tureckiej gospodarki, i izolacja w polityce międzynarodowej spowodowały, że prezydent Erdogan rozpoczął zwrot na Zachód. Analizując więc obecną politykę Turcji wobec NATO należy zachować z tyłu głowy, że nie jest to element strategii tureckiej, a raczej taktyki, spowodowanej przeszkodami jakie Ankara napotkała w próbach wzmocnienia się jako regionalnej, a nawet globalnej siły w świecie wielobiegunowym.
Przybijanie żółwików bez łamania lodów
W sferze wizualnej nie zabrakło uśmiechów, poklepywania, żółwików i łokci, chociaż zdjęcie z przywitania z prezydentem Francji Macronem ma charakter dość konfrontacyjny, a z kolei zdjęcie z Bidenem stawia Erdogana w niezbyt szczęśliwej pozycji. Jednak „rodzinne zdjęcia”, optymistyczne komunikaty i podkreślanie jedności sojuszu spowodowały, że niektórzy uznali, iż między państwami panuje atmosfera przyjaźni, a Turcja jest znowu wiarygodnym członkiem NATO.
Niestety pomimo wyrażania woli rozpoczęcia dialogu i ogólnych deklaracji podstawowe problemy pozostają dalej nierozwiązane i trzeba jeszcze dużo czasu, by stwierdzić, że współpraca wróciła na stare tory.
W rozmowach z USA Erdoganowi udało się uniknąć spornej kwestii uznania ludobójstwa Ormian przez prezydenta Bidena w kwietniu tego roku, co postawiłoby go w bardzo niezręcznej sytuacji. Jednocześnie nie ma żadnego porozumienia w sprawie systemu rakietowego S-400 zakupionego przez Turcję od Rosji, co stało się głównym źródłem problemów w relacji z amerykańskim sojusznikiem. Obiecano powołanie grupy dyplomatów z różnych krajów, która ma pracować nad rozwiązaniem problemów.
Nową platformą współpracy ma być zaoferowana przez Turcję asysta przy wycofywaniu wojsk NATO z Afganistanu i kontroli nad lotniskiem w Kabulu. Na to, jak już wiemy, mają nie zgadzać się talibowie negocjujący warunki z USA. Tu jednak Katar i Pakistan, mające dobre relacje z Turcją, a jednocześnie wpływ na ugrupowania rebelianckie, mają przekonać je do akceptacji tego rozwiązania.
Jak jednak mówią obecni na szczycie zachodni dyplomaci, nie doszło do przełamania lodów między Bidenem a Erdoganem. Co więcej, ten pierwszy podkreślił konieczność walki z autorytaryzmem „także wśród sojuszników”.
Jak czytać Erdogana?
Po spotkaniu z Francuzami oświadczono, że prezydent Macron podkreślił szacunek dla islamu, co miało uspokoić Erdogana, który ostro krytykował walkę Francji z islamistycznym separatyzmem. Pytanie, czy to akurat potrzebowało wyjaśnienia, bo jak donosiły raporty francuskich służb z poprzednich lat, to Turcja wspiera ów islamistyczny separatyzm, więc Erdogan jest świadomy, gdzie leżą różnice w podejściu Francji i tylko cynicznie gra mniejszością muzułmańską nad Sekwaną.
Pogłębienie współpracy w zakresie bezpieczeństwa z Turcją to nie tylko zysk; niesie ze sobą także koszty i ryzyko.
Do podobnego oświadczenia, które może być odczytane dwuznacznie, doszło także w sprawie Libii. Obydwaj prezydenci zapewnili, że chcą pracować nad wycofaniem zagranicznych najemników wspierających strony libijskiej wojny domowej. Tu z kolei nie można zapominać, że Erdogan już niejednokrotnie zgadzał się na wyjazd wszystkich najemników, poza tymi sprowadzanymi przez Turcję, bo jego zdaniem oni są w Libii legalnie, na zaproszenie Rządu Zgody Narodowej w Trypolisie.
Przemawiając na szczycie prezydent Turcji zarzucił NATO, że pozostawiło jego kraj osamotniony w walce z terroryzmem Daesh (Państwem Islamskim) na terenie Syrii. Tymczasem, jak pamiętamy z poprzednich lat, Turcja wielokrotnie ogłaszała ofensywę przeciwko Daesh, a potem ruszała zwykle przeciwko syryjskim Kurdom, a nawet sama wspierała organizacje dżihadystyczne wywodzące się, podobnie jak Daesh, z Al-Kaidy – chociażby Dżabat al-Nusrę.
〉 Przeczytaj także „Po co PiSowi Turcja?” – czy to tylko realpolitik czy sojusz ideologiczny?
Jeszcze cieplej było w relacjach z Grecją, którą Erdogan nazwał „sojusznikiem”, mimo że jeszcze rok temu o mało nie doszło do zderzenia dwóch flot, a piloci myśliwców dostawali zezwolenie na podejmowanie akcji militarnych na podstawie własnej oceny sytuacji w powietrzu. Erdogan podkreślał, że Turcja szanuje międzynarodowe prawo (a rok temu naruszała Konwencję o Prawie Morza, której nie jest stroną) oraz szanuje obustronne interesy sąsiadów (a prowadzi działania blokujące wspólne przedsięwzięcia gazowe, których stroną jest Grecja).
Jednocześnie dwa dni przed spotkaniem, na którym prezydent Turcji mówił o współpracy w ramach NATO, na kanale CNN Turk jeden z jego doradców do spraw zagranicznych i bezpieczeństwa, prof. Mesut Hakkı Caşın, zagroził zatapianiem greckiej floty, przypominając, jak armia Atatürka utopiła Greków w 1922 roku podczas masakry 100 tysięcy cywilów w Smyrnie.
Priorytety naszego sojusznika
Podsumowując, priorytetem Turcji, która znalazła się z powodu swojej awanturniczej polityki w izolacji, jest poprawa dramatycznej sytuacji gospodarczej i ściągnięcie zagranicznych inwestorów. Stąd paradowanie Erdogana w towarzystwie głównych graczy gospodarczych Zachodu – USA, Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii, co ma stworzyć wrażenie stabilności kraju.
I chociaż dzisiaj obwieszczono poprawę w obrotach bieżących, spowodowaną spadkiem deficytu handlowego (głównego czynnika obciążającego turecką gospodarkę), to brak jasnych konkluzji ze spotkania z Bidenem spowodował, że turecka lira osłabła.
Rząd PiS wybrał trudną grę w polityce międzynarodowej. Z jednej strony mamy zapewnienia NATO i USA, że odstraszanie Rosji jest jednym z kluczowych priorytetów Paktu, a z drugiej amerykańską decyzję dającą zielone światło budowie Nord Stream 2. Podyktowana jest nie – jak niektórzy twierdzą – spolegliwością wobec Rosji, lecz raczej koniecznością przekonywania Niemiec do współpracy w polityce amerykańskiej wobec Chin. Niemniej jednak stanowi to bezpośrednie wyzwanie dla naszego bezpieczeństwa.
W odpowiedzi podkreśla się, że Polska szuka wzmocnienia bezpieczeństwa wśród innych krajów, których priorytety są pomijane przez NATO i w tym kontekście pojawia się Turcja. Stworzenie balansu wobec Niemiec może wydawać się więc korzystne, jednak jeżeli potraktować poważnie podkreślanie przez Bidena powrotu NATO do wartości demokratycznych, to tandem z Turcją może być problematyczny.
Turcja dawno poszła w stronę rządów autorytarnych, w kampanii obecny prezydent USA nazywał Erdogana autokratą, pod adresem Polski ostatnio wysuwana jest także krytyka dotycząca respektowania reguł demokratycznych. Czy w takim razie pogłębienie współpracy nad bezpieczeństwem z państwem realizującym doraźny interes, które może zaskoczyć nas kolejnym zwrotem o 180 stopni, a jednocześnie o coraz gorszych notowaniach w kwestii paw człowieka i demokracji, nie pogorszy naszych relacji z trzonem NATO?
Czy jakakolwiek krytyka wobec Rosji w sprawie łamania praw człowieka, naruszania suwerenności innych państw, nie będzie brzmieć ze strony NATO słabiej, gdy na jego pokładzie znajduje się Turcja? Ostatnie pogłębienie relacji Polski z Turcją przedstawiane jest tylko jako zysk, niesie ono jednak ze sobą także koszty i ryzyko, wobec tego dobrze jest pamiętać, co jest rdzeniem naszego bezpieczeństwa.