Jan Wójcik
Zaangażowanie się mocarstw w konflikt w Syrii może dawać nadzieję na jego rozwiązanie. Kiedy jednak angażują się one mocniej po stronie tych, których dotychczas mniej lub bardziej skrycie wspierały, rozwój spraw może wymknąć się spod kontroli.
Dotychczas potęgi światowe i regionalne wspierały różne strony konfliktu. Stany Zjednoczone mitycznych umiarkowanych islamistów, dostarczając wyszkolenie i sprzęt rebeliantom, którzy często po ukończeniu szkolenia i przejęciu sprzętu dołączali do jednego z grupowań dżihadystycznych. Te ugrupowania z kolei, przede wszystkim Państwo Islamskie, były bombardowane przez lotnictwo państw NATO i krajów arabskich. Od początku sunnickie organizacje militarne otrzymywały wsparcie ze strony Turcji, Arabii Saudyjskiej i innych krajów Zatoki Perskiej. Jednak państwa arabskie i Turcja były oskarżane o finansowe wspieranie organizacji terrorystycznych i transakcje handlowe z Państwem Islamskim. Po stronie Asada tymczasem, wspierając go militarnie, opowiadała się Rosja, chcąca utrzymać kontrolę w tej części świata, oraz szyicki Iran tradycyjnie związany z reżimem alawitów. Kolejny aktor syryjskiej wojny, Kurdowie, otrzymywali wsparcie ze strony Zachodu, chociaż nie tak istotne jakby oczekiwali.
Można przyjąć, że pierwsza w otwarte karty zaczęła grać Rosja, która we wrześniu 2015 roku militarnie zaangażowała się po stronie rządzącego Syrią dyktatora Baszara al-Asada. Widząc, że szala zwycięstwa może przesunąć się wyraźnie w stronę broniącego się obozu rządzącego, zaangażowaniem militarnym grozi Arabia Saudyjska. Kogo będzie wspierać? Coraz głośniej się mówi, że Wolna Syryjska Armia (FSA) nie istnieje lub została pozbawiona zdolności operacyjnych, więc beneficjentami stałyby się ugrupowania dżihadu.
Zarówno Arabia Saudyjska, jak i Turcja, która do niej dołączyła, deklarują, że chcą się rozprawić z dżihadystami, ale biorąc pod uwagę, że Turcja w 2015 roku deklarowała naloty na ISIS, a bomby tak naprawdę spadły na Kurdów, można oczekiwać raczej innych celów tej interwencji. Przede wszystkim chodzi o to, żeby nie dopuścić do zbliżenia się wojsk rosyjskich do granicy syryjsko-tureckiej, Turcja musi być aktywna w Syrii. Przed taką możliwością ostrzega znany rosyjski analityk wojskowy Paweł Felgenhauer: Rosyjscy wojskowi oczekują zwycięstwa na północy Syrii, a potem zapewne również na południu, dzięki czemu siły proasadowskie wywalczą dostęp do granicy z Turcją.
Rosja to nie jedyne mocarstwo, które narusza interesy Turcji w regionie. Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan przestrzegł Stany Zjednoczone i Zachód przed wspieraniem Kurdów walczących w Syrii. Domaga się jasnej deklaracji, czy NATO stanie po stronie kurdyjskich bojowników – których Turcja uważa za terrorystów – czy też po stronie swojego sojusznika. Tu jednak nie chodzi o rzekomy terroryzm Partii Unii Demokratycznej (YPG) działającej na terenie Rożawy, syryjskiego regionu zamieszkałego przez Kurdów, a o ewentualne powstanie kolejnej kurdyjskiej autonomii lub nawet państwa przy południowej tureckiej granicy. Temu Turcja biernie nie będzie się przyglądać, dlatego od kilku dni trwa ostrzał kurdyjskich pozycji zdobytych w północnej Syrii. Terytoria te zajęli Kurdowie wypierając terrorystów Państwa Islamskiego, a teraz sami są traktowani jak terroryści. Do wstrzymania ognia wezwała Francja. Jednakże o determinacji Turcji można przekonać się na jej terytorium, gdzie tureckie siły bezpieczeństwa rozpętały wojnę domową z Kurdami. Dziesiątki tysięcy osób musiały uciekać z Diyarbakir. W Cizre z kolei, Turcja twierdzi, że zlikwidowała 60 terrorystów, jednak kurdyjskie władze mówią o masakrze cywilów.
Bezpośrednią przyczyną nowej fazy konfliktu turecko-kurdyjskiego był zamach dokonany we wrześniu przez Kurdów na policjantów tureckich oskarżanych przez nich o współpracę z ISIS. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę, że w tym samym czasie rządząca partia AKP nie uzyskała oczekiwanej większości w wyborach parlamentarnych, a utraciła sporo miejsc na rzecz kurdyjskiej partii HDP, motywy działań rządu mogą być inne. Zwłaszcza, że stawką w wyborach była zmiana tureckiego modelu z parlamentarnego na prezydencki.
Kurdyjskie sny o niepodległości, wiele już razy pogrzebane przez sojuszników, spędzają sen z powiek nie tylko tureckiego prezydenta, ale także syryjskich Arabów, którzy podobnie jak Turcja boją się wydzielenia kurdyjskiej autonomii z kraju.
Zachód ponownie, jak przed wiekiem, wydaje się być przychylny Kurdom, ale sojusz z Turcją w ramach NATO może przeważyć nad ich niepodległościowymi aspiracjami. Tę kartę może rozgrywać Rosja. Już dzisiaj reżim w Damaszku domaga się śledztwa ONZ w wprawie tureckich ataków na kurdyjskie siły w Rożawie. Twierdzi, że Turcja narusza terytorium Syrii i morduje syryjskich obywateli.
Ostatecznie jednak w rozmieszczeniu sojuszy w Syrii nie zmieniło się nic. Sunnickie państwa wspierają ugrupowania dżihadystyczne, które liczą się bardziej niż na początku wojny domowej. Rosja stoi murem za Asadem, a Zachód lawiruje pomiędzy wspieraniem Kurdów, zwalczaniem terrorystów i sojuszami z tymi, którzy zwalczają Kurdów i wspierają terrorystów. Zmieniło się jedno: wszystkie te znaczące siły myślą o bezpośrednim zaangażowaniu się w konflikt. A to grozi jego eskalacją poza region.