Jan Wójcik
W sobotę opublikowaliśmy artykuł o reakcji Starbucksa w kwestii zaczepek jednego z klientów kawiarni wobec muzułmanki w nikabie. Sprawa budziła emocje, nagranie w sieci obejrzało ponad 1,5 miliona osób.
Komentarze w sieci były różne – jedni kibicowali mężczyźnie, który pokazał muzułmance, że nie podobają mu się takie stroje w przestrzeni publicznej, inni uważali faceta za rasistę, jeszcze inni byli oburzeni (lub odwrotnie – uradowani) postawą Starbucksa, odmawiającego sprzedaży kawy „rasiście”.
Czasami, kiedy jesteśmy bardzo zaangażowani w takie spory, zapominamy o rzeczach podstawowych. Nie mamy prawa w przestrzeni publicznej atakować, napastować, także słownie innych ludzi. Normalne jest to, że możemy zostać poproszeni o opuszczenie lokalu, jak będziemy przeszkadzać innym klientom. I nie ma tu nic do rzeczy, kto i jak był ubrany, dopóki robi to zgodnie z prawem. Kontekst jest tu obojętny, chociaż osobom, które przeciwstawiają się coraz powszechniejszym przejawom islamu w sferze publicznej może być trudno to zaakceptować.
Inaczej sprawa miałaby się, gdyby nagrany na wideo napastnik chciał przedyskutować swoje podejście do tej sprawy, gdyby nawet wprost powiedział, że budzi w nim niepokój czy niechęć takie publiczne demonstrowanie wiary, czy oddzielanie się od społeczeństwa. W końcu kawiarnia jest miejscem spotkań i dyskusji.
„Bohater” filmiku wszedł jednak w rolę prawackiej wersji „social justice warrior” (wojownika o sprawiedliwość społeczną). Zachował się dokładanie tak samo, jak lewaccy bojówkarze walczący o „sprawiedliwość społeczną”, którzy w kawiarniach domagają się wyjścia Tommy’ego Robinsona, nawet nie dyskutując z nim, albo łomoczą w okna sali uniwersyteckiej, gdzie odbywa się wykład Jordana B. Petersona.
Jeżeli temu mielibyśmy kibicować tylko dlatego, że „właśnie moja racja jest racja najmojsza”, to zachodzi tu jakaś pomyłka.
obserwuj autora na Twitterze @jankwojcik