Jan Wójcik
„Precz z tyranem – Erdoganem!” rozlegało się wczoraj w rytm bębnów na Krakowskim Przedmieściu, przed pałacem prezydenckim, w proteście lewicowych organizacji przeciwko łamaniu praw człowieka w Turcji.
Trudno się z lewicowymi działaczami się nie zgodzić i ich zapał, który obserwowałem, był bardzo szczery. Przeciwko łamaniu praw kobiet w Turcji, przeciwko prześladowaniu i mordowaniu Kurdów, przeciwko prześladowaniu i więzieniu opozycji. Sami wielokrotnie nagłaśnialiśmy te problemy, o których swojego czasu, kiedy romans między Turcją a Unią rozkwitał, nikt nie chciał słyszeć.
Tusk poucza Niemcy i Francję w kwestii członkostwa Turcji w UE
W każdym razie taki protest byłby wart poparcia, nawet pomimo różnic – między nami, Euroislamem.pl, a skrajną lewicą – co do deklarowanej przez tę ostatnią całkowitej otwartości na imigrantów, bo tego demonstracja nie dotyczyła.
Jednakże w wypowiedziach demonstrujących brzmiała jedna fałszywa nuta – odnosiło się wrażenie, że nie o prezydenta Turcji tu chodzi, a o polskiego prezydenta Andrzeja Dudę i formację PiS, którzy w mniemaniu demonstrujących mieliby być podobnymi do Erdogana dyktatorami.
Najbardziej było to widoczne przy freudowskiej pomyłce działaczki partii Razem, która powiedziała że „Erdogan przyjechał na korepetycje do Warszawy”, by zaraz się poprawić, że „przyjechał udzielać korepetycji”.
Na Krakowskim Przedmieściu natknąłem się też na prominentnych dziś przedstawicieli opozycji i członków zarządu Towarzystwa Dziennikarskiego, takich jak Seweryn Blumsztajn, Jacek Rakowiecki i Krzysztof Bobiński.
I tu łezka w oku się zakręciła, bo ostatni z nich „asystował” przy narodzinach naszej „antytureckiej działalności”, 12 lat temu, które to działania zaowocowały później powstaniem portalu Euroislam.pl.
W artykule Dominiki Pszczółkowskiej „Kampania przeciwko wpuszczeniu Turcji do UE” z 2005 roku, opisującym zbieranie podpisów i nasze argumenty przeciwko Turcji, Bobiński występuje jako zwolennik negocjacji.
„Nie ulega wątpliwości, że ogromne postępy demokratyzacji, rządów prawa i cofnięcie wpływu wojska na politykę zostały dokonane, bo Turcy chcą przystąpić do UE” – kontrował nasze zastrzeżenia Bobiński. Ostrzegał także przed zerwaniem negocjacji, bo „odrzucenie Turcji pokaże jej (Europy – przyp. autora) strach przed światem zewnętrznym, będzie dowodem, że nie dorosła ona do zadań, które stanęły przed nią po 1989”.
Czego tak się baliśmy w 2005 roku, że nasze działania szef fundacji Unia&Polska uznawał za niesprawiedliwe i ahistoryczne? To lista naszych zastrzeżeń sprzed 12 lat:
„Turcja nie przestrzega praw człowieka, w szczególności praw mniejszości narodowych i praw kobiet”.
„Jej trudne stosunki z sąsiadami w Azji, np. Syrią i Irakiem, mogą skomplikować bezpieczeństwo Europy”.
„Turcy mieszkający w Europie się nie integrują, a przyjęcie Turcji do UE może jeszcze zwiększyć liczbę imigrantów”.
Czyż nie jest to wszystko nadal aktualne w 2017 roku?
Już kiedyś zwrócono mi uwagę, że w takiej sytuacji powinienem się cieszyć, iż dotychczasowi przeciwnicy przyjmują nasze argumenty. Tylko nie wiem czy taki proces rzeczywiście zachodzi, czy po prostu jest to dla oprotestowujących wizytę Erdogana – z Turcji – kolejna okazja do przywalenia w politycznych przeciwników – w Polsce?
Niestety, przyrównywanie tego, co dzieje się w naszym kraju, do całego procesu islamizacji i tworzenia dyktatury, jaki zachodzi w Turcji, to kompletne nieporozumienie. To taki sam absurd, jak słowa prezydenta Dudy, że „Polska popiera starania Turcji o członkostwo w Unii Europejskiej”. No, bo jak logicznie uzasadnić, że jest się przeciwko przyjmowaniu uchodźców z krajów islamskich – i szerzej, imigrantów, że mówi się o gettach i problemach Europy Zachodniej z imigrantami, a z drugiej strony jest się za przyznaniem prawa swobodnego przemieszczania się dla obywateli prawie 80-milionowego, muzułmańskiego kraju.
Można to uzasadnić tylko tak, że w polityce międzynarodowej już od dość dawna mówi się o członkostwie Turcji w UE, jednocześnie znacząco puszczając oko.