Polska wyprawa do Ankary po drony, wzmocnienie bezpieczeństwa i nawiązanie współpracy, odbiły się szerokim echem w dyskusjach dziennikarzy, polityków i analityków. Wielu z nich jeden aspekt jednak umknął.
Na wizytę prezydenta Andrzeja Dudy i towarzyszących mu ministrów w Turcji można patrzeć przez pryzmat interesów. Tak właściwie chciałoby środowisko, które bezkrytycznie popiera polsko-tureckie zbliżenie – żebyśmy zapomnieli, że Erdogan to dyktator, który wsadza polityczną opozycję do więzienia, przeprowadził ostre czystki, wspiera dżihadystów i rozgrywa wojny proxy niszczące życie bezbronnych ludzi… lista jest dłuższa. Żebyśmy w imię cynicznej realpolitik, opisanej dosadnie przez prezydenta USA Franklina D. Roosevelta frazą „to skurwysyn, ale nasz skurwysyn”, skupili się na korzyściach w kwestii bezpieczeństwa, jakie Turcja ma ich zdaniem zapewnić Polsce.
Ile realizmu w realpolitik?
Tureckie drony, które jak okazało się po długiej dyskusji, nie sprawdziły się tak naprawdę przeciwko regularnej armii rosyjskiej, a raczej w konfliktach z niedozbrojonym przeciwnikiem, zostały potraktowane jako gest polityczny, symbol współpracy i wabik. Najistotniejsze jest to, że Turcja ma sprzeczne interesy z naszym największym przeciwnikiem, Rosją, przekonywali rodzimi realiści. Z tego powodu na wschodniej flance NATO powinniśmy tworzyć sojusze zacieśniające współpracę. Pojawiły się trójkąty wspólnych interesów Polska-Rumunia-Turcja, czy Polska-Ukraina-Turcja. Wykazywano, że Turcja wiąże siły rosyjskie na Kaukazie, w Syrii i Libii. Chociaż tyle przez lata się udało osiągnąć, że nie padł tradycyjny argument z cytowaniem „czy przybył poseł z Lechistanu?”.
Ten suchy zdawałoby się, przemyślany bez emocji realizm, jednak cierpi na poważne zawężenie pola widzenia i wiele spraw zdaje się obserwatorom umykać lub być bagatelizowanych. Naczelną zasadą naszego bezpieczeństwa jest członkostwo w strukturach Zachodu, czyli NATO i UE. Turcja realizująca swoje interesy i popadająca przez to w coraz ostrzejsze konflikty z zachodnimi krajami, budowaniu stabilności i wiarygodności Paktu Transatlantyckiego nie służy. Ze sporami między Grecją a Turcją NATO nauczyło się radzić, nim jeszcze my pojawiliśmy się w Sojuszu.
Nie było jednak takiej rozbieżności z główną siłą, Stanami Zjednoczonymi, takiej, która doprowadziła do nałożenia sankcji na turecki przemysł militarny za zakup broni od Rosji. Narasta też konflikt z Francją dotyczący zarówno jej wewnętrznych spraw, jak i szerokich interesów w Afryce i wschodnim basenie Morza Śródziemnego. Nawet Niemcy, którzy związani są z Ankarą silnymi interesami gospodarczymi i dużą mniejszością turecką, wypowiadają się w sposób umiarkowany; widać też, że coraz częściej na celownik biorą islamistyczne organizacje sponsorowane przez turecki rząd i traktują je jako agentów wrogiego wpływu.
Odpowiedź na to pada z różnych stron, że właśnie z uwagi na coraz większe rozdźwięki pomiędzy państwami Zachodu, trzeba przyjąć w Polsce zimne kalkulacje i koniecznie szukać potencjalnych realnych partnerów bezpieczeństwa na wschodzie. I to widać w dość nerwowych ruchach po decyzji prezydenta USA Joe Bidena, który kwestię dokończenia gazociągu Nord Stream 2 zostawił w rękach niemieckich. Nasza dyplomacja wkrótce po tym pojawiła się z wizytą w Turcji i w Chinach.
Czy próbujemy uczyć się od Turcji polityki balansowania Zachodu i Wschodu? Niestety, skutki takiego działania w przypadku Turcji opisywaliśmy i chociaż w naszym kraju nie brakuje zachwyconych geniuszem Erdogana, w samej Turcji jest ich zdecydowanie coraz mniej. Przy okazji warto zauważyć, że bojkotując rurociąg omijający Polskę i Ukrainę, udajemy się jednak do kraju, który wspólnie z Rosją wybudował Turkstream, o podobnym geopolitycznym znaczeniu jak NS2.
Byłoby to paradne, gdyby rząd, który w 2015 roku doszedł do władzy sprzeciwiając się islamskim imigrantom czy ostrzegając przed szariatem w Szwecji, za wzór postawił sobie islamistyczną partię.
Nikt nie stara się wyjaśnić, jakie gwarancje Turcja daje, żeby zacieśniać te więzy w kontekście prowadzonych przez nią sporów. Wielu wystarczy przekonanie, że jest na kolizyjnym kursie z Rosją. Gdy jednak przyjrzymy się temu, to kolizje Turcji z Rosją wyglądają dość powtarzalnie. Najpierw jest eskalacja konfliktu toczonego nie swoimi rękami, przy niewielkich zniszczeniach, a następnie wypchnięcie z układanki interesów państw zachodnich i podział wpływów między Rosję i Turcję. Jest to relacja agresywno-symbiotyczna, z wskazaniem jednak na symbiozę, przynoszącą ostatecznie obustronne korzyści.
Z głosowań NATO wynika, że Turcja mocno walczy o swoje interesy i nie wahała się szkodzić naszym, tłumacząc to często tym, że musi prowadzić ostrożną politykę wobec „północno-wschodniego mocarstwa”.
Religijno-narodowy sojusz
Jeżeli tego realizmu w tym realpolitik nie ma tak wiele, to może trzeba zacząć zastanawiać się, czy nie jest to ideologiczne pokrewieństwo rządów, opierających swoją legitymację na religii i narodzie? Do tego podlane resentymentami, że Francuz nas zawsze zdradzi i ma cztery wsteczne biegi w czołgu, Niemcy wiadomo, a na USA coraz mniej można polegać.
Zbieżność zapatrywania na pewne sprawy jest widoczna. Środowiska rządzące w obu krajach opierają się „zgniłemu Zachodowi”, który według nich chyli się ku upadkowi. Zapobieżenia degradacji społecznej szukają w odwołaniach do tradycji religijnych i narodowych; obydwa prowadzą na swój właściwy sposób politykę historyczną. Turcja wypowiedziała, a PiS dąży do wypowiedzenia przez Polskę Konwencji Stambulskiej o zapobieganiu przemocy wobec kobiet. Podobnie niechętne jest podejście w obydwu krajach do środowisk LGBT. AKP skutecznie ograniczyła rolę wolnych mediów w Turcji poprzez zawłaszczenie ich przez skoligacone z nim konglomeraty – jest obawa, że podobny proces na dużo mniejszą skalę i wolniej, ale zachodzi też w Polsce.
Jedynie pozostaje mieć nadzieję, że w sprawach zarządzania bankiem centralnym PiS nie będzie naśladował Turcji, z lirą pikującą coraz bardziej w dół, a zapowiedzi współpracy polsko-tureckiej w sferze banków centralnych padły przecież przed wizytą polskiego prezydenta w Ankarze.
Czy przez ten pryzmat patrzą na Turcję dzisiejsi polscy decydenci? Trudno powiedzieć. Za dużo zbieżności, by ten trop zostawić, jednak takie jasne deklaracje nie padły. W środowisku Zjednoczonej Prawicy oczywiście przez przypadki odmienia się religię, odnowę moralną, konserwatywną rewolucję. Te same hasła, które towarzyszyły władzy tureckich islamistów. Byłoby to paradne, gdyby rząd, który w 2015 roku doszedł do władzy sprzeciwiając się islamskim imigrantom czy ostrzegając przed szariatem w Szwecji, za wzór postawił sobie islamistyczną partię.
Nieważne jednak, czy o polityce rządu PiS wobec Turcji decyduje wspomniany realizm, czy też ideologia. Oba podejścia są błędne, bo ich źródłem jest zawężenie perspektywy.