Zamach stanu i uliczne rozruchy zakłóciły sielankę w luksusowym turystycznym raju na Malediwach – muzułmańskim kraju rozrzuconym na tysiącu malowniczych wysp na Oceanie Indyjskim.
Wojsko obaliło pierwszego demokratycznego prezydenta kraju, a jego oburzeni zwolennicy wyszli na ulice, by nie dopuścić do przejęcia władzy przez konserwatywnych mułłów i zwolenników dawnej dyktatury.
Przedstawiciele władz przyznają, że odkąd we wtorek prezydent Mohammed Naszid ustąpił ze stanowiska, w państwie w zapanował chaos. „Zmierzamy prosto do anarchii” – ostrzegają.
(…)
Walką o środowisko naturalne i liberalnymi poglądami wprawiał w zachwyt przywódców Zachodu, ale coraz bardziej zrażał rodaków, którzy – jako pobożni muzułmanie-sunnici – z rosnącą niechęcią przyglądali się półnagim zagranicznymi turystom, szukającym na wyspach luksusu i grzesznych uciech. Konserwatywni mułłowie oskarżali w meczetach prezydenta, że jest wrogiem islamu, wysługuje się Żydom (i sprowadza ich tu), a żeby przypodobać się Zachodowi chce nawrócić cały kraj na chrześcijaństwo. Po obaleniu Naszida zamachowcy pokazywali w telewizji butelki whisky, jakie rzekomo znaleźli w jego gabinecie, a wzburzeni demonstranci wdarli się do muzeum narodowego w Male i rozbili wszystkie posągi Buddy.
więcej na wyborcza.pl