Jeszcze parę dni temu setki mieszkańców Monachium witały uchodźców z balonikami w rękach. Dziś przybyszom mogą zaoferować nocleg pod gołym niebem i miejsce na tym samym dworcu, na którym wysiedli. Baloniki się skończyły. Niemcy zamykają granicę z Austrią.
Dziennikarz „Gazety Wyborczej” tak opisywał entuzjazm mieszkańców Bawarii i własny, jak sądzę, wobec przybyszów:
„Na perony w sumie wysiadły 4 tys. ludzi. Czekały na nich setki Niemców – z torbami pełnymi ubrań, butów i jedzenia. Gospodarze wychodzącym Syryjczykom bili brawo, rozdawali jedzenie, wodę, na dzieci spadł deszcz maskotek i czekoladowych jajek niespodzianek. Uchodźcy, witamy was – głosiły transparenty w kilku językach”.
Burmistrz Monachium Dieter Reiter też był w tłumie witających. Oświadczył wówczas: „W Monachium uchodźcom się pomaga, a nie na nich narzeka”. Dziś wyraźnie zmienia ton, apelując do rządu centralnego o „niezastawianie Monachium na pastwę losu”, gdyż napływ imigrantów okazał się tak duży, że władze miasta nie są już w stanie sobie z nim poradzić. Brakuje wolnych miejsc hotelach socjalnych i noclegowniach.
Irracjonalna polityka imigracyjna wzięła w łeb. Okazało się bardzo szybko, że taktyka „otwartych drzwi” się załamała. Niemcy zdecydowali się przywrócić kontrolę na granicy. Teraz już wiedzą, że jeśli tego nie zrobią, czeka ich katastrofa humanitarna lub fala społecznych niepokojów. Czyżby witający uchodźców nie chcieli oddać im własnych łóżek i mieszkań? Cóż, teatralne gesty kosztują tyle, co jajko niespodzianka i zielony balonik.
„Herzlich willkommen”
Niemcy ulegli masowemu sentymentalizmowi. Naiwnie wierzyli, że mogą przyjąć wszystkich cierpiących świata, lecz jak wiadomo, każda utopia wcześniej czy później zamienia się we własną karykaturę. Nasi zachodni sąsiedzi dużo zrobili, żeby tę fatalną utopię zrealizować. Federalne Biuro ds. Integracji i Uchodźców nakręciło za unijne pieniądze spot, pokazujący, że na każdego, kto przyjedzie do Niemiec czeka się z otwartymi rękami. Film wyemitowano w Internecie aż w kilku językach, jego adresatami stali się mieszkańcy Afganistanu, Albańczycy, Serbowie i wszyscy władający arabskim.
Trudno się więc dziwić, że teraz większość przybyszów to nie są wcale ofiary wojny w Syrii, lecz ekonomiczni imigranci, jadący nie ratować własne życie i zdrowie, ale pobierać niemiecki zasiłek socjalny. Myślenie uciekinierów jest proste: „skoro udało się mojemu sąsiadowi, to dlaczego mi ma się nie udać?”. Niemcy otwierając drzwi wysłali mylny sygnał – możemy przyjąć każdego.
„Wybuchła wojna religijna”
Elity zignorowały także informację o tym, że muzułmanie uciekający do Europy, utopili 12 chrześcijan. Religijne konflikty przeniosły się teraz do ośrodków dla azylantów. W Stuhl muzułmanie urażeni sprofanowaniem Koranu chcieli zlinczować jednego z uchodźców. Premier Turyngii Bodo Ramelow powiedział wówczas, że wybuchła wojna religijna i polecił oddzielić chrześcijan od muzułmanów. Jak widać na tym przykładzie, otwarcie głoszony model integracji zamienił się w praktyce w model segregacji.
„To początek końca Europy”
Ocaleni z holocaustu pisarze i publicyści mają jeszcze odwagę sprzeciwić się szaleństwu polityki imigracyjnej Niemiec. Niemiec, które najwyraźniej udają, że Bliski Wschód i Afryka weszły do strefy Schengen. Noah Klieger, izraelski dziennikarz, były więzień Auschwitz pisze wprost o tym, że masowy i niekontrolowany napływ muzułmanów do Europy spowoduje ustanowienie islamskiej władzy na Starym Kontynencie. W podobnie krytycznym tonie wypowiada się dziennikarz Henryk Broder, zadając kłam tezie, że muzułmańscy imigranci będą w stanie samodzielnie utrzymać siebie i swoich bliskich. Ten literat z polsko-żydowskiej rodziny nazywa przybyszów „lumpenproletariatem jutra”.
Ofiary holocaustu mówią, co myślą, gdyż trudno im zamknąć usta epitetem „faszysta”. Niemcy zaś powtarzają „humanitarne” frazesy już bez balonika w ręku.
Teraz cała fala przybyszów skoncentruje się na Węgrzech. Obyśmy nie doczekali momentu, w którym polskie ośrodki dla azylantów wypełnią Węgrzy.