Najważniejsze to stworzyć w krajach porewolucyjnych poważne siły polityczne, które są w stanie konkurować z islamistami. To jest możliwe, ale nie stanie się od ręki – mówi Ziad Akl, politolog z kairskiego Centrum Studiów Strategicznych „Al-Ahram”
Marta Urzędowska: Islamiści stają się coraz potężniejsi w arabskich krajach, które obaliły swoich dyktatorów. Chcą udziału we władzy w Libii, pewnie zdobędą większość w egipskim parlamencie, wygrali niedzielne wybory w Tunezji. Dlaczego Arabowie, jeśli już mogą głosować, wybierają właśnie ich?
Ziad Akl: Po pierwsze dlatego, że zwykle to partie islamskie były główną siłą opozycyjną wobec reżimów. Po drugie, w wymiarze społecznym, nie politycznym, ci ludzie po prostu robią bardzo dobrą robotę. Dla Zachodu wszystko jest czarno-białe: palestyński Hamas i libański Hezbollah to skończeni terroryści, egipskie Bractwo Muzułmańskie i tunezyjska Ennahda to podejrzani islamscy fundamentaliści.
Na arabskiej ulicy sprawa wygląda inaczej. Islamiści to często potężne ruchy społeczne, które w oczach zwykłego obywatela mają sporo zasług, zwykle dużo więcej niż rząd. Szpitale, szkoły, wielka sieć pomocy społecznej – to naprawdę ważne sprawy w krajach borykających się z biedą, bezrobociem i analfabetyzmem. Wolność, demokracja, pluralizm polityczny to ważne wartości, ale dopiero kiedy człowiek ma co jeść, gdzie zarobić i za co nakarmić dzieci.
Do tego dochodzi silne zakorzenienie tych grup w społeczeństwie – np. egipskie Bractwo Muzułmańskie funkcjonuje w kilkuosobowych grupach, które spotykają się co tydzień, całymi latami. Nie można nagle, tak po prostu, z tego zrezygnować, bo trzeba się tłumaczyć przed rodziną, znajomymi.
Czyli scenariusz pod tytułem „Bliski Wschód w rękach islamistów” jest całkiem realny?
– Niekoniecznie, bo oni też mają problemy. Dopóki byli główną siłą opozycyjną, cieszyli się poparciem. Jeśli będą rządzić czy współrządzić i nie poradzą sobie z opanowaniem porewolucyjnego chaosu – z podziałem władzy, z kryzysem ekonomicznym i szalejącym bezrobociem – to mogą to poparcie szybko stracić.
Niedawno w Egipcie wybierano władze syndykatu lekarzy. Od lat zasiadali w nim przedstawiciele Bractwa Muzułmańskiego, jednak teraz przegrali z kretesem, czyli już zaczynają się ich kłopoty. Coraz liczniejsze są podziały w ich gronie – młodzi przeciwko starym, tradycjonaliści przeciwko postępowym itd. Już w tej chwili mamy kilka ugrupowań islamistycznych w Egipcie, a będzie ich pewnie jeszcze więcej. Jak dalej będą rozdrabniać się w takim tempie, ich potęga może się wkrótce wyczerpać.
Więcej na Wyborcza.pl