Za niechęć wobec migrantów nie odpowiada narracja prawicy, ponieważ byłoby to założenie, że narracja owa powstała w pustce. A ona bierze się właśnie z masowej, nieakceptowanej przez większość społeczeństw migracji, która w dodatku właśnie wykorzystuje procedury humanitarne. Innymi słowy – żeruje na prawie, które zostało przyjęte dla ochrony innych ludzi i na otwartości na ich los społeczeństw europejskich.
Im więcej będzie takiej migracji „za lepszym życiem”, wykorzystującej procedury, tym większy problem będą mieli prawdziwy uchodźcy. Czas to dostrzec, a nie tworzyć chochoła, żeby uderzać w tych, którzy to zauważyli i mówili o problemie dużo wcześniej.
Państwa mają prawo do prowadzenia takiej polityki imigracyjnej i ponoszenia jej konsekwencji, jaka jest zgodna z ich planami ekonomicznymi, demograficznymi, politycznymi czy społecznymi.
Postulat realizacji humanitarnych haseł ze sztandarów jest całkowicie nietrafiony. Rozbieżność między ideami a ich realizacją będzie istniała zawsze, ale profesor ekonomicznego uniwersytetu chyba rozumie, że realizacja jest zazwyczaj kwestią możliwości politycznej czy ekonomicznej.
Jeżeli dalej będziemy funkcjonowali w systemie, który pozwala uchodźcy wybrać dowolny kraj ubiegania się o azyl, a nielegalnym imigrantom masowo nadużywać systemu, oddalać deportacje w nieskończoność, a państwom pochodzenia odmawiać współpracy przy powrocie ich obywateli, to państwa europejskie będą sięgały po inne środki. Będą współpracowały z otaczającymi nas państwami, mniej lub bardziej autokratycznymi, bo jak do tej pory to współpraca z nimi zapewnia, że docieranie do Europy nielegalnej imigracji ekonomicznej, nadużywającej humanitaryzmu, jest ograniczone.
Służby graniczne będą sięgać coraz częściej po tzw. push-backi*, chociażby dlatego, że masowość procedury starania się o azyl dopiero przy wykryciu nielegalnego przekroczenia przez migranta granicy danego państwa, przekreśla jakąkolwiek funkcję granicy. Co to za granica, którą ktokolwiek, pod warunkiem wykrzyczenia odpowiedniego hasła, może przekroczyć w dowolnym miejscu i momencie?
Istotą problemu nie jest realizacja jakichś szczytnych humanitarnych deklaracji. Jest ona bardziej techniczna. Po pierwsze, wywodząc to od imperatywu samostanowienia narodów, państwa mają prawo do prowadzenia takiej polityki imigracyjnej i ponoszenia jej konsekwencji, jaka jest zgodna z ich planami ekonomicznymi, demograficznymi, politycznymi czy społecznymi.
To warunek wstępny, bez którego nie ma sensu jakakolwiek dalsza rozmowa, bo dalsza rozmowa prowadziłaby w istocie do unieważnienia tych państw. Z tego wynika, że mają one prawo do deportowania osób niepożądanych, przeszkadzania im w nielegalnym przekroczeniu granicy, oraz w przypadku działania masowego, siłowego i stanowiącego wzrost zagrożenia bezpieczeństwa państwa, do odpowiadania ostrzejszymi, adekwatnymi do sytuacji środkami. Pozbywanie ich tego prawa prowadzi, tak jak w poprzednim stwierdzeniu, do unieważniania państwa.
Obecny problem wynika z tego, jak autorzy sami napisali, że masowa migracja, nieakceptowana przez państwa, używając wytrycha humanitaryzmu wdziera się na teren krajów europejskich, a jednocześnie, jak również autorzy przyznali, procedury deportacyjne nie działają tak jak powinny. I mimo że w 2020 roku Komisja Europejska postawiła sobie za cel wzmożoną dyplomację w celu zawarcia umów o readmisji z państwami trzecimi, takich umów nie zawarto, bądź zawarto niewiele.
Problem dalej istnieje, a więc kraje europejskie, które same nie poczynią takich kroków (a czynią je samodzielnie np. Dania i Wielka Brytania – już poza UE), będą stosować takie środki, żeby nie dopuścić imigrantów to nadużywania procedury azylowej – a jednocześnie przy masowej skali tych zjawisk zostaną pewnie naruszone prawa uchodźców. Tak, rozwiązaniem jest wspólna unijna dyplomacja, ale jak długo będziemy jeszcze na to czekać?
Innym miejscem działania „humanitarnej twierdzy Europa” powinny być jej „przedpola”. Działania na rzecz poprawy bytu w sąsiedztwie, kiedy to trzeba będzie, chociaż może to mierzić autorów, współpracować z dyktatorami. Przewrót demokratyczny 2010 roku (Arabska Wiosna) nie skończył się dobrobytem, a raczej jeszcze większymi kłopotami, problemami gospodarczymi i stabilnością. Jedynie Maroko, któremu udało się uniknąć Arabskiej Wiosny, coraz lepiej się rozwija, stając się krajem, w którym o inwestycje zabiegają Chiny, Francja, Zatoka Perska i Rosja.
Może dla wspomnianego w artykule rolnika nie ma tam specjalnie miejsca, ale Unia Europejska nie jest gwarantem dobrobytu dla rolników świata. Z drugiej strony, Tunezja mogłaby podobnie jak Maroko przyciągać inwestycje i stać się krajem rozwijającym rolniczą sprzedaż do UE, ale tutaj z kolei chronimy naszych rolników, negocjujemy z nią koszmarnie ogromną umowę zbiorową o dopuszczeniu na rynek, zamiast doprowadzać do prostszych rozwiązań. I jednocześnie wymogi niskiej emisyjności powodują, że część firm globalnych zamyka mniej opłacalne, mniejsze złoża, a wkrótce Unia w trosce o zdrowie konsumentów wykluczy z rynku tunezyjskie fosfaty. Mimo to nadziej nie traci austriacki badacz profesor Michael Tanchum, który sugeruje, że kraj ten może stać się chociażby poważnym producentem fotowoltaiki i energii z niej płynącej.
Nie ma się jednak co łudzić, poprawianie dobrobytu naszych południowych dalszych sąsiadów, z punktu widzenia krótkoterminowej polityki imigracyjnej jest wbrew naszym interesom. Bowiem wraz ze wzrostem PKB per capita, jeszcze przez długi czas będzie rosnąć chęć i możliwość emigracji z tych krajów. Dlatego bez zabezpieczeń „twierdzy Europa” przed masową imigracją nie będziemy mogli dłużej utrzymać modelu wspierania krajów na południe od Morza Śródziemnego.
Odrębnym zagadnieniem są uchodźcy. Po części, bo sprawne deportacje i ograniczenie wykorzystywania przez imigrantów procedury azylowej otworzą bardziej Europę na pomaganie innym. Miała temu też służyć proponowana przez Komisję Europejską procedura dwutygodniowej szybkiej weryfikacji na granicy, ale ona także nie została wdrożona.
Z drugiej strony jak, mówił były kanclerz Sebastian Kurz, nie jest do utrzymania system azylowy, w którym uchodźca obiera sobie za cel kraj bogaty i szczodry w zapomogi społecznie, bo kto nie chciałby korzystać z takiej możliwości? Efektywniejsza ekonomicznie byłaby pomoc w krajach sąsiadujących, do których uciekli. Tylko że w to trzeba by zainwestować poważne środki, takie, które spowodowałyby, że także państwu gościnnemu obecność uchodźców byłaby na rękę. Mogłoby to być powiązane z wsparciem edukacji w krajach pochodzenia migrantów, która w dłuższym terminie pozwoli ocenić możliwość potencjalnej emigracji do Europy, już na zasadach ekonomicznych.
Krótko mówiąc, długofalowe bezpieczeństwo musi iść przed dobroczynnością, albo przynajmniej w parze z nią. W przeciwnym razie albo zawali się system i nie będzie możliwe udzielanie uchodźcom schronienia, a Europa stanie się sceną coraz większych napięć społecznych, albo, w innej wersji wydarzeń, społeczeństwa oddadzą władzę skrajnej prawicy, która zaprowadzi porządek metodami o wiele bardziej radykalnymi.
* Przyjmuję na potrzeby polemiki powszechnie używaną przez aktywistów definicję push-backu jako odepchnięcia od granicy w jej dowolnym miejscu. Nie wszyscy jednak zgadzają się z opinią, że odepchnięcie imigrantów w miejscu nieprzeznaczonym do przekraczania granicy stanowi push-back.