Sprawdza się czarny sen autora „Uległości” Michaela Houellebecqa. Zamachy motywowane przez ideologię islamistyczną nie robią już na nikim wrażenia. Cierpienie ofiar się zbanalizowało.
11 stycznia mężczyzna zaatakował i zranił sześć osób na stacji kolejowej Gare du Nord w Paryżu. Nożownik ranił jedną z nich. Ostatecznie został postrzelony przez policjantów. Ofiarami terroru są nie tylko ranni, ale także osoby bezpośrednio nim zagrożone oraz świadkowie zdarzenia. Zapewne ci, którzy mogli znaleźć się na miejscu ofiar, odetchnęli z ulgą, ale – jak można założyć – ślad w psychice pozostał. Trauma ta jednak niewielu obchodzi.
Jeśli porównać reakcję prasy i władz na ten akt terroryzmu, to wpisuje się on w nowy model „przeżywania” rzeczywistości. W lipcu 2016 roku Tunezyjczyk przejechał 19-tonową ciężarówką wzdłuż Promenady Anglików w Nicei. 83 osób zamordowano. „Czasy się zmieniły i powinniśmy nauczyć się żyć z terroryzmem” – powiedział ówczesny premier, Manuel Valls, dzień po ataku.
Walka Francuzów z terroryzmem zdaje się podążać następującym torem: skoro trudno z nim walczyć, to trzeba tzw. nową normalność zaakceptować. Do takiej postawy zachęcają rządzący, odpowiedzialni za bezpieczeństwo kraju.
Uzbrojona policja „zneutralizowała” nożownika na paryskim dworcu. Prasa ujawniła kilka szczegółów dotyczących jego tożsamości, które były niejasne i niepokojące. Nie jest pewne, kiedy zamachowiec przybył do Francji (może to być rok 2019 lub 2020), a także nie ma pewności, skąd pochodzi. Czy jest Algierczykiem, czy może przybył z Libii? Władze Francji zgodziły się wydać mu pozwolenie na pobyt, ponieważ twierdził, że w Libii grożą mu tortury.
Każdego roku średnio 120 tysięcy obcokrajowców otrzymuje nakaz wydalenia z Francji, ale tylko 5,6 procent z nich wyjeżdża. Jedną z takich osób, która nie powinna była przebywać we Francji, była młoda Algierka oczekująca obecnie na proces za brutalne zabójstwo 12-letniej dziewczynki w Paryżu w październiku ubiegłego roku.