Kalif, którego nie chcą muzułmanie
Jednak w świecie muzułmańskim, pomimo tej retoryki, niewielu chciałoby uznać Erdogana za przywódcę świata muzułmańskiego. Może islamiści z szerokiego nurtu Bractwa Muzułmańskiego, ale modlitw nie zaszczycił swoją obecnością żaden z zaproszonych liderów państw muzułmańskich. Co prawda Erdogan zaprosił jeszcze papieża Franciszka, ale sporo osób odebrało to zaproszenie jako afront. Uczeni najważniejszej w świecie muzułmańskim uczelni Al-Azhar potępili działania prezydenta Turcji jako sprzeczne z duchem islamu.
Niezależnie od tego, jak spojrzymy na to z teologicznego punktu widzenia, faktem pozostaje narastająca konfrontacja pomiędzy Turcją a Egiptem o wpływy w Libii i potencjalne wpływy z wydobycia gazu ziemnego we wschodnim basenie Morza Śródziemnego. A Egipt to nie jedyny kraj muzułmański pozostający w konflikcie z Turcją, są to także Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska, a i Tunezja w kwestii relacji z Turcją jest podzielona. Po zmianie władzy Sudan też jest mniej otwarty na tureckie wpływy.
W kraju Erdogan może nawiązywać do postaci wojowniczego sułtana i prowokować, powiedzmy szczerze, dość niezainteresowany symboliką i kwestią losów Hagia Sophii Zachód. To jednak nie czyni z niego faktycznego lidera muzułmanów. A na świeżo tworzonym pomniku „Erdogana Zdobywcy” pojawiają się tak brzydkie rysy, jak współpraca z chińskim rządem w prześladowaniu chińskich muzułmanów, Ujgurów. Już wcześniej jego krytyka zamykania mniejszości muzułmańskiej w chińskich obozach reedukacyjnych została uciszona i Erdogan, chcący stać się „cieniem Boga na Ziemi” (tytuł sułtanów – przyp. red.) nabrał wody w usta w sprawie 1,5 mln swych współwyznawców, dyskryminowanych, więzionych, a nawet zabijanych w Chińskiej Republice Ludowej. Teraz jednak nie tylko milczy, ale bierze udział w zbrodni.
Kalif deportuje wiernych
Jak podaje „The Telegraph” Ujgurzy, którzy uciekli z Chin i znaleźli bezpieczną przystań w Turcji, teraz stamtąd znikają. Chiny, wywierając presję na Turcję, której zależy na inwestycjach, doprowadzają do ekstradycji Ujgurów, przez Tadżykistan do ChRL, gdzie los ich pozostaje nieznany. Ostatnim takim przypadkiem była deportacja 59-letniej kobiety, matki dwójki dzieci.
Od 18 lat rządów Erdogana analitycy, politycy i dziennikarze przekonują, że retoryka, którą uprawia, służy jedynie na potrzeby pozyskania elektoratu, może bezpiecznie jednak uznać, że są to rzeczywiste ambicje tego polityka.
W Turcji przebywa obecnie około 50 tysięcy Ujgurów, którzy stworzyli tam społeczność, prowadzą sklepy, publikują książki i informują świat o swoim losie. Kraj ten przestał być dla nich bezpieczną przystanią. Co prawda Turcja nie godzi się na ich ekstradycję do Chin, ale jest na to sposób. Wydalani są do Tadżykistanu, skąd wyciągnięcie ich przez chińskie władze nie stanowi trudności. Oskarżenia wobec Ujgurów formułowane są na podstawie sfałszowanych bądź wymuszonych zeznań. W jednym przypadku, jak mówi prawnik zajmujący się deportacjami, Ibrahim Erginl, do wydalenia doszło na podstawie zeznań pięciu świadków, ale trzech z nich straciło już życie po wykonanej egzekucji.
Zastanawiająca jest też taka zbieżność, że spośród 200 naukowców ujgurskich przebywających w Turcji, Chiny domagają się ekstradycji akurat całej dwusetki.
Jak to się stało, że prezydent Turcji wpędził kraj w taką zależność od Chin, że „muzułmański kalif” musi kłaniać się ateistycznemu „Synowi Nieba” i odsyłać wiernych do kraju, gdzie za naukę Koranu na pamięć grozi 14 lat reedukacyjnego obozu?
Po pierwsze, są to duże chińskie inwestycje, które mają przekroczyć sześć miliardów dolarów. Druga przyczyna to rozluźnienie relacji z Europą. Erdogan uwierzył w zdolność balansowania między Zachodem a Wschodem do tego stopnia, że jego działania spowodowały nieufność po stronie zachodnich państw, ale także i inwestorów. Retoryka popierająca alternatywną ekonomię – „inflacja nie jest problemem”, „kredyt w obrotach bieżących nie jest problemem” – doprowadziła turecką gospodarkę do konwulsji. W rezultacie to, co miało być równowagą, staje się coraz większą zależnością od Chin.
Wreszcie, Erdogan rozprawia się z mniejszością kurdyjską w swoim kraju podobnie jak Chiny, które oskarżają Ujgurów o terroryzm. Nie chce więc krytyką działań dalekowschodniego mocarstwa dawać powodów do atakowania dyskryminacyjnej polityki w Turcji. Obydwa kraje prowadzą w końcu „światową walkę z terroryzmem”. To swoisty sojusz dyktatorów ponad podziałami.
Groteska czy tragifarsa?
Jak widać szanse Erdogana, przezywanego już powszechnie sułtanem, na zostanie kalifem muzułmańskiego świata są nikłe. Nie bardzo chcą go uznać rywalizujące muzułmańskie kraje w regionie. Jeżeli nawet zostanie lokalnie przywódcą wiernych muzułmanów, to przywódcą bardzo zależnym od ateistycznego państwa, czyli Chin. Byłaby to więc postać bardzo groteskowa, gdyby na drodze do realizacji swoich islamistycznych fantazji nie niszczyła ludzkich istnień, nie zaogniała konfliktów, nie posługiwała się terorrystami, nie ograniczała wolności.
Dlatego, pomimo całej fanfaronady jaka otacza prezydenta Turcji, Zachód powininen poważnie zacząć myśleć o ograniczeniu jego działań. Od 18 lat jego rządów analitycy, politycy i dziennikarze przekonują, że retoryka, którą uprawia, służy jedynie na potrzeby pozyskania elektoratu. Tymczasem może bezpiecznie będzie uznać, że są to rzeczywiste ambicje tego polityka.
Jan Wójcik, obserwuj autora na @jankwojcik
Źródło: The Telegraph, Euroislam.pl