Jan Wójcik
Burkini wydaje się być rzeczą niewartą dłuższej polemiki. Sprawą błahą wobec kryzysu imigracyjnego, zamachów terrorystycznych i wojny w Syrii. A jednak zdjęcie francuskich policjantów zmuszających muzułmankę do ściągnięcia burkini na plaży obiegło cały świat i wywołało spory.
Co zatem skrywa się za tematem, który antagonizuje tak wiele osób, że nawet podzieliła się i nasza redakcja Euroislam.pl, zwykle posiadająca podobne poglądy na kwestie islamu? Czy rzeczywiście jest to temat zastępczy? Czy jest symbolem islamizmu, a może przeciwnie – liberalizmu i swobody decydowania o ubiorze? A może to przedłużenie symbolicznej przemocy wobec kobiet? Czy jest ona wyrazem otwartości naszego społeczeństwa, czy zagrożeniem dla tej otwartości? I czy jako symbol wolności religijnej ma uzasadnienie w religijnych nakazach i czy muzułmanie zgodnie ją popierają?
Burkini a Francja
Co do jednego większość wygłaszających opinię się zgadza – zakaz pojawiania się w burkini na plażach jest pstryczkiem w nos muzułmanów ze strony francuskiego społeczeństwa. Może to też być zbijanie kapitału politycznego przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi w 2017 r. Pokazuje to jednak tyle, że Francja, w której rozwija się islamski radykalizm, która doświadczyła w ostatnich latach najtragiczniejszych zamachów w Europie, potrafi zdobyć się tylko na „pstryczek w nos”. Po zamachach w listopadzie 2015 zapowiedziano zamknięcie salafickich meczetów, których według szacunków rządu miałoby być ponad 100, a zdaniem rektora Wielkiego Meczetu w Paryżu Dalila Boubakeura, 300. Zamknięto do tej pory 20.
Tymczasem budowane są kolejne meczety, w dużej części finansowane ze źródeł zewnętrznych. Była nieśmiała próba kierowania do placówek deradykalizacyjnych młodych muzułmanów mających kontakt ze środowiskiem terrorystów, ale zakończyła się niczym. „Dżungla” w Calais mimo prób likwidacji nielegalnego miasteczka, trwa dalej, a według układu Dublin II Francja nie może oczekiwać nawet, że przepchnie nielegalnych imigrantów za Kanał La Manche. W tym kontekście zakaz burkini to demonstracja bezsilności, tym bardziej bezsilnej, że nawet ona nie skończyła się sukcesem.
Burkini a liberalizm
Niemniej jednak, co podnosiło wielu komentatorów, w społeczeństwie liberalnym państwo nie powinno ingerować w to, co noszą jego obywatele, o ile nie stanowi to zagrożenia dla bezpieczeństwa czy porządku społecznego. Tak też uznał francuski sąd, który orzekł, że zakaz burkini narusza swobodę wyznania, prawo do poruszania się i wolności osobiste. Feministki również ostro protestowały przeciwko zakazowi, żeby z kobiet nie robić kolejnego pola wojny kultur, bo kobieta ma prawo założyć co chce i mężczyznom nic do tego. I właściwie, przyjmując liberalny pogląd, można by tutaj zakończyć.
Burkini a islam
Można by, ale to właśnie jest punkt, z którego rozchodzą się kolejne wątki problemu. Po pierwsze, czy rzeczywiście jest to wolny wybór, a nie wybór ograniczony wcześniejszym warunkowaniem przez religię, rodzinę i społeczeństwo? Po drugie, pytanie nie nowe, jakie ma szanse otwarte i tolerujące wszystko społeczeństwo w konflikcie z systemem zamkniętym i kontrolującym? Po trzecie wreszcie – czy rzeczywiście jest tak, że w naszych otwartych społeczeństwach nie istnieją zakazy i nakazy dotyczące ubiorów?
Na problem warunkowania kobiet zwróciła uwagę sama twórczyni burkini. W artykule, w którym Maajid Nawaz sprzeciwia się jednocześnie burkini i jej zakazowi, przedstawia on jednocześnie motywację projektantki tego stroju, Ahedy Zanetti. Zwraca uwagę, że kwestia skromności pojawia się w jej wyjaśnieniu co najmniej trzykrotnie. Zanetti przyznaje, że w młodości nie uprawiała sportów, bo dziewczęta „wybierały” skromność. Stąd stworzyła strój, który ma być kompromisem pomiędzy religijnym nakazem skromności, a chęcią aktywnego uczestnictwa w życiu, w tym także tym na plaży. Myślę, że nie ma co wdawać się w rozważania na temat dziwactw Boga tworzącego doskonały twór, a potem wydającego rozkaz, żeby go ze względów moralnych zasłonić. Jednych to przekonuje, dla drugich jest to absurd.
Faktem jest, że islam wielokrotnie podkreśla, iż nie jest jedynie religią, ale także projektem społecznym. Mówi o tym Wielki Imam Uniwersytetu Al-Azhar Ahmed Al-Tajeb, przeciwstawiając cywilizacji Zachodu islam – cywilizację moralności. Także w wielu pismach islamskich znajdziemy opinie, że chodzi o to, by utrzymać moralny porządek, żeby mężczyźni nie byli pobudzani przez widok kobiet. Dlatego też strój, według znaczącej większości, powinien nie tylko zakrywać głowę, ale także być luźny i nie ujawniać kształtów kobiety. W tym kontekście noszenie burkini, przylegającego do ciała zwłaszcza po wyjściu z wody, trudno jest uzasadnić respektowaniem tradycyjnych przepisów dotyczących ubioru. Stąd może się niektórym wydawać, że jest to pewien wyłom w systemie opresyjnym wobec kobiet.
Być może, jak wyraża nadzieję Grzegorz Lindenberg, burkini z czasem staną się krótsze i pozwolą kobietom cieszyć się słońcem. Uważam, że jest odwrotnie – burkini to nie sposób na integrowanie muzułmanek z Zachodem, a Zachodu z muzułmańskim pojmowaniem moralności i porządku społecznego. To niewielka koncesja ze strony islamistów, która dalej sankcjonuje nieliberalny i okrutny dla kobiet ciąg logiczny, zaczynający się od „skromnego ubioru”, a kończący na „zgwałcił, bo nieskromnie była ubrana”.
To nie jest sytuacja typu „co było pierwsze, jajko czy kura?”. Tu wiemy, co jest katalizatorem konfliktu. Na początku jest system wartości, który ogranicza kobiety i wychowuje do przyjęcia pewnej roli, a potem jest ingerencja państwa, jak to ma miejsce we Francji. Nie jest nawet zaskoczeniem, że muzułmanki same chcą się przed tą ingerencją bronić. Zawsze się też znajdzie jakaś mająca problem ze swoim ciałem kucharka Nigella, czy Chinka z obsesją na punkcie białej skóry, które staną w obronie prawa do dyskryminacji.
Zaskoczeniem są jednak te feministki, które nie widzą pierwotnej przyczyny, tylko, jak to ujęła Oriana Fallaci, powtarzają niczym cykady: „Kobieta ma prawo nosić, co chce, kobieta ma prawo nosić, co chce…”. Inna feministka, znana z krytycznych poglądów wobec islamu Phyllis Chesler, zdecydowanie poparła zakaz: „Dopóki jakakolwiek kobieta może być bita, można jej grozić pozbawieniem życia lub zamordować w imię „honoru” na Zachodzie, ponieważ odmawia noszenia jakiejkolwiek wersji islamskiej zasłony – to z tego tylko powodu zachodnie demokracje powinny rozważyć jej zakaz”. Chesler zauważa jeszcze jedną rzecz: sprawa burkini to kolejny element żądania przez islamistów i salafitów ustępstw ze strony Zachodu.
Burkini a wrogowie społeczeństwa otwartego
W aspekcie wymienianym przez Chesler jest to kolejny symbol islamizmu, politycznego islamu, którego celem jest przekształceniem przestrzeni publicznej w przestrzeń zgodną z konserwatywną interpretacją zasad religijnych. Mówią o tym wprost, chcą uwolnić „demokrację z okowów sekularyzmu”.
W wydanej przez Euroislam.pl polskojęzycznej wersji dokumentalnego filmu „Wolność, równość, Bractwo Muzułmańskie” jeden z liderów globalnej islamistycznej organizacji, Mohammed Mahdi Akef ,opowiada o celowości tych zabiegów. Kiedy jedna kobieta zacznie nosić chustę, a potem następna, wkrótce większość zobaczy, że jest to nowa norma i także założą chustę. To symbol, który oddziela wierne i czyste kobiety od niewiernych, pro-zachodnich ladacznic.
Tak tłumaczy się islamizację przestrzeni publicznej w Kairze, która w przeciwieństwie do Teheranu i Kabulu nie odbyła się za pomocą państwowych nakazów i kar. Także Algieria doświadczyła w latach 90′ rosnącej fali przemocy i konfliktu; w rezultacie kobiety pod wpływem presji społecznej wróciły do tradycyjnych islamskich strojów. „New York Magazine” zamieszcza historię Mayi dziewczyny z Algierii, mieszkającej w Paryżu, która opowiada jak od lat 90′ plaża w pobliżu domu stawała się dla niej coraz bardziej niedostępna, aż w końcu ojciec dzięki koneksjom załatwił jej dostęp do plaży strzeżonej, wojskowej, odległej o kilka godzin drogi. To także historie o tym, jak jej ojciec pijąc wino z przyjaciółmi w domu w Ramadan, owijał butelkę po winie w kilka gazet, potem w worek plastikowy i dalej w worek na śmieci i… wywoził daleko od domu.
Historie tych krajów pokazują, że postęp osiągnięty wcześniej można cofnąć, że islamiści działają celowo i wykorzystują nie tylko państwo, ale też subtelniejsze środki nacisku. Co prawda w tych krajach istniał odpowiedni kontekst kulturowy, ale rosnące społeczności muzułmańskie w Europie w dużej części też pozostają związane z tym kontekstem. Na Zachodzie więc „ogrywają liberałów” ich własną bronią – prawami człowieka – umiejętnie przedstawiając swe opresyjne nakazy jako wolność religijną.
Liberalny muzułmanin Tarek Fatah w sprawie burkini pisał o „starannie zaaranżowanym przedstawieniu, w którym islamiści robią aferę, żeby muzułmanki wyszły na ofiary białej, męskiej, uzbrojonej policji”. Na paradoksy społeczeństwa otwartego, które bywają generowane przez dogmatyczne trzymanie się liberalnych ideałów, wskazywał prof. Leszek Kołakowski. Zgadza się z nim filozof, prof. Leszek Pełczyński w Liberte.pl, podając przykład kwestii wolności słowa wobec imamów wzywających do dżihadu.
Czy akurat zgodę na burkini można uznać za takie zagrożenie? Historia wymienionych społeczeństw pokazuje, że jest to prawdopodobne. Do tego islamiści do spółki ze zwolennikami wielokulturowości starają się z islamu zrobić tabu, którego poruszanie jest stygmatyzujące w debacie publicznej, co jest z kolei wymieniane przez Poppera jako jedną z cech społeczeństwa zamkniętego.
Zresztą, zostawiając na boku idealny liberalizm, Algierka Maya twierdzi, że plaże we Francji to nie są całkiem wolne miejsca, że są tam nakazy i zakazy – „nie można wypływać za boje”, „nie można przychodzić nago” itd. I rzeczywiście, zwolennicy pełnej nagości, przeciwieństwa pełnego zakrycia, mogą się kąpać tylko na plażach specjalnie do tego wyznaczonych. I nie jest to powodem demonstracji o naruszaniu cudzej wolności i skandalu na międzynarodową skalę. Nie ma zatem powodów, żeby inaczej traktować osoby przekonane, że ich strój (a konkretnie jego brak) zbliża je do natury i ekologii, niż te, które uważają, że ich strój plażowy zbliża je do Boga. Tak też widzi to Algierka, której islamiści zabrali plaże.
Z trzeciej jednakże strony, z kolei Grzegorz Lindenberg w swoim artykule argumentuje za tym, żeby muzułmanom stawiać bardziej rozsądne wymagania, jeżeli chcemy ich integrować na Zachodzie. I tu się różnimy – uważam, że żądaniom i koncesjom na rzecz islamistów trzeba postawić tamę, a najlepiej islamizm jako ruch totalitarny zdelegalizować. Jak pisałem wcześniej, burkini nie jest w ogóle przejawem woli integrowania się społeczności muzułmańskiej w Europie. Wręcz przeciwnie, muzułmanki w przeszłości w swoich krajach doświadczały większej swobody w kwestii ubioru.
Jeżeli zgadzamy się, że „walczyć należy z ideologią, która twierdzi, że kobiety są istotami drugiej kategorii”, to burkini jest totemem tej ideologii stawianym na plaży.