Na początku czerwca służby polskie i litewskie poinformowały, że rośnie liczba nielegalnych przekroczeń granic litewskich i polskich z Białorusią. Chodzi między innymi o imigrantów z Iraku, Syrii i Afganistanu.
Od początku roku odnotowane przez stronę litewską nielegalne przekroczenia sięgnęły 400 osób, w większości to obywatele Iraku. Według tamtejszych służby to 3,5 razy tyle, co średnia w poprzednich latach. Polska z kolei w ciągu pół roku na granicy z Białorusią zatrzymała 110 osób, co równa się całej ubiegłorocznej nielegalnej imigracji.
Grupy przekraczające granicę Białorusi i Litwy liczą teraz 40 do 50 osób, poinformował na Twitterze Wojciech Wilk z Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej. Są wśród nich także imigranci z Iranu i Sri Lanki. Wilk informuje jednocześnie, że Litwa posiada 500 miejsc w przepełnionych ośrodkach dla osób szukających azylu, a po białoruskiej stronie szykuje się do przejścia granicy ponad 1000 osób. Wśród osób przekraczających granice odnotowuje się kobiety z dziećmi i nieletnich bez opieki.
Wzrost migracji stanowi tak poważny problem dla litewskiej Straży Granicznej, że w pomoc zaangażowały się Służba Bezpieczeństwa Publicznego i Związek Strzelecki. Ma to być też rezultat decyzji białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenki, że służby białoruskie przestaną kontrolować przemyt na granicy. Łukaszenka groźbami wysyłanymi wobec Litwy, że ją „zaleje imigrantami” przypomina działania prezydenta Turcji Erdogana.
Według minister spraw wewnętrznych Litwy Agnė Bilotaitė, imigranci docierają na Białoruś lotami z Bagdadu i Stambułu. „Wiemy dobrze, że zajmują się tym zorganizowane grupy przestępcze, które działają we współpracy z funkcjonariuszami białoruskimi. Podróż jednej osoby to ok. 1,5 tys. euro, rodziny – 35 tys”, cytuje panią minister „Kurier Wileński”.
Z kolei szef departamentu Bezpieczeństwa Państwowego (VSD) Darius Jauniškis obawia się, że wraz z wzrostem nielegalnej imigracji będzie rosło ryzyko przenikania na Litwę terrorystów i agentów KGB. Jak zaznacza, nie można podejrzewać wszystkich, ale „bardzo często nie wiemy, kto przedostaje się do naszego kraju; trudno jest zweryfikować fakty, bo ci ludzie są często bez dokumentów, kłamią na temat swojego zawodu czy wykształcenia”, poinformował Jauniškis.