Jednocześnie ta islamsko-nacjonalistycza organizacja próbuje wykorzystać pandemię do umocnienia swojej pozycji jako najważniejszego przedstawiciela społeczności muzułmańskiej w Niemczech. „Żałujemy, że Instytut Roberta Kocha nie zwrócił się do nas jako do największej islamskiej wspólnoty religijnej, by wysłuchać naszych obaw i wsłuchać się w nasze potrzeby” – oznajmił DITIB.
Władze niemieckie nie chcą zająć się takimi pacjentami (z „tłem imigracyjnym”), bo może się okazać, że tolerowanie istnienia równoległego społeczeństwa zbiera teraz śmiertelnie żniwo.
Z kolei Ehsan Djafari, rzecznik Stowarzyszenia na rzecz Międzykulturowego Dobrobytu „Empowerment and Diversity”, kategorycznie odrzuca tezę, że skala zachorowalności ma związek z pochodzeniem etnicznym. Upatruje on przyczyn nadreprezentacji imigrantów wśród chorych na COVID w „dramatycznym upośledzeniu osób o biografiach migranckich”.
Aktywista dostrzega problem bariery językowej. Stoi jednak na stanowisku, że to państwo, a nie migranci, powinno ją przełamać. „Brak komunikacji językowej jest problemem całego niemieckiego systemu opieki zdrowotnej. Gdy trzeba opisać skomplikowany przebieg choroby, potrzebne jest fachowe tłumaczenie. Musi to być wspierane i finansowane ze środków publicznych. Do tej pory jednak nie jest nawet jasne, kto jest za to odpowiedzialny: opieka społeczna, ministerstwo zdrowia, kraje związkowe czy rząd federalny” – komentuje Diafari.
Reakcje środowisk muzułmańskich, pytania dziennikarzy i włączenie się w debatę polityków zmusiły Instytut Roberta Kocha do zajęcia oficjalnego stanowiska w tej sprawie. Podkreślono, że liczby, o których była mowa w czasie narady, dotyczą jedynie sytuacji w trzech konkretnych szpitalach i „nie odzwierciedlają sytuacji w całych Niemczech”.
Prof. Lothar Wieler zwrócił jedynie uwagę na nadreprezentatywność imigrantów. Jak wyliczył, populacja muzułmanów w Niemczech wynosi 4,8 procenta, a na niektórych oddziałach intensywnej terapii przedstawiciele tej grupy stanowią ponad 50 procent pacjentów. Instytut oświadczył, że oficjalne statystyki różnicujące pacjentów ze względu na pochodzenie etniczne i wyznanie nie są prowadzone.
Nie znaczy to jednak, że problem nie istnieje. Obawy lekarzy są w dużej mierze uzasadnione. „Częściej zauważamy, że osoby z tłem imigracyjnym są bardziej dotknięte skutkami COVID” – powiedziała berlińska komisarz ds. integracji Katarina Niewiedzial, zastrzegając jednocześnie, że przyczyny tego stanu rzeczy nie są jasne. „Ludzie ci są bardziej zdani na łaskę wirusa, a jednocześnie nieproporcjonalnie często walczą z pandemią, np. jako pracownicy opieki na pierwszej linii frontu” – tłumaczy urzędniczka i dodaje: „Nie ma żadnego tabu”.
Jej zdaniem, ryzyko związane z migrantami jest znane opinii publicznej, a Instytut Kocha przeprowadził już badania na ten temat i od dawna zaleca władzom zwrócenie szczególnej uwagi na wyzwania pandemiczne w społecznościach migrantów. Instytut radzi m.in. dostarczanie wielojęzycznych materiałów informacyjnych oraz współpracę z osobami o dobrych kontaktach w kręgach imigranckich. Tym tropem poszły władze berlińskiej dzielnicy Neukölln, które przekazywały zalecenia sanitarne i instrukcje w kilku językach, np. po turecku, arabsku, rumuńsku czy bułgarsku.
Komentarz:
Reakcja na słowa wypowiedziane w czasie dyskusji przez ordynatorów oddziałów covidowych skupia jak w soczewce paradoksy politycznej poprawności i mechanizmy wynikającej z niej manipulacji. Organizacja muzułmańska z jednej strony krytykuje lekarza, obawiającego się, że społeczeństwo równoległe utrudnia walkę z pandemią, a z drugiej sama chce ustawić się w roli pośrednika między mniejszością muzułmańską a niemieckim państwem, co niezbicie dowodzi, że samoizolacja tego środowiska jest faktem.
Prof. Wieler wcale nie obsadza imigrantów czy muzułmanów w roli kozła ofiarnego i nie przerzuca na nich odpowiedzialności za pandemię, co sugerują niektórzy jego krytycy. Nadreprezentacja chorych z „tłem migracyjnym” niepokoi go, narzeka na ślepotę i bierność rządu w tym zakresie. Władze nie chcą zająć się takimi pacjentami, bo może się okazać, że tolerowanie istnienia równoległego społeczeństwa zbiera teraz śmiertelnie żniwo.
Z kolei działacz na rzecz społeczeństwa w stylu multi-kulti chciałby, żeby imigrantom trafiającym do szpitala zapewnić tłumacza, nie dostrzegając, że postulat ten w istocie upośledza przybysza, czyniąc go niezdolnym do komunikacji z kimś, kto dba o jego zdrowie i ratuje mu życie. Państwo niemieckie i tak w kwestii integracji językowej robi bardzo dużo, chociażby hojnie dotując kursy.
Najbardziej jednak dziwi postawa prof. Uwe Janssensa, jednego z prominentnych przedstawicieli niemieckiego środowiska medycznego, który zasugerował, że dyskusja na temat bardzo dużej liczby poważnych zachorowań wśród imigrantów mu się nie podoba. Woli, jak to ujął, „podejście osobiste” abstrahujące do „pochodzenia i koloru skóry”, zamiast dociec przyczyn problemu. Problemu, którym jest życie i śmierć imigrantów, których on ma zamiar traktować personalnie.