Rządy zachodnich państw, które podjęły działania ograniczające aktywność tureckich organizacji religijnych związanych z ministerstwem religii, Diyanetem, wzmocniły popularność prezydenta Turcji Erdogana wśród tureckiej diaspory. Czy był to błąd w działaniach?
Od lat z niepokojem służby różnych państw obserwowały aktywność organizacji religijnych będących w rzeczywistości agendami tureckiego rządu. O międzynarodowych działaniach i zniecierpliwieniu europejskich rządów aktywnością tureckich urzędników religijnych pisaliśmy w analizie „Diyanet: religia w służbie polityki i polityka w służbie religii„.
W Niemczech Turecko-Islamski Związek Spraw Religijnych, DITIB, jest największą islamską organizacją i wpływa na to, jaki przekaz idzie z zarządzanych przez niego meczetów. W landzie Hesja zakończono współpracę z DITIB jeżeli chodzi o nauczanie religii w szkołach, ze względu za jego zależność od Turcji.
Profesor nauk społecznych i politycznych Kemal Bozay z Dusseldorfu uważa, że zarzut dotyczy tylko tożsamości organizacji jako reprezentanta tureckiego państwa, „a nie praktyk religijnych”. Jednak zarzutów jest więcej. Opublikowany przez Urząd Ochrony Konstytucji (BfV) raport wymieniał nacjonalistyczne i niekonstytucyjne działania organizacji. Pytanie, na ile można mieć zaufanie do organizacji zależnej od tureckiego ministerstwa, które w tureckich meczetach interwencję w obcym państwie traktuje jak wojnę religijną, dżihad?
Podobne zastrzeżenia wobec islamistów związanych czy to z Turcją, czy z Bractwem Muzułmańskim, wysuwają Austria, Holandia i Francja. Austriacy coraz uważniej przyglądają się podobnej do DITIB Turecko Islamskiej Unii w Austrii ATIB. Padają zarzuty nie tylko o związki z tureckim rządem, ale i z Bractwem.
Dyrektor programu badań nad ekstremizmem z George Washington University, Lorenzo Vidino, twierdzi, że DITIB zmieniło się przez lata rządów Erdogana i stało się bardzo podobne do nacjonalistyczno-islamistycznej Milli Gorus, będącej obiektem zainteresowania niemieckich służb.