Piotr Ślusarczyk
Jak to możliwe, że współczesna Europa, tak dbająca o prawa kobiet, zakazująca seksistowskich reklam płynu do naczyń, jednocześnie staje się bezradna wobec problemu okaleczania?
Między kwietniem 2015 a marcem 2016 w Wielkiej Brytanii ujawniono lub leczono dziewięć okaleczonych kobiet. Statystyka ta przeraża; przypadki FGM – Female Genital Mutilation – wykrywa się w Anglii co godzinę.
6 lutego obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Zerowej Tolerancji dla Okaleczania Żeńskich Narządów Płciowych. To szczególna okazja do zwrócenia uwagi na miliony kobiet poddanych tej barbarzyńskiej praktyce w Afryce i na Bliskim Wschodzie, lecz także coraz częściej w Europie.
Nie trzeba dziś nikogo przekonywać, że ta praktyka nie tylko rani ciało kobiety – a najczęściej młodej dziewczyny lub jeszcze dziecka – ale także pozostawia nieodwracalne zmiany w psychice. Okaleczona kobieta sprowadzona zostaje do roli seksualnej zabawki; jednocześnie nie może nigdy czerpać przyjemności z uprawiania miłości. Tradycyjne ludy Afryki stosują tę praktykę od wielu stuleci; do Europy dotarła wraz z imigrantami z krajów muzułmańskich.
Przez wiele lat media unikały problemu. Poprawność polityczna kazała milczeć cierpiącym kobietom. Prawda, że ten okrutny zwyczaj praktykowany jest również przez wyznawców innych religii, w tym chrześcijan, lecz jego występowanie można wytłumaczyć „prawem pogranicza” i tym, że kultura wspierana przez instytucje i siłę oddziałuje na mniejszości.
Szacuje się, że na świecie zostało okaleczonych od 200 do 300 milionów kobiet
Heather Hastie – feministka z Nowej Zelandii przekonująco dowodzi, że praktyka FGM, mimo że pochodzi z czasów przedislamskich, to jednak została przejęta przez sunnitów i wielu z nich traktuje ją jako „zalecaną”. „W islamie sunnickim są cztery szkoły prawoznawstwa, które wyrażają opinie w tej sprawie. Dwie z nich, szkoły Hanbali i Szafii, uważają FGM za obowiązkowe, podczas gdy dwie pozostałe, szkoły Hanafi i Maliki, zalecają to. Ponadto wydano kilkanaście fatw dotyczących FGM, z których większość popiera tę praktykę. Fatwy nie są obowiązujące, ale pobożni muzułmanie uważają je za moralną konieczność. Na przykład, fatwa 60314 zawiera wypowiedzi, które wyrażają wagę FGM w islamie i odrzuca opinie lekarzy” – przypomina publicystka.
Szacuje się, że na świecie zostało okaleczonych od 200 do 300 milionów kobiet. Raport UNICEF pokazuje, że państwa Afryki i Bliskiego Wschodu zajmują pierwsze miejsce w tej niechlubnej statystyce. 44 mln poddanych FGM dziewcząt ma 14 lat lub mniej – w Gambii, Mauretanii i Indonezji jest to powyżej pięćdziesięciu procent. Dziewczynki starsze okalecza się w Somalii, Gwinei oraz Dżibuti.
Z dzisiejszej perspektywy już wiadomo, że praktykę okaleczania przeszło o 70 milionów więcej kobiet niż zakładano. Mimo tego, że w ostatnich latach pięć państw zakazało prawnie FGM, to jednak siła tradycji okazuje się silniejsza niż przywiązanie do prawa stanowionego. O ile w Afryce i na Bliskim Wschodzie widoczna jest pozytywna zmiana w tej materii, o tyle Europa zupełnie sobie z tą kwestią nie radzi.
Ministerstwo ds. Rodziny RFN ujawniło, że 48 tysięcy kobiet zostało w Niemczech okaleczonych, co oznacza wzrost o 30 procent w porównaniu z rokiem 2014. Skok ten wynika z tego, że od paru lat do Niemiec przyjeżdża więcej imigrantów z krajów, gdzie okaleczanie kobiet ma się dobrze.
Tutaj rodzi się pytanie: jak to w ogóle jest możliwe, że populacja równa ludności średniej wielkości miasta zostaje okaleczona, a państwo i społeczeństwo nie może w żaden sposób temu zaradzić?
Sytuacja ta stanowi jaskrawy przykład pogardy przybyszów dla prawa miejscowego. Jeśli zdamy sobie sprawę, że w ten hańbiący proceder uwikłana jest rodzina, „chirurdzy”, a bywa tak, że również imamowie, mamy wtedy minimum 200 tysięcy osób w Niemczech, które w podziemiu gotowe są okaleczać kobiety i kpić z kodeksu karnego. Jeszcze większy problem jest Wielkiej Brytanii, gdzie okaleczonych jest co najmniej 200 tysięcy dziewczynek.
Co więcej, chociaż prawo jednoznacznie zabrania FGM, to znane są jedynie pojedyncze przypadki stawiania zarzutów tym, którzy do tego dopuszczają. W 2015 roku brytyjski rząd przyznał oficjalnie, że nikt nie został skazany za przestępstwo okaleczania kobiecych narządów płciowych. Prasa (również ta brytyjska) poświęca wiele uwagi temu problemowi, a jednocześnie państwo zdaje się kapitulować. Zamiast zdecydowanych kroków mamy jedynie oddziaływanie miękkie, tak jakby chodziło o szkodliwy nawyk, a nie brutalne przestępstwo. Zatrważająca liczba ofiar i w zasadzie brak skazanych, to hańba dzisiejszej Anglii.
Podobnie jak jest nią artykuł, w którym dziennikarz „The Economist” przekonuje, że należy zalegalizować okaleczanie kobiecych narządów płciowych. Tyle, że takie „mniej inwazyjne”.