„Islamizm to współczesna odmiana totalitaryzmu. Terroryzm nie ma nic wspólnego z religią„, tak podsumował Dziennik Gazeta Prawna artykuł Zbigniewa Parafianowicza, nazywając go jednocześnie jednym z najmądrzejszych artykułów na ten temat.
I chociaż od początku istnienia portalu euroislam.pl piszemy, podobnie jak Parafianowicz, że islamizm, jako nowy totalitaryzm, jest największym zagrożeniem dla współczesnej Europy, to z tezą, że nie ma on nic wspólnego z islamem, nie sposób się zgodzić. Można co prawda przywołać „Biesy” Dostojewskiego, żeby pokazać, że ideologia jest tylko narzędziem dla szerzenia nihilizmu i siania chaosu. Można odwołać się do Glucksmanna, który widzi irracjonalną nienawiść przyjmującą coraz to nowe formy. Można pokazywać terrorystów, którzy nie są zbyt religijni, mają problemy z prawem lub tożsamością seksualną. Jednak jeżeli cytuje się Boualema Sansala, twierdzącego, że „islamizm jest ruchem znacznie głębszym i na większą skalę (…). Rozprzestrzenia się w Europie poprzez media, zmiany generacyjne, internet, techniki marketingowe, banki islamskie, akcje pomocy społecznej”, to ten brak związku z islamem staje nie do obronienia.
Zdaniem Parafianowicza Sansal w opisującej rządy islamizmu antyutopii „2084 Koniec świata” nie doszukuje się związków z religią, a sam islamizm jest „po prostu kolejną totalitarną ideologią”, ideologią także terrorystów, ale łatwe wiązanie islamu z terroryzmem „przyniesie tylko chwilową satysfakcję”. Dość! Pora wprowadzić trochę porządku do tego chaosu.
Granica, którą autor próbuje ustanowić, to nie granica między islamem a terroryzmem, a islamem a islamizmem. Ten pierwszy ma rzekomo tylko tyle wspólnego z ideologią totalitaryzmu, że jest przez nią wykorzystywany.
Przede wszystkim terroryzm to narzędzie, a islamizm to ideologia. Ideologia, która swoje źródła zawdzięcza zarówno europejskiemu totalitaryzmowi, jak i samemu islamowi. Nie wiem co na to Dostojewski, ale profesor Bassam Tibi wymieniał polityczny islam jako nurt w islamie i nazywał go polityzacją islamu, Paul Bermann w „The Flight of the Intellectuals” też opisywał związki islamizmu z islamem, a kolega Glucksmanna i jak on „nowy filozof” Bernard-Henri Lévy w niedawnym artykule zachęcał, byśmy przestali „powtarzać do znudzenia, że ci muzułmańscy odszczepieńcy 'nie mają nic wspólnego z islamem'”. Wreszcie zacytowany przez Parafianowicza Sansal, który nie doszukuje się związków między religią a totalitaryzmem, robi to z obawy o swoje bezpieczeństwo. W rozmowie z Gazetą Wyborczą przyznaje, że słowo islam w jego książce nie pada, bo „woli być ostrożny” i podaje przykłady Rushdiego żyjącego w zagrożeniu czy Raifa Badawiego skazanego na chłostę i wieloletnie więzienie. W Algierii publicznie nawet nie przyzna, że nie jest muzułmaninem.
Islamizm jest ruchem politycznym, ideologią, która ma swoje źródło w islamie, ale dlatego może z niego czerpać, a nie tylko przywdziewać się w jego szaty, bo obiecuje realizację zasad islamu na Ziemi: państwo rządzone przez prawo religijne, porządek społeczny opisany w źródłach tego prawa, jakimi są święte teksty Koranu, wraz z życiorysem Mahometa i przypisami.