Nagradzany na wielu festiwalach oraz nominowany do Oskara film „Timbuktu” Abderrahmana Sissako zdobył Cezara między innymi za scenariusz oryginalny. I trzeba podkreślić, że rzeczywiście jest to oryginalny sposób patrzenia na islam i świętą wojnę.
Gdy czyta się recenzje na wielu polskich portalach – filmowych, rozrywkowych oraz blogach amatorów kina – jaskrawo rzuca się w oczy ignorancja autorów i brak informacji o otaczającym nas świecie. O ile w jakimś sensie zrozumiałe jest podejście autora – Mauretańczyka, wychowanego w islamskim świecie imigranta, który ewidentnie chce takim obrazem zmienić postrzeganie islamu u Europejczyków – o tyle zupełnie niezrozumiałe są wypowiedzi polskich publicystów, które zdradzają kompletną niewiedzę na ten temat.
Zaczynając od tego, co boli najmniej – cytując recenzję w „Polityce”: „Największą siłą filmu jest dyskretny, nienachalny ton, wyrażony spokojną pracą kamery, podkreślającą harmonię natury, niewinność przyrody i pejzażu…”, spodziewamy się filmu, który bez histerii, w rzeczowy sposób przedstawi nam konflikt oczami artysty. Przepiękne krajobrazy, cisza, spokój – dodać wystarczy tylko skromnych, pobożnych ludzi, którzy nikomu nie szkodzą. To prawda, tak maluje ten obraz Sissako, co nie znaczy, że jest to obraz prawdziwy. Zachwyty nad przyrodą, krajobrazem i spokojem ducha mieszkańców tej części świata, to bardzo płytkie postrzeganie tego, jak rzeczywiście żyje się w Afryce.
To jednak dopiero początek. Faktycznie, autor buduje obraz leniwie, nie spieszy się, jest cierpliwym obserwatorem. Problem w tym, że usypia to czujność widza. Jest to obraz płytki i naiwny.
Najbardziej razi w tym filmie podział na dwie strony konfliktu – pobożnych muzułmanów i bojowników Państwa Islamskiego, określanych tutaj jako dżihadyści, którzy „wypaczyli” religię i rozumienie jej świętych ksiąg. Podział, który nie jest prawdziwy i wprowadza zachodnich widzów w błąd. W rzeczywistości oddziela on świętą wojnę – dżihad, od tego czym jest prawdziwy islam i największy problem w tym, że nie jest to prawda, ponieważ tych dwóch rzeczy oddzielić od siebie się nie da.
Jury międzynarodowych konkursów filmowych oraz nasi rodzimi krytycy, którym wydaje się, że tak polityczny film można zrecenzować przyjmując standardowe schematy, którymi kierują się w swoich recenzjach na co dzień, zdają się zapominać o tych wersetach z Koranu, które właśnie do tej świętej wojny nawołują.
W filmie co jakiś czas mamy do czynienia z krytyką zbyt dosłownego odczytywania zapisów tej świętej dla muzułmanów księgi, są one jednak tendencyjne. Kto zajmuje się tematyką nakazu noszenia rękawiczek i zakazem gry w piłkę, kiedy w całym islamskim świecie tysiące kobiet i dziewczynek codziennie poddawanych jest barbarzyńskiemu procederowi obrzezania, a miliony muzułmanów, również w wielu krajach Zachodu, w meczetach modlą się według zapisów Koranu nawołujących do zabijania niewiernych. Trudno w przypadku takich wersetów doszukać się jakiejś przenośni, o którą być może chodziło prorokowi Mahometowi, a jego wierni tylko omylnie ją zrozumieli.
Film jest jedną wielką manipulacją i na jej efekty długo czekać nie będzie trzeba. Wewnętrzny konflikt zagubionych w świecie oprawców z Państwa Islamskiego, współczucie dla uciekinierów z Afryki, którzy przypływają do brzegów Europy – te i inne refleksje w recenzjach wielu autorów pogrążają ich samych oraz rzeszę odbiorców w dalszej niewiedzy.
Autor, naśladując wiele filmów o tematyce wojennej, pokazuje dżihadystów niczym żołnierzy niemieckich w trakcie drugiej wojny światowej, którzy wykonują polecenia wodza, sami borykając się z wyrzutami sumienia. Targają nimi wątpliwości, prowadzą na pustyni filozoficzne rozważania na temat Boga. Różnica niestety jest taka, że nieomylność Hitlera skończyła się po pięciu latach wojny, natomiast nieomylność Allacha w świecie islamskim trwa już półtora stulecia, a sama religia nie przeszła żadnej reformacji, jak miało to miejsce choćby w chrześcijaństwie – tym samym nadal opiera się na średniowiecznych założeniach.
Szkoda, że autor nie pokusił się o nagranie materiału w samym Mali. Wybrał do tej produkcji krajobrazy Mauretanii z prostego powodu. Obecny konflikt w Mali nie pozwala na prowadzenie tam normalnego życia. Szkoda, że filmowiec nie podjął jednak tego wyzwania – zobaczylibyśmy wtedy prawdziwy obraz tego, jak realizuje się wolę wszechwiedzącego proroka Mahometa, prześladując chrześcijan, dokonując obrzezania dziewczynek przy wtórze recytacji Koranu i rozstrzygając wszelkie, nawet najmniejsze konflikty również u imamów, których prawdziwy obraz tym samym mógłby zburzyć ten idylliczny z filmu, pokazujący ich jako „aniołów” kierujących się wyłącznie współczuciem.
Imamów, którzy nie tylko w Afryce, ale i między innymi (legalnie) w Wielkiej Brytanii są wyrocznią w kwestiach szariatu, którzy rekomendują bicie żon i modlą się o zniszczenie grzesznego świata zachodniego, który od wielu lat przyjmuje ich z otwartymi ramionami.
Zofia Waltraut
Recenzje, do których się odnosiłam:
www.polityka.pl
film.interia.pl
kinofilizm.blogspot.com
kulturaliberalna.pl
www.babciapolka.pl
film.org.pl
film.onet.pl
www.newyorker.com