Życie z islamem na gardle

Wściekła Mysz

Korespondencja, nadesłana przez Czytelniczkę Euroislamu, która ze zrozumiałych względów wystąpiła pod pseudonimem – w dodatku dość oryginalnym.

* * *

Mieszkam do kilku lat w Holandii. W małym mieście na prowincji. W tych okolicach urodził się Van Gogh i tu malował zjadaczy kartofli. Ludzie pracowali ciężko, a w niedziele chodzili do kościoła. A było w tej mieścinie kościołów dwanaście; teraz działają dwa, od wielkiego dzwonu.

imagesLaicyzacja społeczeństwa i rewolucja kulturowa dała ludziom wiele wolności, zakładała również ekstremalną tolerancję i akceptację dla wszelkich norm i wartości, wśród których niezwykle ważne było równouprawnienie płci. I wszystko działało, aż przyszedł islam.

W bardzo nocnych, prywatnych rozmowach z Holendrami można czasem usłyszeć, że nie mają ochoty przechodzić jeszcze raz przez religijny nonsens i emancypację kobiet, że już przez to przechodzili i że nie chcą tu średniowiecza. Że chcą wygodnie żyć i mieć święty spokój, ale dzisiejsza ich rzeczywistość jest od tego daleka.

W tej niewielkiej miejscowości działają trzy meczety: turecki, marokkański i malokański, bo jakoś wyznawcy religii pokoju nie mogą się pokojowo spotykać. Nie tak dawno rada miasta chciała oddać jeden z pustych kościołów na kolejny meczet, ale władze kościelne się na to nie zgodziły.Oprócz wspomnianych meczetów działają też centra islamskie. Co się tam dokładnie odbywa, nie bardzo wiadomo. Są też fitness cluby tylko dla kobiet w nakryciach głowy i pewnie w jakichś muzułmańskich dresach, co zakrywają siniaki, są specjalnie godziny na basenie – nie próbuję sobie nawet wyobrazić, w czym się tam pływa i po co cały ten cyrk. W każdym normalnym supermarkecie można znaleźć lodówkę „halal”, a od niedawna w powstałej w 1926 roku sieci sklepów Hema, sprzedającej wszystko co niezbędne Holendrom do życia, można sobie kupić hoofdoek, czyli muzułmańską chustę na głowę.

I nikogo to nie dziwi. Holendrzy z jednej strony są tolerancyjni, a z drugiej przywykli już do życia z islamem na gardle. Poprawność polityczna wydaje się sięgać granic absurdu. Niedawno wstrząsnęła Holandią wiadomość o zamordowaniu sędziego piłkarskiego przez dwóch młodocianych piłkarzy – nikt jednak nie pisze, że byli oni muzułmanami. Przestępczość wśród młodych wyznawców religii pokoju (12-25 lat) jest bardzo wysoka, 40% z nich miało jakiś konflikt z prawem, często słyszy się też o tym, że policja stara się zniechęcać do składania skarg, żeby lepiej wypadać w statystykach.

I właściwie nikt nic nie robi. Kiedy widzisz grupę marokańskich wyrostków, to po prostu omijasz ją szerokim łukiem. Latem nie jeździ się na rowerze w islamskie dzielnice, bo osobę w krótkich spodenkach i wydekoltowanej koszulce mogą opluć i zwyzywać.

Wiele muzułmanek nosi chusty na głowach, nastolatki też. Widuję tu też mężczyzn w tradycyjnych sukniach i butach-kapciach. Czasem mijając taką wystrojoną grupę zastanawiam się gdzie ja żyję i które mamy stulecie.

Mieszka w okolicy co najmniej jedna pani w czadorze, być może jest ich więcej, ale widzę na raz tylko jedną, a ze względu na strój trudno poznać, czy to ta sama. Kiedy pierwszy raz widziałam kobietę w czadorze, myślałam, że to żart, bo było akurat po karnawale, który się tu obchodzi. Gdy się zorientowałam, że to jednak nie żart, dosłownie mnie zmroziło. Ta kobieta była całkowicie bezradna i w żaden sposób nie mogła upilnować w windzie czwórki swoich dzieci, nie mogła im też zagwarantować bezpieczeństwa, a męża to nie obchodziło. Widuję też kilkuletnie dziewczynki w chustach na głowach, najczęściej ciemnoskóre, cztero- pięciolatki. Trudno sobie wyobrazić, że nigdy nie poczują wiatru we włosach jadąc na rowerze i lato nie lato będą już musiały zawsze chodzić w tych szmatach. Jaki bóg (zakładając, że w ogóle istnieje) ma pożytek ze spoconej czterolatki?

Są w tym mieście ulice, gdzie nie mówi się prawie po holendersku, dziesiątki tureckich sklepów i supermarketów, knajpek i kebabowni. Z takiej właśnie dzielnicy musiał się ostatnio wyprowadzić pewien homoseksualista, bo wyznawcy religii pokoju , nie życzyli go sobie w sąsiedztwie i skutecznie utrudniali mu życie, obrzucali dom jajkami i kamieniami.

Ostatnio w samym centrum miasta otwarto coś w stu procentach zbudowanego na wzór arabski – piaskowiec i zdobione łuki nijak mają się do otaczających kamieniczek i chociaż trzeba tu mieć pozwolenie gminy na najmniejszą zmianę architektoniczną, to jakoś ten estetyczny potworek przeszedł. W radzie gminy jest zresztą pięciu wyznawców religii pokoju, mają więc duży wpływ na podejmowane decyzje. Naprzeciwko tego architektonicznego gniota powstaje centrum multikulturowe i pomimo wyraźnych protestów okolicznych mieszkańców – skarg na awantury, krzyki, sikanie po kątach i lęk przed wieczornymi powrotami do domu – prace trwają. Przybędzie kolejne miejsce, które Holendrzy będą omijać. Sęk w tym, że to centrum miasta, główna ulica, inaczej nie da się dojść do Hemy. Dlatego ludzie nie wytrzymali i próbują temu zapobiec. Niestety bezskutecznie.

Chyba tak właśnie islam się tutaj rozprzestrzeniał – najpierw powolutku, w biednych dzielnicach… a dzisiaj chcemy kościoła na meczet, muzułmańskiej architektury przy głównej ulicy i domów halal. Słyszeliście o domach halal? To budowane lub adaptowane specjalnie dla muzułmanów domy z osobnymi wejściami i pomieszczeniami dla kobiet i mężczyzn, z miejscem do rytualnego mycia. Żadna inna grupa religijna nie dostaje takich prezentów; katolikom nie buduje się kapliczek, a hindusom ołtarzy. Nawet niepełnosprawni muszą włożyć więcej wysiłku w przystosowanie domów do swoich wymagań.

Po tych kilku latach dochodzę do wniosku, że normalne życie z muzułmanami jest raczej niemożliwe. Mężczyźni nie podają rąk kobietom na przywitanie, przydarza mi się to czasem w biurze. Muzułmanin udaje, że mnie nie widzi, wita się i rozmawia tylko ze stojącym obok mężczyzną. I nie ma mowy, że mnie nie zauważył, bo nie należę do małych kobiet. Nie chodzi o to, że zależy mi na podaniu mu ręki, ale o to, że on nie szanuje najprostszych europejskich zwyczajów.

Nawet pójście do kina może być konfrontacją z odmiennością muzułmanów. Wystarczy, że na seansie znajdzie się jedna muzułmańska para, która wybrała akurat salę kinową na miejsce schadzki – bo inaczej widocznie nie może się spotkać – i głośno gada, śmieje się, a wszyscy widzowie tracą czas i przyjemność z filmu. W większych miastach są specjalne telefony, pod które można zadzwonić i powiedzieć, że ktoś zakłóca seans, ale tutaj ludzie po prostu wychodzą z sali kinowej.

I to ma być „stara” Europa? Pamiętam jak jakiś czas temu młodziutka muzułmanka gorliwie przekonywała w programie telewizyjnym dwóch szacownych profesorów etyki do muzułmańskich norm obowiązujących w rodzinie i mówiła o wyższości jej kultury wobec ich kultury. O dialogu nie było mowy, bo ludzie ci byli obyczajowo i kulturowo z dwóch różnych planet. Profesorowie pewnie juz więcej nie wezmą udziału w takim programie – muzułmanka z pewnością tak.

A propos norm rodzinnych, znajoma Turczynka z kursu językowego, młoda wykształcona matka dwóch synów opowiadała, że musi jechać do Londynu, bo wbrew swej woli się rozwodzi. Mąż znalazł sobie nową żonę, więc ich muzułmański prawnik da im w Anglii rozwód i jakoś to wszystko będzie funkcjonować. Szkoda, że nie wspomniała o tym obyczaju owa muzułmanka w telewizji.

Holendrzy boją się publicznie, otwarcie mówić, co myślą o islamie i muzułmanach, o życiu obok nich. Poparcie dla Wildersa, który odważył się wyraźnie przedstawić swoje poglądy, jest wyrazem niezgody na całą sytuację. Patrząc na ulicę za oknem chcę wierzyć, że to coś zmieni.

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign