Zmiana układu sił na Bliskim Wschodzie?

marek_garztecki

Marek Garztecki

Wydarzenia związane z Flotyllą Wolności świadczą, że Izraelowi przybył nowy, nieoczekiwany adwersarz. Turcja – pisze publicysta

Trwająca już niemal 100 lat zbrojna konfrontacja izraelsko-arabska to najdłuższa wojna lokalna naszych czasów. I choć opinię międzynarodową absorbuje dziś szereg innych konfliktów, warto pamiętać, jak zapalna jest sytuacja na Bliskim Wschodzie i jak łatwo może dojść do wybuchu. Bo przebiegu konfliktu i jego skutków nikt nie będzie w stanie kontrolować.

Niedawny incydent u wybrzeży Strefy Gazy, w którym w wyniku akcji izraelskich komandosów zginęło dziewięciu propalestyńskich aktywistów tureckich, przypomniał nam o tym ponownie. Próba przełamania izraelskiej blokady Strefy Gazy i będące jej rezultatem krwawe starcie na statku Mavi Marmara sygnalizuje też zupełnie nowy element bliskowschodniej łamigłówki – wejście Turcji do grona państw rozgrywających w tym rejonie własne interesy.

„Trwający od lat 70. XX wieku permanentny bliskowschodni proces pokojowy swą długością pobił większość rozgrywających się w tym czasie konfliktów zbrojnych”

Nie ma bowiem najmniejszych wątpliwości, że zorganizowanie, zaopatrzenie i wyekspediowanie flotylli musiało się odbyć przy aktywnym przyzwoleniu władz tureckich. I to najwyższego szczebla. Jeśli bowiem do przewożonych Flotyllą Wolności towarów wartości kilkunastu milionów dolarów dodamy koszt zakupu pełnomorskich jednostek, to okaże się, że wchodzą w grę sumy przekraczające możliwości jakiejkolwiek organizacji pozarządowej.

Produkcja noblistów

Zaskakuje natomiast nieobecność krajów, które w konflikcie bliskowschodnim uchodzą zwykle za głównych graczy zewnętrznych: Stanów Zjednoczonych, Rosji, Egiptu czy Arabii Saudyjskiej. Oficjalne reakcje tych krajów na incydent były umiarkowane, zabrakło zwykłych potępień i kontrataków. A przecież jeszcze do niedawna konflikt izraelsko-arabski zwykle był przedstawiany jako toczona przez wielkie mocarstwa wojna przez pośredników (war by proxy), starcie dwu systemów, ba, cywilizacji. W takim ujęciu Izrael i kraje arabskie traktowane były jak kukiełki niezdolne do zapanowania nad własnym losem i sterowane z odległości przez potężnych bogów wojny.

Efektem takiego myślenia były między innymi demonstracje, w których uczestnicy rutynowo żądali „zaprzestania popierania przez USA izraelskiego okupanta”, wierząc zapewne, że zaraz potem Żydzi i Arabowie się dogadają i konflikt bliskowschodni zostanie rozwiązany. Podobne myślenie było też widoczne w polityce zagranicznej niektórych krajów europejskich, miedzy innymi Francji.

Przez lata Paryż usiłował zostać trzecią siłą zewnętrzną tego konfliktu, niezależną i od Waszyngtonu, i od Moskwy, a więc neutralną. Ponieważ jednak szło to w parze z francuską kontestacją anglosaskiej dominacji w świecie zachodnim, prowadziło więc do częstej krytyki amerykańskiej polityki bliskowschodniej i zajmowania bardziej proarabskiego stanowiska. To zaś poważnie ograniczało wiarygodność Francji w oczach izraelskich.

Najpełniejszą dotąd próbą znalezienia międzynarodowej formuły rozwiązania konfliktu izraelsko-arabskiego było powołanie w 2002 roku tak zwanego kwartetu bliskowschodniego, złożonego z reprezentantów USA, Rosji, Unii Europejskiej i Narodów Zjednoczonych. Rezultaty jego działań są więcej niż skromne i ograniczają się do mapy drogowej, czyli nawet nie samych rokowań, a pomysłu, jak do nich doprowadzić.

Inne, wielokrotnie podejmowane próby mediacji, rokowań (pośrednich i bezpośrednich) pomiędzy stronami czy opieki nad ofiarami tego konfliktu służą głównie masowej produkcji laureatów Pokojowej Nagrody Nobla. Dotąd za bezpośredni udział w negocjacjach bliskowschodnich Nobla dostali Raph Bunche (1948), Lester Pearson (1957), Anwar Sadat i Menachem Begin (1978) oraz Jaser Arafat, Szymon Peres i Icchak Rabin (1994) oraz kilka organizacji pokojowych i UNHCR (dwukrotnie). Niewiele więcej pokojowych noblistów zawdzięczamy wszystkim pozostałym konfliktom zbrojnym ostatniego półwiecza łącznie.

Trwający od lat 70. XX wieku permanentny proces pokojowy swą długością pobił większość rozgrywających się w tym czasie konfliktów zbrojnych. Każda nowa administracja amerykańska nieomal zaczyna swe urzędowanie od nowych inicjatyw w tej dziedzinie, licząc widocznie, że uda się jej odkryć jakiś istotny element procesu pokojowego, który umknął uwadze poprzedników.

Dociskanie do ściany

Ale konflikt bliskowschodni ma kilka cech unikalnych różniących go od wszystkich pozostałych konfliktów zbrojnych ostatniego półwiecza. Po pierwsze ma on charakter egzystencjalny. Zarówno dla Izraelczyków, jak i Palestyńczyków jest to walka o prawo do życia we własnym państwie. Obie strony przez ponad pół wieku nawzajem sobie tego prawa odmawiały.

Po drugie polityczne reprezentacje obu stron nie mają swobody w prowadzeniu negocjacji, zwykle są bowiem pod presją nieprzejednanych grup we własnym społeczeństwie, odrzucających jakikolwiek kompromis z adwersarzami.

Jest wreszcie trzeci (chyba najbardziej niedoceniany) aspekt tego konfliktu – błędne odczytywanie intencji strony przeciwnej. Ten błąd notorycznie popełniają przywódcy palestyńscy, ale nie są od niego wolni także politycy izraelscy. Polega to zwykle na tym, że ustępstwa strony przeciwnej interpretowane są jako jej słabość i zachęta do dociśnięcia jej do ściany, by uzyskać dalsze koncesje.

Niemal podręcznikowym tego przykładem było odrzucenie przez Jasera Arafata złożonych przez ówczesnego premiera izraelskiego Ehudę Baraka propozycji wychodzących daleko naprzeciw palestyńskim oczekiwaniom. Zamiast podjęcia rzeczowych negocjacji Palestyńczycy odpowiedzieli drugą intifadą (antyizraelskim powstaniem). W rezultacie partia Baraka przegrała wybory, a do władzy w Izraelu doszedł głoszący potrzebę twardej ręki w stosunkach z Palestyńczykami rząd Ariela Szarona, który wycofał się ze wszystkich proponowanych przez poprzednika ustępstw.

Wszystko to powoduje, że konflikt izraelsko-palestyński od dziesięcioleci zastygł w niezmiennym, nierozwiązywalnym kształcie.

Więcej na: www.onet.pl

Marek Garztecki – jest dziennikarzem i publicystą. Współpracował m.in. z „Polityką, „Przekrojem”, „Rzeczpospolitą” i TVP. Był współpracownikiem pism brytyjskich, m.in. „The Times” i „The Independent”

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign