Wojna Izraela z Hamasem nie ma żadnego znaczenia

Grzegorz Lindenberg

Chociaż konflikt Izraela z Hamasem rządzącym Strefą Gazy znalazł się w tym tygodniu na czele doniesień mediów w Polsce i na świecie, to jego takie czy inne rozstrzygnięcie nie ma dla świata żadnego znaczenia.

Dzieci ze Sderotu (Izrael) boją się codziennie hamasowskich bomb

Dzieci ze Sderotu (Izrael) boją się codziennie hamasowskich bomb

Powiem więcej – przyszłe relacje izraelsko-palestyńskie, pokojowe czy konfliktowe, też dla świata nie mają praktycznie żadnego znaczenia. Może dziesięć lat temu trwały pokój między Izraelem a Palestyńczykami mógł wpływać na sytuację na Bliskim Wschodzie, na stosunki Zachodu z krajami arabskimi itd. Obecnie – ten wpływ jest bliski zeru. Dlaczego tak sadzę, wbrew mediom, wybijającym na czoło doniesienia o rakietach Hamasu i bombach Izraela i wbrew politykom światowym?

Być może 10 czy 5 lat temu wydawało się, że konflikt Izraela i Palestyńczyków na generalnie spokojnym Bliskim Wschodzie musi zostać zakończony, żeby cały region mógł się rozwijać, a światu nie groziło nowe embargo naftowe. Dziś ten konflikt pozostaje ważny tylko dlatego, że na miejscu znajdują się dziesiątki kamer telewizyjnych, dzięki którym każdy zbombardowany dom mamy szansę oglądać. Jest ważny medialnie, ale geopolitycznie – bez znaczenia.

Jeśli spojrzeć na konflikt Izraela i Palestyńczyków, a tym bardziej na walkę Izraela z Hamasem z pewnego dystansu, to widać, że w gruncie rzeczy nie powinien nas obchodzić, tak jak nie obchodzi nas wojna domowa w Jemenie, Somalii, Syrii albo Iraku. Takie konflikty w każdym innym punkcie globu wywoływałyby wyłącznie ziewnięcie. Czy gdyby walczyły ze sobą Benin i Togo, to wiadomości telewizyjne też zaczynałyby się od doniesień, ze lotnictwo Beninu zbombardowało pozycje Togo i sześć osób zginęło? A takie mniej więcej jest znaczenie tego, co się teraz w Izraelu i Strefie Gazy dzieje.

Żeby wytłumaczyć moje stanowisko proszę Was, czytelnicy, o przeprowadzenie pewnego eksperymentu myślowego. Wyobraźcie sobie, że dzięki jakimś cudownym czynnikom zawarty zostaje nagle trwały pokój między Izraelem a Autonomią Palestyńską, Hamas się na to zgadza, wojska się wycofują, a terroryści rozbrajają. Po prostu zapanowuje idylla. Czy miałoby to jakikolwiek wpływ na wojnę domową w Syrii? Na kalifat w Iraku i wojnę sunnitów z szyitami? Na zwalczanie przez Bractwo Muzułmańskie władz egipskich i vice versa? Na konflikt szyitów z sunnitami i chrześcijanami w Libanie? Na budowę bomby atomowej przez Iran? Odpowiedź na wszystkie te pytania jest jednakowa: spokój i pokój izraelsko-palestyński nie będzie miał żadnego wpływu na sytuację w innych krajach islamskich. I odwrotnie – brak porozumienia pokojowego z Autonomią Palestyńską, zniszczenie albo częściowe zniszczenie Hamasu niczego w sytuacji na Bliskim Wschodzie i jego relacjach z Zachodem nie zmienia.

Na Bliskim Wschodzie mamy bowiem z nakładającymi się na siebie kilkoma konfliktami dużo poważniejszymi i znacznie bardziej wpływającymi na przyszłość świata. Po pierwsze, odnowiony konflikt szyitów z sunnitami, który trwa od 1350 lat i trwać będzie nadal (m.in. w Iraku, Syrii,ale i między Iranem a Arabią Saudyjską), po drugie konflikt między islamistami, którzy chcą wprowadzić szariat,a różnymi siłami starającymi się im w tym przeszkodzić (partie polityczne w Tunezji, wojsko w Egipcie) i po trzecie konflikt, a raczej konflikty plemienne, gdzie chodzi o władzę i pieniądze (Jemen, Libia).

Konflikty te w dodatku dotyczą krajów, które – w odróżnieniu od Izraela i Autonomii Palestyńskiej – dostarczają znaczące ilości ropy naftowej i gazu dla gospodarki światowej, i zaostrzenie tych konfliktów prowadzić może do poważnych zaburzeń tej gospodarki – szczególnie w Europie, bo USA już za chwilę staną się eksporterem ropy. Spadek produkcji ropy w Libii i Iraku ma dla Europy nieporównanie większe znaczenie, niż jakiekolwiek zniszczenia albo ich brak w Strefie Gazy. Ale są jeszcze i inne niebezpieczeństwa nadchodzące z Bliskiego Wschodu, choćby perspektywa zbudowania bomby atomowej przez fanatyków religijnych z Iranu. Albo, co Europejczyków powinno specjalnie niepokoić – stworzenie syryjskiego i irackiego (kalifat!) poligonu dla terrorystów, którzy wrócą do do krajów zachodnich, żeby tam prowadzić dżihad (z badań wynika, że jeden na dziewięciu powracających dżihadystów angażuje się w działania terrorystyczne w krajach europejskich). To są prawdziwe problemy przyszłości, a nie to, które osiedla na Zachodnim Brzegu Izrael zgodzi się oddać i kiedy.

Sprawa Izraela i Palestyńczyków przestała mobilizować muzułmanów Bliskiego Wschodu przeciw Izraelowi i Zachodowi. Tzw. opinia publiczna w wielu krajach islamskich ma dziś, po Arabskiej Wiośnie, bardziej bezpośrednie możliwości wyrażania swojej niechęci do rządzących, niż przez demonstrowanie przeciwko zbyt małemu poparciu dla Palestyńczyków (jak w czasie pierwszej wojny z Hamasem w 2007 roku). Co ważniejsze, pojawiły się inne konflikty, z nieporównanie większą liczbą ofiar, przyciągające uwagę opinii publicznej i angażujące jej emocje – Syria, Irak, czy Egipt z setkami ofiar działań armii przeciwko Bractwu Muzułmańskiemu. Na tym tle „zbrodnicze” działania Izraela wydają się śmiesznie małe, a los uchodźców palestyńskich, w porównaniu z losem uchodźców syryjskich – godny pozazdroszczenia.

Więc przejmujmy się, wbrew oszalałym dziennikarzom (bomby, krew, zabite dzieci – super, jest co pokazywać!) tym, co ważne będzie dla nas, w Europie.

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign