Tariq Ramadan i homoseksualizm

Haoues Seniguer i Bakary Sambe

Tariq Ramadan był na językach wszystkich po tym, jak w czasie panelu dyskusyjnego zorganizowanego w Dakarze, 5 lipca 2013 r., wypowiedział się na temat homoseksualizmu w Senegalu.

„Wszyscy uczeni są zgodni w tej kwestii. Podobnie jak wszystkie inne religie monoteistyczne, islam zabrania aktu homoseksualnego. Jednakże bycie homoseksualistą nie oznacza, że nie jest się muzułmaninem. Nie ma tu mowy o polowaniu na czarownice (…) Wskazana jest w tej kwestii odpowiedzialność i unikanie oceniania” – oznajmił Ramadan. Wypowiedź ta została negatywnie przyjęta przez prezydenta Senegalu, Macky’ego Salla, który natychmiast ostro zareagował na te słowa stwierdzając w odpowiedzi, że nie zdepenalizuje homoseksualizmu.

Szwajcarskiemu kaznodziei nie chodziło w istocie o nic innego, jak o budowanie własnego wizerunku światłego muzułmanina na tle zacofanych zasad islamu. Ta mająca zjednać mu zwolenników operacja była tylko jedną z wielu strategii marketingowych stosowanych przez niego już od dawna, i wcale nie była skierowana do Senegalczyków, ani do innych mieszkańców Afryki, od dziesięcioleci cierpiących na skutek wszelkiego rodzaju dramatów związanych z tym problemem. Miała ona na celu przede wszystkim zapewnienie jego francuskich przeciwników o otwartości i liberaliźmie w kontekście długiej i pełnej napięć debaty wokół małżeństw homoseksualnych. Ramadan chce za wszelką cenę uwolnić się od panującej o nim we Francji opinii osoby zmieniającej zdanie w zależności od słuchaczy.

Należy zauważyć, że senegalscy intelektualiści również nie patrzą przychylnym okiem na wypowiedzi Ramadana, skarżąc się na jego protekcjonalny stosunek do afrykańskich współwyznawców. Pomimo że uchodzi on za postać emblematyczną, krzewiącą idee islamo-braterstwa czy kataro-braterstwa, jednocześnie nie bierze pod uwagę innych form muzułmańskich praktyk duchowych i mistycznych. Wywołało to gniew intelektualistów, między innymi Mohameda Fadela Ka. Tariq Ramadan, bez jakiegokolwiek szacunku wobec senegalskiego modelu islamu uchodzącego za bardziej tolerancyjny i harmonijny w wymiarze życia społecznego, pozwolił sobie na karykaturalne stwierdzenie, że jest to zwykłe „uwielbienie ludzi”, zamiast uwielbienia Boga.

Nie należy jednak dać się zwieść. Ramadan wcale nie porzucił swej misji religijnego konserwatysty, którego ideologia jest głęboko zakorzeniona w Bractwie Muzułmańskim, co samo w sobie nie jest jeszcze zbrodnią. Chodzi po prostu o to, że publicznie nie bierze on za to odpowiedzialności, próbując zamydlić oczy słuchaczom mniej zorientowanym w temacie lub takim, którzy ulegają pięknym słowom.

Ramadan

Tariq Ramadan

Po pierwsze, kaznodzieja wyważa otwarte drzwi: od kiedy to ktokolwiek pyta o orientację seksualną ludzi wchodzących do meczetów czy miejsc kultu muzułmańskiego? Deklarując, że „nie wolno wyganiać homoseksualistów z meczetów”, do jakiej konkretnie sytuacji się odnosi? Kto i gdzie postępuje w ten sposób? Udaje, że za punkt wyjścia obiera sytuację ekstremalną, mało prawdopodobną w rzeczywistości (biorąc pod uwagę presję społeczeństwa, mało który muzułmanin ośmiela się zadeklarować homoseksualizm), milcząc na temat otwarcie homofobicznych wypowiedzi osób, będących dla niego teologicznym odniesieniem, takich jak Jusuf al-Karadawi.

Po drugie, wypowiedzi, której udzielił Ramadan w Senegalu, nigdy nie udzieliłby on w Katarze czy Maroku – monarchiach, w których utrzymuje bliskie, wręcz przyjacielskie relacje z wpływowymi osobistościami świata polityki i kultury. Niewątpliwie obawia się on odcięcia źródeł utrzymujących jego wpływy – w końcu pracuje na uniwersytetach zarówno w Doha, jak i w Casablance. Chodzi o to, że zwracając się do Senegalczyków, od których nie przyjmuje słów sprzeciwu, Tariq Ramadan przemawiał przede wszystkim do tych, których nazywa się „ludźmi Zachodu” oraz do Francuzów, których „drażni” udając postawę pełną tolerancji.

Ramadan dysponuje znacznymi środkami logistycznymi, by organizować swoje wystąpienia czy kolokwia, szczególnie, że przewodzi CILE (Centrum Legislacji i Etyki Islamskiej). W tym wypadku, gdyby rzeczywiście martwił się o los swoich homoseksualnych współwyznawców na ziemiach islamskich – których życie niewątpliwie przypomina często piekło, – dlaczego nie zwoła publicznej debaty imamów i teologów muzułmańskich, żeby jasno stwierdzili, że homoseksualiści nie powinni więcej cierpieć z powodu stygmatyzowania? Dlaczego nie zwoła, na przykład pod patronatem CILE, międzynarodowej konferencji na temat sytuacji homoseksualistów na ziemiach islamskich, publikując dodatkowo apel o szacunek dla ich absolutnej integralności fizycznej i psychicznej?

Jeszcze inna ważna sprzeczność rzuca cień na pozornie otwartą i tolerancyjną wypowiedź szwajcarskiego kaznodziei. Karadawi (któremu T. Ramadan nigdy się otwarcie nie sprzeciwił), główny autorytet moralny w swoim środowisku, zresztą mufti Kataru, tymi oto słowy wyraził swoją opinię o homoseksualizmie i homoseksualistach:

„Ten rozpustny akt jest perwersją wbrew naturze, jest zanurzeniem w kloace nieczystości, deprawacją męskości i zbrodnią przeciwko prawom kobiecości. Kiedy ten odrażający grzech rozprzestrzenia się wśród społeczeństwa, życie jego członków staje się złe i robi z nich niewolników. Sprawia, że zapominają o wszelkiej moralności, dobrych obyczajach i zachowaniach. (…) Czy należy karać śmiercią dopuszczających się tego aktu aktywnie czy pasywnie? W jaki sposób ich zabijać? Ścinając a może paląc, czy też zrzucając z wysokości? Ta surowość może wydawać się nieludzka, ale jest jedynie środkiem na oczyszczenie społeczeństwa muzułmańskiego z tych szkodliwych osobników, które prowadzą tylko do zguby ludzkości”.

Tariq Ramadan powinien mieć odwagę pokazania, kim rzeczywiście jest. Co najmniej paradoksalne jest to, że ci, którzy przyjmują Ramadana – będącego momentami piewcą reformy religijnej, otwartości i konstruktywnego uniwersalizmu – są tymi samymi ludźmi, którzy wykluczają innych muzułmanów z kontrolowanych przez siebie meczetów w kampusach; tymi samymi, którzy odrzucają różnorodność rzeczywistości islamskich, żądając monopolu zgodności z tradycją Proroka w ich własnym rozumieniu; są wreszcie tymi ekstremistami, którzy zwalczają innych muzułmanów za to, że będąc murydami (Kadirami, Lajenami czy Tidżanijjami) nie chcieli dołączyć do dogmatycznego unitaryzmu, zgrabnie opakowanego w naukową etykietkę doktryny zwanej „reformistyczną”, choć paradoksalnie noszącą znamiona nietolerancji i wykluczenia.

Zapraszający Ramadana to także ci sami ludzie, którzy przez lata wygłaszali w meczetach kampusów uniwersyteckich kazania podżegające do potępiania tych, którzy nie chcieli być im podobni – bo są członkami społeczeństwa obywatelskiego zwanego również „laickim”, obrońcami praw człowieka, czy po prostu nie są salafitami.

W każdym razie, postać ta idealnie pasuje do podobnych sprzeczności.

http://www.huffpostmaghreb.com/haoues-seniguer/story_b_3631332.html

 

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign