Ślepy by dostrzegł

Piotr Ślusarczyk

George Orwell swój zbiór esejów i szkiców zatytułował „I ślepy by dostrzegł”. Rzecz dotyczyła „ślepoty” elit na zagrożenie, płynące najpierw ze strony faszyzmu, potem komunizmu.

1

Jestem przekonany, że dziś to samo można napisać o wielu politykach i dziennikarzach, którzy lekceważą zagrożenie płynące ze strony politycznego islamu.

W ostatnich paru tygodniach media obiegła informacja, że siły ludobójców z Państwa Islamskiego bezpośrednio zagrażają Polsce. Służby specjalne wskazują na dwustu obywateli bezpośrednio podejrzanych o działalność sprzyjającą radykałom i terrorystom.

Niektóre gazety i portale opublikowały nawet wywiad z „polskim dżihadystą”. Adrian Al. N. zainteresował się islamem jako piętnastolatek. Wtedy też przeczytał Koran. Dziś jako dorosły mężczyzna walczy po stronie IS. Cóż takiego wyczytał w Koranie, że dziś jest przekonany, iż zabijając niewiernych służy Bogu? Tego pytania nie postawili sobie ani politycy, ani dziennikarze. Zrobili za to coś innego – oddali głos Bogusławowi Zagórskiemu, arabiście i muzułmaninowi, który zapewniał, że proces radykalizacji tego islamskiego fanatyka miał miejsce w Niemczech. To prawda, lecz nie cała. Ten człowiek mógł równie dobrze zradykalizować się w Polsce.

Adrian N. w rozmowie z Witoldem Gadowskim oraz Marcinem Królem nie kryje wcale swoich zamiarów wobec niewiernych. Czekać ma ich albo zaakceptowanie szariatu, albo śmierć. Sam przyznaje, że celem Państwa Islamskiego jest to, „żeby słowo Allaha było najwyższe, żeby szariat był pierwszym prawem na tym świecie, a nie prawa stworzone ludzką ręką”.

W tej wypowiedzi pobrzmiewają echa poglądów Saida Qutba, wydawanego w Polsce przez środowisko Ligi Muzułmańskiej. Na stronie 38 w publikacji pt. „Islam religią przyszłości” (wydanej w 1995 roku), czytamy, że Powszechna Deklaracja Praw Człowieka oraz wolności zagwarantowane w konstytucji USA są „karłowatymi roślinami lub chwastami, zasianymi ręką szatana w ogrodzie duszy ludzkiej. Systemy te nie pochodzą z boskiego źródła w przeciwieństwie do natury ludzkiej; są tworem pychy człowieczej, podstawą autodestrukcji społeczeństw”. Należy więc je zastąpić szariatem.

Można sobie postawić już dziś pytanie o odpowiedzialność moralną wydawców pism fundamentalistów, które bez problemu dostępne są w Warszawie, Białymstoku i innych miastach w Polsce. Kolportuje się je w zasadzie jawnie w miejscach spotkań muzułmanów. Ich wydania dostępne są także w bibliotekach. Za druk i kolportaż płacą organizacje muzułmańskie z Kuwejtu i Arabii Saudyjskiej.

Czy wydawcy pism fundamentalistów spotykają się choćby ze społecznym napiętnowaniem? Odnoszę wrażenie, że jest wręcz przeciwnie. Z napiętnowaniem spotykają się ich krytycy. Kiedy bowiem zwolennicy politycznego islamu wzywają do dżihadu i chcą zastąpić demokrację szariatem, media dyskretnie milczą na ten temat, dyskredytując jednocześnie tych, którzy otwarcie przestrzegają przed zagrożeniem. Sądzą najwyraźniej, że od powtarzania frazesów o „pokojowym islamie”, „bogactwie wielokulturowej Europy” oraz „kolonialnym długu” zmienią rzeczywistość.

Tymczasem dzieje się zupełnie odwrotnie. Problem radykalizacji narasta, a społeczeństwa stają się coraz bardziej zdezorientowane. W Europie Zachodniej działają setki meczetów prowadzonych przez islamskich fanatyków.

Dziś, kiedy już wiadomo, że skala fundamentalizmu wśród muzułmanów wcale nie jest problemem marginalnym, wielu zwolenników poprawności politycznej i multikulturowej doktryny, czy tego chce, czy nie, tworzy znakomite warunki do rozkwitu idei dzihadystycznych czy szariackich. Mam wrażenie, że prędzej w więzieniu pod zarzutem rozpowszechniania „mowy nienawiści” znajdzie się krytyk islamu, niż imam wzywający do obcinania głów.

Istnieje oczywiście wyjście z tej sytuacji. Należy zabronić rozpowszechniania treści fundamentalistycznych. Jednak każdy, kto przeczytał Koran ze zrozumieniem wie, że proces ten należałoby zacząć od świętej księgi muzułmanów. Tego jednak zrobić nie sposób, gdyż okażemy się… nietolerancyjnymi, islamofobicznymi faszystami. Oczami wyobraźni widzę już odezwy Romana Pawłowskiego („GW”), wpisy Renaty Kim („Newsweek”) i donosy minister (ds. „równego traktowania”) Fuszary.

Źle to wróży kulturze, która staje zupełnie bezradna wobec tych, którzy nie tylko zapowiadają zabijanie niewiernych, ale także regularnie i gorliwie wywiązują się z tego obowiązku. Za tę bezradność i ślepotę zapłacimy prawdopodobnie krwią.

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign