Porozumienie z Iranem: początek poważnych problemów

Grzegorz Lindenberg

Od momentu zawieszenia broni na Ukrainie jedyne konflikty zbrojne, o jakich donoszą media, toczą się na Bliskim Wschodzie: w Syrii, Iraku i teraz w Jemenie.

Ubocznym efektem podpisanego właśnie wstępnego porozumienie o ograniczeniu programu nuklearnego Iranu będzie podsycenie tych konfliktów.

Najpierw kilka słów o samym porozumieniu. Na razie jest ono tymczasowe, na zawarcie ostatecznego są jeszcze trzy miesiące i wcale nie jest pewne, że zostanie podpisane. Głównym problemem jest kwestia tempa znoszenia sankcji. Iran chciałby ich zniesienia w całości od razu po zawarciu ostatecznego porozumienia, kraje zachodnie uzależniają stopniowe znoszenie sankcji od wypełniania przez Iran przyjętych zobowiązań (demontaż wirówek, wysłanie za granicę zapasów wzbogaconego uranu itd.).

Zachód wie, że automatyczne przywrócenie sankcji, gdyby Iran oszukiwał (co robił w przeszłości i na pewno będzie próbował robić w przyszłości) nie jest możliwe, szczególnie, że sprzeciwia się temu Rosja, która ma prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa nakładającej część sankcji.

Mohammad Javad Zarif,, min. spr. zagr. Iranu i John Kerry, sekretarz stanu USA, w Genewie

Mohammad Javad Zarif,, min. spr. zagr. Iranu i John Kerry, sekretarz stanu USA, w Genewie

Jeśli do porozumienia nie dojdzie, w ciągu kilkunastu następnych miesięcy będziemy mogli spodziewać się izraelskiego ataku na irańskie instalacje nuklearne, ataków odwetowych na Izrael ze strony Iranu i sprzymierzonego z nim libańskiego Hezbollahu. Innymi słowy – kolejnego konfliktu na Bliskim Wschodzie. Jeśli natomiast do porozumienia dojdzie, to jakie będą jego konsekwencje?

Po pierwsze, efekt pozytywny – stanieje ropa naftowa (i w mniejszym stopniu gaz ziemny), bo na rynek trafi objęta teraz sankcjami ropa z z Iranu. Ropa kosztuje dziś połowę tego, co rok temu, ale cena może spaść o dalsze kilkadziesiąt procent. Ogólnie to dobrze dla gospodarki światowej, ale różni producenci mogą mieć ogromne trudności (amerykańscy producenci ropy z łupków, nasi górnicy, bo węgiel też będzie taniał).

Po drugie – gospodarka Iranu zacznie rosnąć, bo wymiana handlowa ze światem stanie się łatwiejsza. Rząd irański będzie miał więcej pieniędzy do dyspozycji. Wzrost dochodów nie będzie gigantyczny (bo ropa i gaz ziemny będą tańsze niż obecnie) ale będzie, bo dojdą jeszcze oszczędności z ograniczonego programu nuklearnego. Pytanie, na co Iran te pieniądze przeznaczy? Część na pewno na podniesienie poziomu życia (dotacje, zasiłki), żeby podnieść popularność reżimu. A resztę?

Moim zdaniem, i to jest trzecia konsekwencja przyszłego porozumienia, znaczą część pieniędzy rząd Iranu przeznaczy na zbrojenie i na wspomaganie szyitów w walkach z sunnitami w Iraku, Syrii, Jemenie, na wspomaganie mniejszości szyickich w Bahrajnie i Arabii Saudyjskiej oraz Hezbollahu w Libanie. Dlatego uważam, że konflikty w tym rejonie świata raczej będą się rozszerzać i wzmacniać, niż wygaszać.

Po czwarte, kraje arabskie, które zaczęły zdawać sobie sprawę z rosnącego irańskiego zagrożenia, będą ściślej współpracować militarnie i wspierać sunnitów w walce z szyitami – niedawna decyzja Ligi Arabskiej o powołaniu wspólnych wojsk 10 krajów arabskich ma szansę na realizację (większość takich decyzji pozostaje zazwyczaj tylko na papierze).

W oparciu o pieniądze krajów Zatoki Perskiej taka armia może prowadzić skuteczną walkę ze wspieranymi przez Iran oddziałami w Jemenie i być może w innych miejscach. Na pewno więcej pieniędzy będzie przeznaczone na islamistycznych rebeliantów w Syrii (Al Nusra), być może na sunnitów irackich, jeśli będą próbowali uwolnić się od ISIS, i na sunnitów libańskich, żeby mogli skuteczniej przeciwstawić się Hezbollahowi.

Po piąte, wyraźnie w tej chwili widać, że na Bliskim Wschodzie walczy ze sobą – i walczyć będzie pewnie w różnych konfiguracjach sojuszy – trzech albo czterech głównych aktorów: szyici wspierani przez Iran, sunnici wspierani przez Arabię Saudyjską oraz islamiści sunniccy z ISIS i Al Kaidy, nienawidzący szyitów jako heretyków i Arabii Saudyjskiej jako fałszywych sunnitów oraz siebie nawzajem.

Trudno sobie nawet wyobrazić, kto jest w stanie kogo pokonać – przypuszczalnie czeka nas długoletnia wojna na wyniszczenie, która z kilku przynajmniej krajów pozostawi zgliszcza (Syria, Jemen) – i miejmy nadzieję, że nie przeniesie się do Arabii Saudyjskiej i emiratów, bo to by z kolei oznaczało dramatyczny spadek produkcji ropy.

Dwie pozostałe konsekwencje rozszerzających się na Bliskim Wschodzie konfliktów dotkną Europę bardziej bezpośrednio. Jedna, to wzrost liczby muzułmanów europejskich wyjeżdżających z pomocą dla którejś ze stron konflktu. Według aktualnego raportu ONZ http://goo.gl/0z0G3U od lipca 2014 liczba zagranicznych bojówkarzy walczących po stronie islamskich terrorystów wzrosła o 71%, do ponad 25 tysięcy, z czego 22 tysiące walczy w Iraku i Syrii, głównie w szeregach ISIS i Al Nusry.

Będzie ich wyjeżdżać jeszcze więcej. O niebezpieczeństwach wynikających z powrótów tych terrorystów na Zachód i naśladowania ich przez pozostałych w Europie (przykładem atak na redakcję „Charlie Hebdo”) wielokrotnie pisaliśmy na naszym portalu.

I wreszcie, konsekwencja siódma – im więcej wojen, tym więcej uchodźców. I tym więcej uchodźców, którzy starać się będą o emigrację do Europy. Jeśli nie wymusimy na krajach islamskich przyjmowania tych uchodźców, to za kilka lat znikną wprawdzie na Bliskim Wschodzie Syria, Jemen i być może parę innych krajów muzułmańskich, ale nie znikną ich mieszkańcy – tyle, że przeniosą się w bezpieczniejsze i bogatsze okolice: do Unii Europejskiej. Nawet gdybyśmy mieli Arabii Saudyjskiej i Turcji dopłacać za przyjmowanie tych uchodźców u nich, powinniśmy to robić.

Ciesząc się, że powstrzymamy Iran od budowy bomby atomowej nie możemy udawać, że to oznacza początek stabilności i powszechnej zamożności na Bliskim Wschodzie.

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign