Rząd chce kontrolować imigrację, a czego chcą pracodawcy?

Jan Wójcik

„Rzeczpospolita” dotarła do przygotowywanego przez MSWiA „projektu polityki migracyjnej państwa z wytycznymi dla administracji dotyczącymi decyzji o tym, kto może liczyć na stały pobyt czy obywatelstwo”.

Z artykułu Mateusza Rzemka w „Rzeczpospolitej”, „Cudzoziemcy: Rząd woli nakładać opłaty na bezdzietnych, niż zatrudniać imigrantów”, wynika, że zapisy dokumentu budzą niepokój pracodawców. Autor krytykuje to, że rząd nie chce otworzyć rynku na imigrantów, lecz stawia na włączanie bezrobotnych i osób powyżej 50 roku życia do rynku pracy. Informację o planowanym wprowadzeniu podatku dla osób bezdzietnych zdementowała minister Witek. Warto więc przyjrzeć się tej krytyce. Jakiej Polski chcieliby pracodawcy i czy to jedyna istotna perspektywa?

Demografia a masowa imigracja

Po pierwsze, należy zwrócić uwagę, że postulaty pracodawców dotyczące ściągania na stałe imigrantów, dla uzupełnienia rezerw demograficznych nie są nowe. I także ich realizacja okazywała się nieskuteczna. Nie wiadomo, na ile na decyzję kanclerz Angeli Merkel o otwarciu granic w 2015 roku wpłynęły naciski lobby pracodawców, którzy alarmowali, że rynek pracowników kurczy się.

Na poziome unijnym wiemy, do czego to doprowadziło. Do coraz większych napięć między państwami i zanegowania wiarygodności polityki określonej w porozumieniach dublińskich. Był to też jeden z elementów zdobywania zwolenników Brexitu oraz paliwo dla partii populistycznych na całym kontynencie.

A czy pomogło to niemieckiemu rynkowi pracy? Niestety nie. Przede wszystkim w dłuższym okresie imigracja nie jest rozwiązaniem problemów starzejącego się rynku.  To samo w 2016 roku stwierdził już Federalny Urząd Statystyczny Niemiec.  W krótkim okresie ta masowa imigracja także nie przyniosła poprawy. Według raportu BAMF (Federalny Urząd do spraw Migracji i Uchodźców) w październiku 2018 roku, trzy lata po przyjęciu uchodźców., 65% z nich pozostawało bez pracy.  Z miliona, którzy mieli zasilić niemiecki rynek pracy, około 400 tysięcy pracuje lub przygotowuje się do podjęcia pracy. To są informacje pochodzące od optymistów.  Fundacja Bertelsmanna postuluje szukanie 260 tysięcy wysoko wykwalifikowanych imigrantów rocznie. Skąd ich wziąć? A problem będzie dotyczył także Polski, w miarę rozwoju gospodarczego i technologicznego.

Czy tańsze finansowo i społecznie jest sprowadzenie z rodzinami osób kulturowo obcych i ich niepewna integracja, czy aktywizacja zawodowa rodzimego kapitału społecznego?

To oczywiste jednak, że imigracja do Polski nie jest imigracją uchodźczą, lecz zarobkową, więc są to też inne wzorce, jednakże dane dotyczące sprowadzania na stałe imigrantów też nie są optymistyczne. Pisze o tym Grzegorz Lindenberg w książce „Wzbierająca fala. Europa wobec eksplozji demograficznej w Afryce”. Przede wszystkim z danych cytowanych przez Lindenberga wynika dużo niższy poziom zatrudnienia imigrantów, niż rdzennych obywateli – a co za tym idzie większe obciążenie dla państwa. To sytuacja bieżąca, ale jesteśmy u progu skoku technologicznego i według danych OECD przytoczonych w książce, do połowy lat 30. nastąpi automatyzacja 50% prac (w Polsce 33%.), tak więc pracy będzie jeszcze mniej.

Imigracja cyrkulacyjna i aktywizacja zawodowa

Kolejnym zarzutem Rzemka jest to, że według projektu Polska ma nastawić się na imigrację krótkoterminową, cyrkulacyjną. To nie jest nowość w świecie Zachodu. W ten sposób radzi sobie chociażby Izrael, którego rynek pracy, podobnie jak w Polsce, kurczy się. Izrael ściąga ludzi do pracy na krótki okres, po to, żeby reagować też na cykle koniunktury. Wprowadza się tam takie na przykład środki, jak odkładanie przed przedsiębiorcę 20% wynagrodzenia pracownika imigranta, które ten będzie mógł odebrać dopiero po wyjeździe z kraju.

Idąc dalej, problemem, zupełnie niezrozumiałym moim zdaniem, podnoszonym przez „Rzeczpospolitą” jest zarzut, że rząd chce aktywizacji zawodowej osób bezrobotnych i osób powyżej 50 lat, zamiast ściągania imigrantów. To bardzo istotny kierunek w polskiej gospodarce, której wskaźnik aktywności zawodowej – dotyczący osób w wieku produkcyjnym, które jednak nie podejmują pracy – jest poniżej średniej unijnej. Lider, Szwecja, ma go na poziomie 82% , Polska o 10% niżej.  To różnica ponad dwóch milionów osób. Pytanie, czy tańsze finansowo i społecznie jest sprowadzenie z rodzinami osób kulturowo obcych i ich integracja, czy aktywizacja zawodowa rodzimego kapitału społecznego?

Spójność społeczna

Rzemek wypunktowuje na samym początku zawarte w projekcie założenie, że wśród Polaków, jednolitych narodowościowo „potrzeba zrozumienia i akceptacji cudzoziemców występuje w ograniczonym zakresie”. Potwierdzają to jednak liczne sondaże na temat stosunku Polaków do cudzoziemców i warto zapoznać się z nimi, zanim zacznie się tworzyć politykę migracyjną, która ma służyć nie tylko gospodarce, ale i społeczeństwu. W tym obszarze można znaleźć odpowiedzi, jakie problemy w kwestii integracji cudzoziemców mogą nastąpić ze strony polskich obywateli.

Z drugiej strony należałoby zapoznać się z badaniami wartości wyznawanych przez kraje, z których także rząd PiS chciał ściągać imigrantów. Wiele mówiło się o projekcie sprowadzania ich z Uzbekistanu, który zainicjowała senator Maria Anna Anders. Niestety, mniej było wiadomo o jakichkolwiek badaniach postaw Uzbeków, które mogłyby świadczyć o zdolności integracji w przypadku pozostania na stałe w Polsce. Połowa Uzbeków uważa islam i chrześcijaństwo za różne religie i tylko 11% komfortowo przyjęłoby ślub córki z chrześcijaninem. 81% uważa, że zachodnia rozrywka niszczy moralność – gorzej jest już tylko w Pakistanie.

Możliwe, że projekt rządowy zbyt wąsko definiuje grupę imigrantów z krajów bliskich kulturowo, ale być może z powodów prawnych inaczej tego nie można zapisać. Nie ma na przykład większych problemów z integracją Wietnamczyków. Na Zachodzie nikt nie słyszał o hinduskim radykalizmie. W Hiszpanii prawdopodobnie świetnie integrują się mieszkańcy krajów latynoamerykańskich.

Walka o zagranicznego inwestora

Konfederacja pracodawców Lewiatan, cytowana w artykule, uważa, że brak jest strategii na najbliższe lata. Ich zdaniem, jeżeli nie zapewnimy sobie siły roboczej, to przegramy konkurencję o inwestorów zagranicznych z Czechami i Niemcami. Z alarmistycznego tonu artykułu i wymienionych w nim – prawdopodobnie tylko niektórych – założeń rządowego projektu można domniemywać, jakiej polityki migracyjnej chcieliby pracodawcy. A mianowicie, otwartego przyjmowania na stałe, skądkolwiek, niskopłatnych imigrantów, byleby tylko zapewniono siłę roboczą w bitwie o inwestora.

Oznaczałoby to więc pogorszenie rynku pracownika dla obywateli polskich, zaniechanie podnoszenia poziomu aktywizacji zawodowej, czy podnoszenia wydajności pracy innymi metodami, niż sprowadzanie tanich robotników, którzy będą gnieździć się po kilkanaście osób w wynajętych mieszkaniach. Wreszcie, otwarcie się na masową imigrację oznaczałoby podobne problemy, jakie występują na Zachodzie Europy z integracją przybyszów w społeczeństwie.

Można i tak, ale uczciwie będzie wprost to zakomunikować społeczeństwu, bo obawiam się, że taki projekt społeczeństwo odrzuci, a interes pracodawców nie jest jedynym, który w tym obszarze należy uwzględnić.

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign