Politycy muszą wyznaczyć muzułmanom granice

„Polityka integracji jest polityką przede wszystkim dla tureckich muzułmanów” – stwierdza uznana niemiecka pisarka Monika Maron, w weekendowym wydaniu „Die Welt”.

„Czy mieliśmy kiedykolwiek specjalną politykę integracji dla Wietnamczyków lub czy Hindusi domagali się swoich własnych świąt?”, pyta Maron.

Nie tylko sam artykuł jest interesujący, ale również to, że nie chciał go opublikować „Der Spiegel”. Szef redakcji Wolfgang Büchner, wbrew zdaniu pozostałych członków redakcji, odrzucił go na krótko przed oddaniem do druku pod zarzutem „sarrazinowatości”. Nawiązywał do głośnej w Niemczech krytyki integracji muzułmanów zapoczątkowanej przez książkę byłego szefa banku centralnego Thilo Sarazzina „Deutschland schafft sich ab” (Niemcy likwidują się same).

Co zatem poruszyło niemiecką pisarkę? Rozczarowanie. Otóż niemiecki minister spraw wewnętrznych Karl de Maizière oświadczył, że trzeba całkowicie przemodelować wymagającą wysiłku a dającą słabe efekty Konferencję Islamską (Deutsche Islam Konferenz, ciało reprezentujące muzułmanów w kontaktach z rządem – przyp.autora).

Islam w Niemczech 2Minister zauważył wreszcie to, co widzieli wszyscy – że jest Konferencja Islamska, a nie ma Hinduskiej, Prawosławnej albo też Polskiej czy Rosyjskiej. „Wreszcie będzie konferencja dla wszystkich imigrantów, gdzie polscy i wietnamscy imigranci wytłumaczą tureckim, jak rzeczy się mają ze szkołą i wychowaniem dzieci, i dlaczego oni nie potrzebowali specjalnych konferencji i innych rzeczy”, opisuje swoje nadzieje Maron.

Niestety, ku rozczarowaniu pisarki, rzecznicy muzułmańskich organizacji w Niemczech zupełnie inaczej wykorzystali słowa de Maizière i ruszyli z listami oczekiwań: muzułmańskie święta, kapłani w wojsku, więzieniach (zwłaszcza tam) i szpitalach, własne cmentarze, wyłączność nadzoru stowarzyszeń islamskich nad ciałami doradczymi w zakresie islamskiej edukacji, oraz na koniec: „dowartościowujące oświadczenia polityków”, które miałyby poprawić percepcję islamu w Niemczech.

„Wyobrażam sobie, co by się stało, gdybym domagała się od krytyków literackich pozytywnych komentarzy o moich książkach, żeby poprawić ich odbiór w społeczeństwie”, ironizuje Maron.

Teraz 5% społeczności Niemiec – o ile założymy, że wszyscy muzułmańscy imigranci popierają działania samozwańczych przedstawicieli – domaga się własnych świąt, co oznacza, że pozostałe 95% będzie też musiało w nich uczestniczyć bez żadnego związku z własną tradycją czy przekonaniem.

Autorka obawia się, że gdyby ulec żądaniom reprezentantów islamu, przekształciliby świeckie państwo konstytucyjne w państwo na poły zislamizowane, z burkini na basenie, pokojami modlitw w szkołach i zasłoniętymi nauczycielkami. Żeby pokazać swą tolerancję wszystkie partie trzymają wolne stanowiska dla muzułmanów lub muzułmanek pochodzących z Turcji, Iranu, Palestyny. „Dlaczego nie dla Wietnamczyków, Polaków, Rosjan czy Bułgarów?” retorycznie pyta Maron.

Przestrzega też nową, urzędującą od grudnia minister integracji tureckiego pochodzenia, Aydan Özoguz, żeby nie zaczynała swoich działań od załatwiania spraw muzułmańskich, bo jej polityka zamieni się w klientelizm i stracony zostanie obraz całego społeczeństwa. „Słowo ‘integrować’ ma zarówno stronę czynną jak i bierną, można zintegrować coś lub kogoś, ale także można zostać zintegrowanym. Minister integracji powinna uwzględniać obydwa znaczenia tego czasownika w swojej polityce”, konkluduje Monika Maron.

JW na podst. „Die Welt” http://www.welt.de/debatte/kommentare/article124442866/Politiker-muessen-Muslimen-die-Grenzen-aufzeigen.html

Monika Maron

Monika Maron

 

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign