O tym, jak poprawność polityczna zabiła integrację.

Paul Baldwin

Raport na temat „spójności społecznej”, sporządzony przez niezależną platformę medialną Open Democracy, wykazał, że Blackburn należy do miast o największym stopniu segregacji.

Wnioski są szokujące dla wszystkich poza mieszkańcami Blackburn. W niektórych dzielnicach 95 procent mieszkańców stanowią tam Azjaci, a wielu sklepikarzy nigdy nie widziało białego człowieka. Liczni mieszkańcy żyją w przekonaniu, że w ciągu ostatnich dziesięcioleci miasto zmierzało w stronę gettoizacji, segregacji i neoapartheidu. Społeczny, polityczny, religijny i sądowy „system” zawiódł na każdym poziomie. Zdaniem wielu mieszkańców Blackburn, strach przed społecznością muzułmańską i polityczna poprawność, które przedkładają wielokulturowość nad integrację, doprowadziły do napiętej sytuacji i rozwarstwienia w mieście.

„Co ty k…a robisz?”, pyta mnie młody muzułmanin siedzący za kierownicą lśniącego, czarnego BMW. To agresywne, zawierające groźbę pytanie wystarczy, przynajmniej w moim przypadku, żeby udaremnić trzydniowe wysiłki islamskich i nieislamskich władz, mające na celu promowanie wizji przyzwoitości i harmonijnej integracji w tym zmagającym się z trudnościami miastem na północy Anglii.
Jeśli chcesz zobaczyć światowej klasy islam, przyjedź do Blackburn

Tym, co k…a robię, jest zdjęcie islamskiego sklepu odzieżowego, w którym dopiero co przeprowadziłem wywiad z uroczą, pomocną właścicielką. Zdjęcie zrobione iPhonem ma być pamiątką tego wydarzenia. Sytuacja ma jednak miejsce w „azjatyckiej” dzielnicy Whalley Range, w której 30 procent populacji stanowią muzułmanie, a ja jestem jedynym białym człowiekiem. To widocznie zbyt wiele dla 22-latka za kółkiem wartej sto tysięcy fury, który wykazuje potrzebę konfrontacji. Po trzech dniach spacerów, spotkań z przywódcami społeczności, specjalistami ds. edukacji i wieloma uczciwymi, dobrymi ludźmi, po raz pierwszy czuję, że rozmawiam z kimś, kto sprzedaje mi nie do końca przyzwoity, lecz bardzo kruchy obraz integracji w moim rodzinnym mieście.

Wyjaśniam młodemu człowiekowi, że zbieram materiały dotyczące noszenia burki i nikabu starając się sprawdzić anegdotyczne twierdzenia, jakoby noszenie ultra-konserwatywnego islamskiego ubioru było coraz popularniejsze w miastach na północy (i rzeczywiście jest).

Młody człowiek z początku odpowiada w sposób defensywny mówiąc, że „ich pie…..ne kobiety mogą nosić co tylko zechcą”. Potem dodaje jednak: „Zobacz, to tak, jakbyś miał mnóstwo diamentów i szedł ulicą trzymając je w dłoni. Jasne, że zostaniesz zaatakowany. Jeśli natomiast ukryjesz te cenne kamienie, schowasz je do kieszeni, będziesz bezpieczny”.

Pytam go, czy jego zdaniem na ulicach Blackburn coraz częściej widać zasłony twarzy i burki. Odpowiada twierdząco. I ma to swoje przyczyny.

Naseem (imię wymyślone – większość młodych muzułmanów, z którymi rozmawiałem, nie podaje prawdziwych imion, argumentując to zazwyczaj „nieufnością do mediów”) powiedział, że islam praktykowany w Blackburn jest „czystszą” formą islamu od tego, który widzimy w krajach ojczystych wielu imigrantów. Naseem dodaje, że te ostatnie „są słabe i skorumpowane. Uległy westernizacji. Tutaj panuje islam w dużo czystszej formie”.

Mam wrażenie, jakbym słyszał członka Hitlerjugend w 1939 r., w radosny sposób opowiadającego o rasie aryjskiej. Pytam, czy powinienem się bać. Naseem śmieje się i zapewnia mnie, że islam jest religią pokoju, i że nienawidzi „Kalifatu”.

Wydaje się to postępowe, do momentu, w którym nie zaczyna opowiadać mi o tym, jak tydzień wcześniej w restauracji w Preston groził wymachując butelką dwóm białym mężczyznom, bo w lekceważący sposób przyglądali się jego islamskiemu ubiorowi.

„Wyszedłem właśnie z meczetu i miałem na sobie szatę”, opowiada. „Nie przejmując się tym, poszedłem z przyjaciółmi do restauracji w Preston, gdzie odbywała się impreza białych. Dwóch z nich ciągle mi się przyglądało. Podszedłem do nich i zapytałem, czy mają jakiś problem. Nie mieli nawet na tyle przyzwoitości, żeby mi odpowiedzieć. Ciągle na mnie patrzyli, więc wkurzyłem się, wziąłem butelkę i powiedziałem, że ‘rozbiję im ją na łbie, jeśli nie przestaną się gapić’”, wyjaśnia.

Choć Naseem uważa, że nie ma osobistych „problemów z gniewem”, zestawienie „religii pokoju” z brutalną groźbą pod adresem niewiernych wydaje się doskonale podsumowywać problem, jaki z islamem ma wielu niemuzułmanów – mianowicie to, że religia pokoju zdaje się być nieodłącznie związana z przemocą.

Na koniec naszej rozmowy Naseem przypomina mi: „Koleś, islam jest najbardziej rozrastającą się religią na świecie, nie da się nas powstrzymać”. Mówi to jak pewny siebie, przechwalający się fan piłki nożnej, którego klub właśnie uzyskał nowego, niezwykle bogatego sponsora, w związku z czym nagle wydaje się, że bramy pierwszej ligi stoją przed nim otworem.

Chwilę później spotykam kolejnego, udającego się do meczetu całkiem młodego człowieka, ubranego w islamski strój. Również jemu zadaję pytanie o burkę. Początkowo wrogo nastawiony, kiedy wyjaśniam, że chcę się po prostu dowiedzieć czegoś na temat islamu, powoli się uspokaja.

Muhammad ma 32 lata i przyznaje, że w przeszłości był „niegrzecznym chłopcem”, pił na umór, palił marihuanę i angażował się w drobną przestępczość. I nagle, mając dwadzieścia parę lat, nawrócił się na islam. „Nie pasował mi styl życia, który prowadziłem, więc zdecydowałem, że odetnę się od przyjaciół i w pełni przejmę islam”, mówi.

Muhammad również zgadza się ze stwierdzeniem, że na ulicach Blackburn widać więcej burek i nikabów niż w poprzednich latach. Dodaje, że obecne pokolenie muzułmanów jest zdecydowanie bardziej religijne niż pokolenie ich rodziców.

„Poprzednie pokolenie wywodzące się z Indii i Pakistanu przyjechało tu, żeby zarabiać i zapewnić lepsze życie swoim dzieciom. Mieli mniej czasu na religię. Teraz sytuacja wygląda inaczej. Dziś uczeni i ludzie religijni przyjeżdżają do Blackburn z całego świata, żeby pobierać nauki”. Mówiąc to ma na myśli Jamiatul-Ilm Wal-huda, rozrastający się College of Islamic Knowledge and Guidance (Uniwersytet Islamskiej Wiedzy i Przewodnictwa), dzięki któremu Blackburn znalazło się na światowej mapie islamu.

2

Muhammad, który też nie chce podać prawdziwego imienia, wyjaśnia: „Jeśli chcesz zjeść światowej klasy potrawy, jedziesz do Paryża, jeśli chcesz zobaczyć światowej klasy islam, przyjeżdżasz do Blackburn”.

Zadaję Muhammadowi pytanie o Koran, które stawia sobie wiele ludzi Zachodu – dlaczego w Koranie jest tyle fragmentów i wersetów, które sugerują, że chce się mnie zabić?

Mój rozmówca z początku nie zgadza się ze stwierdzeniem, więc cytuję mu werset 8:12, który zasadniczo mówi o sianiu terroru w sercach niewiernych, zanim odetnie się im głowy – co, o ile ktoś nie wykazuje się całkowitą ignorancją w kwestii morderczej geopolityki Bliskiego Wschodu w ostatnich czasach, jest przygnębiająco znajomą praktyką. Werset 8:12 jest jednym z wielu mrocznych ustępów w Koranie, które ISIS wykorzystuje w celu usprawiedliwienia coraz bardziej nieludzkich poziomów barbarzyństwa.

Pytam, czy tych okropnych fragmentów nie można by po prostu usunąć, zostawiając jedynie dobre treści. Mój uczony rozmówca słysząc to zaczyna się śmiać. „Widzisz, a ty już je nazywasz okropnymi fragmentami”, ripostuje. „To jest Koran, ma ponad 1400 lat i aby go zrozumieć, musisz go analizować w kontekście czasów, w których powstał”, wyjaśnia. Nie pierwszy i nie ostatni raz spotykam się z mało satysfakcjonującą odpowiedzią.

Muhammad dodaje wreszcie: „Jesteś po prostu hipokrytą. W twojej Biblii również jest pełno ‘okropnych fragmentów’”. Odpowiadam mu, że jestem ateistą, i że nie jest to moja Biblia, ale podłapuję jego argument, żeby zaznaczyć, że nikt na Zachodzie nie traktuje liczącej 2000 lat Biblii jako przewodnika przeznaczonego do życia w dzisiejszym świecie – w przeciwieństwie do Koranu, który w niektórych kręgach muzułmańskich zdaje się być w ten sposób wykorzystywany, a przynajmniej doń się odnoszą.

Rozstajemy się przyjaźnie. Wydaje mi się, że spodobała mu się nasza intelektualna potyczka. Pytanie, jak to się dzieje, że w XXI w. książka wychwalająca przemoc wobec niemuzułmanów stanowi życiowy fundament, pozostaje bez odpowiedzi.

Urodziłem się i wychowałem w Blackburn, w enklawie klasy pracującej wywodzącej swe korzenie od irlandzkich katolików. Na przestrzeni lat miejsce taniej irlandzkiej siły roboczej zajmowała systematycznie jeszcze tańsza siła robocza z Azji, z subkontynentu indyjskiego. Irlandzkie getta przeistoczyły się w getta azjatyckie, a napędzany tanią siłą roboczą silnik kapitalizmu zaczął pracować na zwolnionych obrotach.

Niemniej jednak, w przeciwieństwie do Irlandczyków, którzy – podobnie jak polscy imigranci – integrowali się i asymilowali w trakcie jednego lub dwóch pokoleń, młodsza diaspora się nie zintegrowała. I właśnie to dla wielu ludzi stanowi problem. Istnieje silne poczucie, że Blackburn składa się z dwóch równolegle istniejących miast – białego i islamskiego. Szczególnie starsi mieszkańcy żyją w przekonaniu, że społeczność muzułmańska nie tylko nie integruje się, lecz wręcz „przejmuje kontrolę”.

Z łatwością można stwierdzić, dlaczego tak się dzieje. Dog Inn, niegdyś pub znajdujący się w mojej dzielnicy, dziś jest nie podlegającą regulacjom islamską placówką edukacyjną, zwaną medresą. Na medresę zamieniono również moje przedszkole, zwane dawniej Leamington Road Baptist Church. Znajdujący się nieopodal hotel, w którym miało miejsce wesele moich rodziców, dziś funkcjonuje jako meczet. W miejscu lokalnego placu zabaw powstała islamska szkoła dla dziewcząt, a stara cukiernia, w której dawniej robiłem zakupy, do niedawna była „centrum porad ds. imigracji”, specjalizującym się w pomocy „osobom ubiegającym się o azyl”, które osiadły w Blackburn.

Najdziwniejszy ze wszystkich przypadków jest fakt, że moja szkoła podstawowa, Sacred Heart, do dziś pozostaje szkołą kościoła rzymsko-katolickiego, pomimo że niemal wszyscy uczniowie to muzułmanie.
Jako były uczeń tej placówki zostałem zaproszony, a wręcz zachęcony przez jej dyrektora, Michaela Parkera, do poprowadzenia sesji pytań i odpowiedzi z szóstoklasistami. W tym miejscu, po kilku dniach spacerowania ulicami być może nieodwracalnie podzielonego Blackburn, poczułem powiew prawdziwej nadziei.

Dzieciaki w szkole Sacred Heart wydają się być szczęśliwe, bystre i sprawiają wrażenie, regularnie uczęszczających na zajęcia. Nie widać, żeby któreś z tych dzieci były zarażone żółcią podejrzliwości i agresji w stosunku do kafirów, niewiernych – z czym spotykałem się rozmawiając w ostatnich dniach z młodymi ludźmi.

Dyrektor, zadeklarowany katolik, zwraca uwagę na coś, co wydaje mi się dziwne: „Rodzice chcą tutaj dyscypliny związanej z edukacją religijną. Fakt, że szkoła jest katolicka, wydaje się nie mieć znaczenia”. Co innego widać jednak na ulicach – trudno uciec od obrazków przedstawiających najszybciej rozwijającą się religię świata.

Jakiś czas temu napisałem artykuł o coraz większej liczbie burek na ulicach Blackburn, oparty w dużym stopniu na ankietach i wywiadach przeprowadzonych w mieście. Gdy dorastałem tutaj, burki widywało się bardzo rzadko, mimo że Blackburn zamieszkiwała znacząca społeczność muzułmańska. Dziś twarze zakrywa około 10 procent kobiet.

Skradający się islamski konserwatyzm utrudnia wielu niemuzułmanom wyciągnięcie pomocnej dłoni lub nawet komunikowanie się na jakimkolwiek poziomie – burka działa jak ceglany mur. Tymczasem niemal wszystkie muzułmanki, z którymi rozmawiałem, bez wyjątku, a szczególnie te młodsze – niezależnie, czy nosiły burkę, nikab czy okrywający głowę hidżab – były przyjazne, uprzejme i inteligentne. Nawet te ubrane w strój mający mnie, niemuzułmanina, celowo trzymać na dystans, były zaangażowane w rozmowę, uczciwe i często bardzo zabawne.

W wielu przypadkach były tak zabawne, że śmiałem się do rozpuku. Byliśmy niczym dorośli, którzy mogą rozmawiać, wymieniać się poglądami i śmiać. Nawet pomimo burki, która pozwalała tylko na kontakt wzrokowy, doświadczenie to było całkowicie rozbrajające.

Ale ciągle ta burka… Niezależnie od tego, czy przyczyną jest mizoginia, archaizm religii czy same muzułmanki, które narzucają sobie taki ubiór, ma się poczucie, że te bystre i z klasą kobiety celowo trzyma się na wodzy, i że ostatnie pięćdziesiąt lat feminizmu nie ma żadnego odzwierciedlenia w realiach dzielnicy Whalley Range.

Mariya Mitha pomaga w prowadzeniu sklepu z tradycyjną muzułmańską odzieżą na Randall Street. Choć jest młoda, bystra i inteligentna, jest też o krok od podjęcia decyzji o noszeniu zasłony twarzy lub burki. Jak każda kobieta, z którą rozmawiałem, mówi, że to w pełni jej własny wybór, po czym jednak dodaje: „W naszej religii [kobiety] nie powinny się komunikować z mężczyznami. Zgodnie z naszą wiarą, jeśli mężczyzna spojrzy na kobietę i poczuje coś do niej, jest to jej wina”. Nie brzmiało to jak wolny, uczciwy wybór – bardziej jak kolejna koraniczna indoktrynacja.

Tego samego dnia stanąłem przez domem szeregowym, w którym dorastałem i zadzwoniłem do drzwi. Miałem już zapukać, gdy wyszła mi naprzeciw 26-letnia kobieta o imieniu Nafeesa. Z radością rozpoczęła rozmowę ze mną, lecz zdążyła zaledwie wspomnieć, że pracuje z dziećmi z problemami emocjonalnymi, gdy drzwi otworzył jej rozdrażniony, ubrany w tradycyjny strój brat, który dosłownie wciągnął ją do środka krzycząc, że „ona nie ma nic do powiedzenia”.

Słowa wypowiedziane przez brata Nefeesy mogą nie być dalekie od prawdy, zwłaszcza gdy chodzi o skuteczną i opartą na równości integrację społeczności, postulowaną przez nowy raport Open Democracy, do której klucz trzymają otwarte, inteligentne i zaangażowane muzułmanki. Niestety, w przypadku muzułmanek z Blackburn, prawa kobiet w społeczności są dzisiaj bardziej zagrożone niż kiedykolwiek w przeszłości.

Fatima Shah jest urzędniczką w sądzie i jedną z osób kierujących Star Immigration Services, organizacją zajmującą się pomocą imigrantom na Wyspach. „Martwi mnie, że coraz więcej młodych dziewczyn, uczennic i nastolatek nosi burki. To nie może być świadomy wybór” – mówi.

Otwartość oraz chęć osiągnięcia kompromisu i zintegrowania się, wykazane przez wiele młodych kobiet, z którymi rozmawiałem, znajdują odzwierciedlenie w postawach starszych mężczyzn należących do społeczności, którzy również wydają się zrównoważeni, poinformowani i skłonni do właściwej integracji.

Tym niemiej, pozostają jeszcze młodzi mężczyźni. Ci, z którymi rozmawiałem, byli całkowicie inni. Każdy, co do jednego, wykazywał podejrzliwość i emanował z trudem powstrzymywaną agresją. Oczywiście nabuzowani testosteronem młodzi mężczyźni na całym świecie mają wyraźną skłonność do porywczości, lecz nie ma wątpliwości, że ci chłopcy świadomie prężą swe muzułmańskie muskuły. I zdają się wierzyć, że skoro święta księga pozwala im postępować w ten sposób, to mają obowiązek to robić.

63-letni Nadeem Siddiqui prowadzi sklep z odzieżą w dzielnicy Whalley Range. Urodzony w Karaczi biznesmen, który dwadzieścia lat pracował w Arabii Saudyjskiej i jest wysoce szanowany w swojej społeczności, ma jeszcze inne obawy co do przyszłości. „W Blackburn sąsiadują ze sobą dwa odmienne miasta” – uważa. „Moim zdaniem problemem są medresy, opłacane z pieniędzy Arabii Saudyjskiej, co nie jest dobre”, wyjaśnia.

Według Nadeema wielu muzułmanów z Blackburn zdumiewa to, że medresy nie są kontrolowane przez rząd, i że mogą nauczać wszelkich nienawistnych bredni. „Medresy powinny podlegać rządowym przepisom i prawu. Jeśli nie rozwiążemy tego problemu, sytuacja się pogorszy – nastąpi ostra reakcja zwrotna i zaczną się zamieszki”, dodaje na koniec.

Bohun, na podst. www.express.co.uk

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign