Nie dla koniny – i nie dla bredni

Noru Tsalic

We wtorek 15 kwietnia palestyński terrorysta uzbrojony w karabin szturmowy AK-47 zajął stanowisko koło drogi 35 i otworzył ogień do osobowych samochodów izraelskich. Zanim uciekł z miejsca przestępstwa, wystrzelił dziesiątki nabojów do samochodów przejeżdżających zaledwie o kilka metrów od niego.

Baruch Mizrahi (lat 47, ojciec pięciorga dzieci) zginął od jednej z tych kul. Jego ciężarna żona Hadas przeżyła, ale z wieloma uszkodzonymi kośćmi i w stanie szoku. Jedno z dzieci tej pary (Almog Mizrahi, lat 9, który był pasażerem drugiego samochodu), był operowany, żeby wydobyć szrapnel z jego ciała.

Jak dotąd, doprawdy nic niezwykłego – po prostu kolejny epizod “oporu przeciwko okupacji bez używania przemocy”. Do tego stopnia nic niezwykłego, że BBC (British Broadcasting Corporation) – ten wzór bezstronności i dokładności – wspomniała tylko o tym na marginesie artykułu o niepowodzeniu negocjacji izraelsko-palestyńskich.

Podobnie zrobił tygodnik brytyjski “Economist”. Ale dziennikarz tego renomowanego tygodnika musiał uważać, że informacja o izraelskich ofiarach terroryzmu palestyńskiego – nawet najbardziej marginalnie prezentowana – jest po prostu zbyt dokładna, a może zbyt bezstronna. Tak więc dziennikarz – który podpisuje się inicjałami N.P. – postanowił dodać trochę jadowitego „kontekstu”. Napisał więc, że:

“uzbrojony Palestyńczyk strzelał do samochodów na pobliskiej drodze, zarezerwowanej dla osadników, zabijając jednego z nich”.

Także tutaj na pierwszy rzut oka nie ma niczego nadzwyczajnego. Udający dziennikarzy propagandyści polityczni notorycznie stosują ten rodzaj haniebnej manipulacji. Pod ich sprawnymi palcami postacie, o których opowiadają, przechodzą dziwną metamorfozę: terroryści, którzy umyślnie i nie przebierając mordują cywilów, zamieniają się w „uzbrojonych ludzi” lub w „bojowników”; kiedy zostaną zatrzymani, zamieniają się w „więźniów politycznych”, których uwolnienie jest konieczne w imię „pokoju” i „praw człowieka”; jeśli chodzi o niewinne ofiary tych „bojowników” – oni (i ich żony i dzieci) stają się bezimiennymi „osadnikami”, winnymi jazdy samochodem po wydzielonych dla nich drogach. Nie ma niczego nowego w tym wszystkim.

Jest jednak jeden problem – Baruch Mizrachi nie był osadnikiem – mieszkał daleko poza liniami rozejmu, które ludzie tacy jak N.P. oszukańczo nazywają „granicami 1967 r.”. Jeśli zaś chodzi o drogę 35, to nie jest ona „zarezerwowana” dla osadników ani dla kogokolwiek innego – jest to droga otwarta dla wszystkich: Żydów i Arabów. (Przynajmniej obecnie; będzie jeszcze kilka ataków palestyńskich „bojowników” zanim Izrael wreszcie zdecyduje, że bezpieczeństwo własnych dzieci jest warte więcej niż czyjaś niewygoda. A ponieważ i tak są oskarżani o „apartheid”…)

Nie trzeba dodawać, że oba fakty – o człowieku i o drodze – można było bardzo łatwo sprawdzić. Wystarczyło, by N.P. ruszył swój ciężki tyłek z Orient_House – gdzie tacy „dziennikarze” głównie spędzają swoje żałosne życie korespondenta zagranicznego na Bliskim Wschodzie, czekając, by ich znajomi Palestyńczycy dostarczyli im „wiadomości” – i rzeczywiście sam zebrał informacje.

Ale w zbieraniu informacji chodzi o dotarcie do faktów; jednak w tym gatunku „dziennikarstwa” nie chodzi o fakty, ale o przesłanie polityczne. Tak więc w gorącym pragnieniu znalezienia win w izraelskiej ofierze i usprawiedliwienia palestyńskiego „uzbrojonego człowieka”, N.P. napisał kompletną, oczywistą nieprawdę. I na ten fakt zwrócono „Economiście” uwagę. Sławny w świecie tygodnik, po zastanawianiu się przez okrągły tydzień, raczył usunąć jawne kłamstwa z artykułu w wersji on-line (którego zapewne i tak już nikt nie czytał…). Redakcja dodała nawet drobną uwagę na końcu artykułu, stwierdzającą, że:

“Wcześniejsza wersja tego artykułu błądnie [w angielskim oryginale mistakingly] informowała, że droga w Hebronie jest zarezerwowana dla osadników oraz że zaatakowana ofiara była osadnikiem”.
Tyle; żadnego przeproszenia; żadnego zażenowanego przyznania się do niedbałości, nie wspominając o dostrzeżeniu uprzedzeń i złej woli korespondenta. No cóż, chciałbym zwrócić uwagę uczonym redaktorom (LOL!) tygodnika „Economist”, że artykuł nie „mówi” niczego samodzielnie – ani „błądnie”, ani też błędnie; że to ich „dziennikarz” powiedział (a raczej napisał) kalumnię. Jest również całkiem oczywiste, że nie zrobił tego ani „błądnie”, ani błędnie, ale w wyniku automatycznego założenia, podsycanego kombinacją uprzedzeń antyizraelskich i zwykłego, ordynarnego lenistwa.

To nie jest uczciwa pomyłka; ale nawet gdyby była, reakcja tygodnika „Economist” zdumiewa brakiem profesjonalizmu. To prawda, wszyscy popełniamy błędy; ale jeśli jesteś – na przykład – inżynierem, nauczycielem, lekarzem lub ekonomistą (w odróżnieniu od „dziennikarza” w tygodniku „Economist”), przeanalizujesz przyczynę błędu; wyciągniesz z niego naukę i upewnisz się, że tego błędu nie powtórzysz. W każdym „normalnym” przedsiębiorstwie są rutynowe procedury ustanowione dla pracujących i zarządzających mające na celu eliminowanie błędów.

No cóż, najwyraźniej nie jest tak w tygodniku “Economist”. Dlaczego??? Czy dziennikarstwo nie jest „normalnym” przedsięwzięciem? Czy dziennikarze nie oczekują, że klienci zapłacą – bezpośrednio lub pośrednio – za ich usługi? Dlaczego więc „Economist” ośmiela się dostarczać usługi, które – raz za razem – charakteryzują się jawnym brakiem profesjonalizmu?

Brytyjscy konsumenci byli oburzeni, kiedy odkryli, że produkt sprzedawany jako “wołowina” w rzeczywistości zawierał niewielką domieszkę koniny. Zażądali dochodzenia; zażądali, by w całym łańcuchu, przez który towar przechodzi, na nowo przeanalizowano wszystkie procesy i żądali, by ogłoszono raport, jak przedsiębiorstwa w przyszłości będą unikać powtórzenia takiego błędu. Konina może nie być szkodliwa dla zdrowia, ale nie jest wołowiną.

Robimy piekielne awantury, kiedy karmi się nas – z powodu niedbałości dostawcy – niewłaściwym rodzajem mięsa, nawet jeśli nie szkodzi naszym organizmom; dlaczego więc pozwalamy na zatruwanie naszych umysłów przez brednie dostarczane jako „wiadomości” przez nieuczciwych i leniwych „dziennikarzy”?

Oczywiście, nie powinniśmy na to pozwalać i w rzeczywistości… nie robimy tego. Większość ludzi posiada zdrowy rozsądek i w obliczu tego rodzaju „dziennikarstwa” reprezentowanego przez N.P. po prostu głosuje nogami. Nakłady i liczby czytelników kurczą się; podobnie jest z reklamami. Wiele mediów – od gazet do stacji telewizyjnych – walczy, by przetrwać. W 2013 r. amerykańskie gazety straciły ponad miliard dolarów dochodu w stosunku do 2012 r. Co gorsza, dzięki „dziennikarzom” takim, jak N.P., cały zawód wpada w coraz gorszą niesławę: trzech na czterech Amerykanów uważa, że dziennikarze „próbują ukrywać swoje błędy, zamiast przyznać się do nich”; tylko jeden na pięciu Brytyjczyków ufa, że dziennikarze mówią prawdę.

3

Oparte na badaniu opinii publicznej Pew Research, 2011 r.

Jak głosi rozpowszechniony mit, wszystko to jest winą Internetu, który pozwala ludziom na szybki dostęp do darmowej informacji. No cóż, z pewnością trudno jest – nie, niemożliwe jest – konkurowanie z informacją, która jest dostępna bezpłatnie on line. Ale prawdziwi dziennikarze nie na tym polu powinni konkurować. Zawsze będą ludzie skłonni zapłacić za uczciwą, wiarygodną, godną zaufania informację; ale nie będzie rynku dla tego rodzaju niechlujnego i zatrutego nonsensu, jakim kupczą N.P.-owie tego świata. Jeśli chodzi o staromodne instytucje, które ich zatrudniają, to wkrótce znikną one – niezależnie od tego, jak marnie płacą swoim pseudo-dziennikarzom.

Bowiem my, zwykli Kowalscy, nie damy karmić się koniną przez Tesco; ani bredniami przez tygodnik „Economist”.

No horse meat and no bull shit either
Politically – incorrect Politics, 26 kwietnia 2014

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Artykuł ukazał się na: www.listyznaszegosadu.pl

***

 2

Noru Tsalic
Izraelski bloger, obecnie pracuje w Wielkiej Brytanii.

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign