Muzułmanin islamofobem?

Jan Wójcik

Czy muzułmanin może być islamofobem? Może się to wydawać dziwne, ale polowanie na „czarownice islamofobii” zatacza coraz szersze kręgi.

Na listy współczesnej inkwizycji, które mają pchnąć w polityczny niebyt wszystkich krytykujących islam, trafiają także muzułmanie, którzy chcieliby islam zreformować, odczytać na nowo, pogodzić ze współczesnością.

W październiku na listę antymuzułmańskich ekstremistów sporządzoną przez znaną amerykańską, działającą prawie od pół wieku organizację walczącą z białymi rasistami, Southern Poverty Law Center, trafił Maajid Nawaz, brytyjski muzułmanin pochodzący z Pakistanu, reformator i działacz na rzecz połączenia demokracji i islamu. Dlaczego? Ponieważ jest zwolennikiem zakazu noszenia przez muzułmanki chust zasłaniających twarz (nikab i burka). Ponieważ opublikował karykaturę Jezusa i Mahometa, ze znanej serii „Jesus and Mo”, a przecież muzułmanie uważają rysowanie Mahometa za obrazę. Ponieważ wreszcie stwierdził, że islamistyczne ugrupowania, które nie uciekają się do przemocy, pomimo odmiennej taktyki mają jednak ten sam cel co dżihadyści, wymienił je także z nazwy. Zostało to skonfrontowane z wypowiedzią „wysokiego rangą przedstawiciela Scotland Yardu”, którego zdaniem lista Nawaza zawiera organizacje, które dostarczały informacji użytecznych w zwalczaniu terroryzmu.

Określenie „islamofob” w odniesieniu do Nawaza brzmi naprawdę dziwnie, jeżeli zna się jego historię. Prześladowany przez rasistów, młody Pakistańczyk wpadł w kręgi związane z globalną islamistyczną organizacją Hizb ut-Tahrir, która wzywa do utworzenia kalifatu. Na uczelni rekrutuje dla nich nowych członków, przyczynia się pośrednio do poważnego pobicia swoich przeciwników. Następnie rozpoczyna międzynarodową karierę islamisty, rozwijając działania organizacji w Pakistanie, a później w Egipcie, gdzie wpada i trafia do więzienia. Tam spotyka się z kręgami liberalnych muzułmanów, przeciwników dyktatury Mubaraka, ale także przeciwników islamizmu Bractwa Muzułmańskiego. To kieruje go w stronę muzułmańskich reformatorów i w rezultacie, będąc już w Wielkiej Brytanii zakłada Quilliam Foundation, która zajmuje się krytyką islamu politycznego.

Aktywiści i dziennikarze szafujący takimi pojęciami jak „islamofobia” mogą stać się pośrednio odpowiedzialni za śmierć kolejnego muzułmańskiego dysydenta

Nawaz nie jest jedynym, którego amerykańscy lewicowi aktywiści chcą oznaczyć pieczęcią islamofobicznej (w ich mniemaniu) hańby. Ekstremistką według nich jest także Ayaan Hirsi Ali, która uciekła przed przymusowym małżeństwem, porzuciła islam i stała się jego krytykiem. Muzułmański terrorysta, zabójca reżysera Theo Van Gogha, z którym Hirsi Ali współpracowała, przybił nożem do jego ciała list z jej nazwiskiem  Autorów raportu SPLC dziwi, że Hirsi Ali uważa przemoc za powiązaną z islamem.

Jest tam i Daniel Pipes, założyciel Middle East Forum, zwolennik rozróżnienia pomiędzy islamem jako religią, a islamizmem – totalitarnym ruchem politycznym. Jednym z postawionych mu zarzutów jest to, że chciałby, by służby walcząc z terroryzmem islamskim dokonywały profilowania, czyli skupienia się na osobach wyznających islam, w tym monitorowały meczety. Doprawdy islamofobiczne.

Czasami autorzy raportu za ekstremalnie antymuzułmańskie wypowiedzi uznają powszechnie znane fakty, na przykład to, że terrorystyczna organizacja Hamas jest odnogą Bractwa Muzułmańskiego czy też, że ludzie powiązani z Bractwem założyli Stowarzyszenie Studentów Muzułmańskich w USA.

mojesus2

„Islamofobia” Jesus and Mo

Podobnie i zarzuty wobec Nawaza budzą zdumienie. Według większości muzułmanów ani burka, ani nikab, nie są strojem wymaganym przez islam dla kobiet. Karykatury Mahometa przed Nawazem zostały opublikowane przez wielu, ale widocznie nazwać islamofobami zamordowanych satyryków z „Charlie Hebdo” regularnie karykaturujących Mahometa, to może jakoś SPLC nie wypada. Nie jest też zrozumiałe, dlaczego Nawaz nie został nazwany „chrześcijanofobem”? „Jesus and Mo” jest przecież satyrą wymierzoną nie tylko w fundamentalistów islamskich, ale także w chrześcijańskich.

Aktywiści i dziennikarze szafujący takimi pojęciami jak „islamofobia” mogą stać się pośrednio odpowiedzialni za śmierci kolejnego muzułmańskiego dysydenta

I najpoważniejszy zarzut, a jednocześnie najśmieszniejsze uzasadnienie: Nawaz oskarżył islamistów o chęć utworzenia państwa islamskiego – co jest wpisane przecież w ich programy! To, że funkcjonariusz brytyjskich służb bezpieczeństwa stwierdził, że te organizacje dostarczają cennych antyterrorystycznych informacji wywiadowczych, w rzeczy samej pogrąża autorów raportu SPLC, ponieważ to, że takowe informacje ci ludzie posiadają, powinno budzić podejrzenie, że organizacje te funkcjonują w różnych sieciach powiązań z ekstremistami.

Zresztą Nick Cohen z brytyjskiego „Spectatora” zdemaskował ową „wysoko postawioną osobę” jako Boba Lamberta, byłego tajnego prowokatora służb infiltrującego środowiska brytyjskiej lewicy, mającego na koncie skandale, miedzy innymi spłodzenie z infiltrowaną aktywistką dziecka, a następnie ich porzucenie.

Maajid Nawaz to nie jedyny muzułmanin, któremu zarzuca się chorobliwą niechęć do islamu. Do tego znamienitego grona krytyków islamu zalicza się także dr Zuhdi M. Jasser, założyciel Amerykańskiego Islamskiego Forum na rzecz Demokracji. „The New York Times” uznał go za islamofoba po tym, jak Jasser wziął udział w filmie „Third Jihad” opowiadającym o zagrożeniu dla demokracji ze strony politycznego islamu.

Czym zatem jest ta islamofobia? Nie bardzo wiadomo. Wśród naukowców istnieje nierozstrzygnięty spór o jej definicję. Jedni najogólniej uznawaliby ją za nieracjonalny strach przed islamem, inni oponują, twierdząc, że tak szeroka definicja wrzuca osoby krytykujące islam i jego poszczególne nurty, a zwłaszcza islam polityczny, do jednego worka z ludźmi powodowanymi uprzedzeniami.

Cechy „islamofobii”, podane w 1996 roku przez Runnymede Trust, lewicowy think-tank na rzecz wielokulturowości, rzadko tak naprawdę występują w przypadku osób o nią oskarżanych. Na przykład wymienieni powyżej „islamofobi” nie postrzegają wcale islamu jako monolitu. Nie twierdzą, że nie ma on pewnych cech wspólnych z innymi cywilizacjami i że nie występuje wzajemny wpływ pomiędzy nimi i islamem. Nie twierdzą, że antymuzułmańska wrogość jest normalna, ani też nie odrzucają z góry krytyki ze strony muzułmanów.

Trudniej jest z innymi cechami islamofobii, bowiem autorzy jej definicji chcieliby, żeby nie dostrzegać, że islam jest seksistowski, że jest związany z przemocą i agresją, czy że posiada elementy politycznej ideologii.

Gdyby więc odpowiednio zadać pytania, to w ławach islamofobów można by posadzić wszystkich, włącznie z największymi rzecznikami wielokulturowości.

W wyniku braku precyzyjnej definicji dochodzi także do orwellowskich paradoksów, prawdopodobnie zamierzonych. Podczas spotkania organizacji pozarządowych w ramach OBWE w Warszawie, we wrześniu tego roku, dyskutantów dopytujących o definicję islamofobii rzecznicy jej penalizacji upominali, że samo stawianie tego pytania o definicję jest już aktem islamofobicznym.

Islamofobia niedoprecyzowana staje się wygodnym narzędziem uciszania krytyków islamu. Mamy także w tym obszarze i swoje polskie piekiełko. Nasz portal Euroislam.pl – a jakżeby inaczej – także został poddany tej próbie stygmatyzacji. Oto dr Konrad Pędziwiatr z Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor dotyczącego Polski fragmentu opracowania na temat islamofobii w Europie, odnosi się do naszej organizacji jako mającej korzenie w anty-tureckich protestach. Mniejsza już o to, że naukowiec nie potrafi rozróżnić bycia przeciwnikiem Turcji od bycia przeciwnikiem członkostwa Turcji w Unii Europejskiej. Jak jednak w 2015 roku można czynić zarzut wobec nas z tego, że 10 lat wcześniej ostrzegaliśmy, iż Turcja zmierza w stronę islamistycznej dyktatury, że ma nieszczelne granice z zapalnymi rejonami świata, że prześladuje Kurdów, a wolność słowa jest tam w stanie katastrofalnym?

Oskarżanie osób krytycznych wobec islamu o islamofobię to jedno, jednakże piętnowanie za antyislamskość już nawet niektórych muzułmanów może mieć poważniejsze konsekwencje. Ryzykuje się tu doprowadzenie do takfir, czyli uznania kogoś za niewiernego, za apostatę, co może skończyć się nawet pozbawieniem takiej osoby życia przez któregoś z gorliwych wyznawców.

Aktywiści i dziennikarze lekko szafujący takimi pojęciami jak „islamofobia” mogą więc stać się pośrednio odpowiedzialni za śmierci kolejnego muzułmańskiego dysydenta. I dobrze, żeby mieli tego świadomość.

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign

Grzegorz Lindenberg

Socjolog, dr nauk społecznych, jeden z założycieli „Gazety Wyborczej”, twórca „Super Expressu” i dwóch firm internetowych. Pracował naukowo na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Harvarda i wykładał na Uniwersytecie w Bostonie. W latach '90 w zarządzie Fundacji im. Stefana Batorego. Autor m.in. „Ludzkość poprawiona. Jak najbliższe lata zmienią świat, w którym żyjemy”. (2018), "Wzbierająca fala. Europa wobec eksplozji demograficznej w Afryce" (2019).

Inne artykuły autora:

Uwolnić Iran z rąk terrorystów i morderców

Afganistan – przegrany sukces

Pakistan: rząd ustępuje islamistom