Jak przestać się bać, stojąc na Times Square

W ostatni wtorek wieczorem byłem umówiony z moją trzynastoletnią córką na Iron Mana w wersji 3D, w kinie przy 42 ulicy. Umówiliśmy się, że przyjedzie sama autobusem z naszego domu na przedmieściach.

times-square1Miała zadzwonić przed wyjazdem, przysłać mi smsa albo dwa po drodze, a jak dojedzie i przejdzie przez ulicę pod moje biuro, znów zadzwonić. Jest dojrzała, pewna siebie i ostrożna. Wiele razy jeździła już tą trasą z innymi, więc sprawa wydawała się prosta.

Tyle że trzy dni wcześniej udaremniono próbę zdetonowania bomby na Times Square. A w poniedziałek, jakby dla podkreślenia tego nastroju, było słychać dosyć głośne wybuchy na 40 ulicy, obok budynku New York Timesa przy Ósmej Alei, gdzie pracuję. Niektórzy uciekali, podczas gdy inni patrzyli, dopóki jakiś strażak ich nie pogonił: Ludzie, to nie Disneyland. Zjeżdżać mi z drogi. Jak się okazało, wybuchały zniszczone transformatory pod ulicą – zdarzenie dość powszechne w życiu miejskim, ale w kontekście strachu sobotniej nocy zdecydowanie bardziej złowieszcze.

Jako rodzic stanąłem naprzeciw nowej kalkulacji. Asymetryczna wojna przeniosła się z końca Manhattanu do centrum, z roku 2001 w dzień dzisiejszy. Jako reporter, pisałem o skutkach ataku terrorystycznego z 11 września i teraz znalazłem się w sytuacji, gdzie ponownie odkopuję dawno zagrzebane zmartwienia. Postanowiłem nie dzielić się z córką żadnymi z tych mrocznych myśli. Nie rozmawialiśmy o nieudanej próbie podłożenia bomby, a poza tym, jak można wyjaśnić, że pewni ludzie bardzo daleko stąd chcą jej śmierci, chociaż nawet jej nie znają? Koniec końców wytrwaliśmy przy naszych planach na wieczór, ustawiając się w kolejce do kina przy Times Square z wieloma innymi osobami, spędzając razem czas w jednym z najbardziej krzykliwych i najfajniejszych miejsc na Ziemi.

Trzymanie się planu to dziś reakcja bardzo amerykańska. Mówi się, że jeśli ludzie uciekną w strach, terroryści wygrają, lecz tak naprawdę jest to po prostu praktyczne. Życie toczy się dalej, nawet w bardziej niebezpiecznych miejscach i tak samo będzie tutaj. I choć co najmniej jeden terrorysta wierzył, że Times Square jest łatwym celem, miejsce to wróciło do normalności w ciągu kilku dni. Korzystamy obecnie z poznawczego dysonansu, by utrzymywać strach na wodzy, zatykając sobie uszy palcami i nucąc wesołą piosenkę – pomimo suchego faktu, że zagrożenie z 11/9 nigdy nie zniknęło i najwyraźniej ruszyło do akcji.

Ciągle się nam powtarza: Jeśli coś widzisz, zareaguj, ale istnieje też domyślny, przemilczany wniosek, który mówi: A jeśli nic nie widzisz, zajmij się swoimi sprawami.

Ogrom Times Square oferuje nam przynajmniej złudzenie, że można się wymknąć niebezpieczeństwu. Ma tę przewagę nad byciem uwięzionym w metrze lub – patrząc historycznie – w stojącym w płomieniach wysokim biurowcu. Times Square to nie całkiem dzielnica, to raczej coś w rodzaju tętniącego życiem wiejskiego placu. Jako przestrzeń publiczna ma w sobie pewne napięcie, służąc jako pieszy węzeł komunikacyjny przyjezdnym z bliska i z daleko, którzy przychodzą tu się pogapić, oraz drugiej, do której należę ja i która pracuje tutaj lub w okolicy. Nireaz zdarzało się, że będąc bardzo spóźniony na jakieś spotkanie natykałem się na kilkuosobową grupkę zgromadzoną na na rogu – na rogu! – wokół planu miasta, loda w rożku albo pamiątki ze sklepiku z suwenirami. W obliczu utraty kliku cennych sekund z mego planu zapanowania nad światem, zmieniałem się w jednego z tych wariatów, z których miasto jest znane, mrucząc pod nosem przekleństwa i przeciskając się przez tłum.

Pomimo tego nie podzielam jednak wyrażanej przez tubylców odrazy do Times Square tylko dlatego, że są tu zawsze stada przyjezdnych. Wyrosłem na Środkowym Zachodzie, potrafię docenić zastygły cud wieżowca i lubię przystanąć, żeby posłuchać Nagiego Kowboja, faceta który gra na gitarze w samej bieliźnie na 43 ulicy. Chociaż za dnia nie jest to piknik – przepraszam Panie Burmistrzu, ale te opuszczone stoły na gołym betonie tego nie zmienią – nocą czasami zmieniam trasę, żeby przespacerować się przez kanion neonów. On ma w sobie swoisty majestat.

Teraz to poczucie trochę się zmieniło. Spartaczony zamach bombowy przypomniał nam, dlaczego jesteśmy na celowniku terrorystów. Łącząc w sobie świat handlu, reklamy, mody, środki masowego przekazu i rozrywkę, Times Square to nieruchomość bardzo amerykańska, skupisko ulic kipiących całym złem, a czasem nawet jakimś osiągnięciem, zachodniej kultury.

Moja reakcja była drobna, lecz wymowna. Kiedy dotarłem w poniedziałek do pracy, otworzyłem rzadko używaną szufladę, by sprawdzić, czy kaptur ucieczki* wciąż tam jest, chociaż zapewne niewiele by pomógł w razie ataku chemicznego lub gazowego. Poza tym przed przejściem przez plac sprawdziłem czy mam w kieszeni notes i długopis. Oczywiście te akcesoria pomagają mi się łudzić, że raczej będę opisywał wydarzenia niż był ich częścią.

W tygodniu miejsce wyglądało jak zawsze, pełne turystów robiących zdjęcia i mówiących mnóstwem języków, że tak, to właśnie z tego domu opada kula w Nowy Rok. Jednak pasek wiadomości nad ABC Studio przy 43 ulicy przypominał nam, że zaledwie parę dni temu ludzie uciekali tu w panice od dymiącego samochodu, otaczanego przez strażaków i policyjne radiowozy. A najświeższy przykład nerwowej atmosfery to ewakuacja Times Square w piątek popołudniu, z powodu podejrzanej paczki, która okazała się tylko przenośną chłodziarką z butelkami wody i zakupami w środku.

Po obejrzeniu Iron Mana, który w samą porę zdążył pokonać terrorystów, wybraliśmy się z córką na krótki spacer po Times Square. Wzmożona obecność policji, na którą składał się między innymi funkcjonariusz oparty o radiowóz zaparkowany w martwym punkcie na  szerokim pasie pomiędzy 42 a 43 ulicą, powinna dawać poczucie bezpieczeństwa, bardziej jednak przypominała, że ten plac zabaw może w mgnieniu oka stać się celem ataku. Myślałem o tym jak mógłby wyglądać ten niezapomniany wieczorny obraz, gdyby wydarzył się kolejny straszny zamach, ale strząsnąłem z siebie tę myśl jako bezecną i nieproduktywną.

Ruszyliśmy na obiad w kierunku zachodnim, lecz okazało się, że drogę blokuje nam spora grupa stojących na rogu turystów, zaglądających w głąb torby z zakupami z Hard Rock Cafe. Zamiast zniecierpliwienia, poczułem przypływ solidarności z nimi. Ci turyści mogliby się znajdować gdzieś indziej w mieście lub poza nim, ale postanowili znaleźć się tutaj, właśnie w tym miejscu i w tym czasie, trzy dni po próbie zamachu bombowego.
I jeśli o mnie chodzi, mogli iść sobie w dowolnie wybranym przez siebie tempie i gromadzić się na dowolnym rogu tak długo jak im się podobało.
W końcu jesteśmy w Ameryce.

David Carr, The New York Times
Tłum. Jan Kowalski/PJ
———————————————————————————–
* Połączenie maski gazowej z przeciwpożarową osłoną na głowę.

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign