Pięć pocisków rakietowych wystrzelono w poniedziałek o świcie na izraelski kurort Ejlat nad Morzem Czerwonym – poinformował szef miejscowej policji. Co najmniej jeden pocisk uderzył w Akabę w Jordanii. Egipt zaprzecza, by rakiety odpalono z jego terytorium.
W Ejlacie nikt nie został ranny – podało wojskowe radio izraelskie. Rzecznik policji potwierdził, że doszło do eksplozji „wokół i w mieście Ejlat”, ale nie spowodowały one szkód i nikt nie został ranny.
Jordańskie MSW poinformowało natomiast, że jedna rakieta typu Grad spadła na głównej ulicy w Akabie nad Morzem Czerwonym raniąc cztery osoby, w tym jedną ciężko.
– Trochę za wcześnie, by o tym przesądzać, ale są powody, by przypuszczać, że strzelano z południa – powiedział komendant okręgowy policji Mosze Cohen w radiu izraelskim, odnosząc się do półwyspu Synaj w Egipcie.
Według Cohena dwie rakiety wpadły do morza, a dwie „uderzyły, jak się wydaje, w terytorium jordańskie”.
Przedstawiciel egipskich służb bezpieczeństwa zapewnił jednak agencję AFP, że rakiety nie zostały wystrzelone z Egiptu.
– Rakiety nie pochodziły z Synaju. Jakikolwiek wystrzał tego rodzaju z Synaju wymagałby przygotowań logistycznych i sprzętu, które są nie do wyobrażenia, zważywszy na środki bezpieczeństwa obowiązujące na półwyspie, a zwłaszcza wzdłuż granicy z Izraelem – zapewnił. Jak dodał, „na Synaju nie zauważono jakiejkolwiek podejrzanej aktywności”.
Więcej na: interia.pl