Islamiści wracają do Tunezji

Wygnani z kraju islamscy politycy czekają aż nowe władze Tunezji opanują kryzys i ogłoszą amnestię dla ofiar politycznych represji prezydenta Ben Alego. Obalony w piątek dyktator przez 23 lata rządów toczył bezpardonową walkę z islamskimi organizacjami, strasząc widmem ekstremizmu. Siłą narzucał społeczeństwu świecki charakter państwa. Trzy lata temu próbował zakazać kobietom noszenia chust w miejscach publicznych.

Za uosobienie ekstremizmu dyktator uznał utworzony w 1981 roku ruch Ennahda (Przebudzenie). Jego przywódcy musieli uciekać z kraju, w przeciwnym razie czekało ich więzienie. Znany w świecie islamu główny ideolog ruchu szejk Raszid Ghanuczi, który w 1992 roku został skazany in absentia na dożywocie za próbę obalenia reżimu, jako pierwszy zapowiedział powrót do kraju z emigracji w Londynie. – To przedstawiciel jednego z najbardziej liberalnych nurtów w islamie. Jego zdaniem islam jest kompatybilny z zachodnimi wartościami dotyczącymi systemu państwowego, praw kobiet i swobód obywatelskich – zapewnia „Rz” dr Ahmet Alibaszić z Wydziału Studiów Islamskich na Uniwersytecie w Sarajewie.

Flaga Tunezji

Flaga Tunezji

Do kraju chce powrócić z wygnania we Francji inny przywódca Ennahdy Salah Karker. W 2007 roku francuskie władze zarzuciły mu popieranie ekstremistów. Mówiło się nawet o wydaleniu go z kraju, ale ostatecznie z tego zrezygnowano. Na rehabilitację liczy Sadok Chourou, który spędził 20 lat w tunezyjskich więzieniach. Ostatni raz został skazany za udzielenie wywiadu, co zdaniem władz było zorganizowaniem nielegalnego zgromadzenia. Teraz stoi na czele protestów przeciwko rządowi jedności narodowej, w którym nie ma przedstawicieli ugrupowań religijnych.

– Nowy rząd nie reprezentuje społeczeństwa, dlatego musi upaść – wołał Choruou.Przywódcy Ennahdy nie wykluczają, że przekształcą ruch w partię polityczną. Już zapowiedzieli, że nie wystawią kandydata w wyborach prezydenckich za pół roku, ale wystartują w wyborach parlamentarnych.

Zdaniem ekspertów obalony dyktator doskonale zdawał sobie sprawę, że w Tunezji nie ma zagrożenia ze strony radykalnego islamu. Umiejętnie wykorzystywał jednak lęk Zachodu do usankcjonowania swoich brutalnych rządów i tłumienia wszelkiej opozycji. – Proislamskie ruchy i organizacje w Tunezji składają się głównie z bardzo pragmatycznych, umiarkowanych i liberalnych ludzi, którzy od dawna przekonują, że chcą działać w kraju zgodnie z demokratycznymi zasadami – mówi „Rz” prof. Frederic Volpi, badacz islamu z Uniwersytetu St. Andrews w Szkocji.

Więcej na: rp.pl

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign