Integracja niejedno ma imię

Theodore Dalrymple

Nie sięgam zbyt często po belgijską prasę, jednak nagłówek dziennika Le Soir zwrócił moją uwagę: „Islamizacja młodych: Zagarnia ich fundamentalizm”.


Oczywiście tytuł okazał się lekką przesadą w porównaniu z treścią. Artykuł dotyczył pracy doktorskiej młodej badaczki Wolnego Uniwersytetu w Brukseli, Leili El Bachiri. Utrzymuje ona, że radykalizacja mniejszości muzułmańskiej, zwłaszcza młodych ludzi w Brukseli (jest to europejskie miasto z największą liczbą muzułmanów – 17 proc.), wzmacnia się nie pod wpływem rodziców imigrantów, czy też instytucji religijnych z kraju ich pochodzenia (głównie z Maroka). Powodem  są kazania głoszone przez członków Bractwa Muzułmańskiego oraz wahabitów i salafitów.

Te dwa nurty różnią się nieco od siebie. Bractwo można nazwać nową lewicą, są podobni do Gramsciego. Wahabici natomiast to jakby stara lewica i raczej bliżej im do Salina. Podczas gdy wahabicka stara lewica skłania się ku dosłowności, nowa lewica twierdzi (przynajmniej publicznie), że stara się „interpretować” Koran.

Bractwo ma nawet feministyczne skrzydło, prowadzone przez Malikę Hamidi, socjolożkę z paryskim doktoratem. Jest ona dyrektorem European Muslim Network i wiceprezesem International Group for the Study of and Reflexion on the Woman in Islam (Międzynarodowej Grupy Badań i Refleksji nad Kobietami w Islamie). Hamidi utrzymuje, że noszenie zasłon nie jest obowiązkiem religijnym. Opowiada się za równością płci „przy pomocy islamu”. Tę równość jednak należy zaprząc do „służenia religijnej wizji świata”.

Dla kontrastu, dla wahabitów i salafitów obowiązek noszenia zasłon jest po prostu bezdyskusyjny.

Bachiri, zapytana przez Le Soir, czy islamski problem w Brukseli ją niepokoi, odpowiedziała: „Nie jestem zaniepokojona, nie czuję również strachu. Populacja muzułmańska jest liczebna, ale rozbita przez indywidualizm i sekularyzację. Jak również, przyznaję, przez zjawisko reislamizacji”.

Jest to obecnie dość popularne pytanie. Kilka dni po przeczytaniu Le Soir jechałem  taksówką z Welwyn Garden City (miasta, ok. 20 km na północ od Londynu, wybudowane w latach 20’) na lotnisko Heathrow. Brodaty kierowca był w pełnym muzułmańskim stroju. Mógł przyjechać prosto z Pakistanu, gdyby nie to, że jego rodzimym językiem był brytyjski. W trakcie drogi jego żona dzwoniła do niego kilka razy. Była przedsiębiorcą i prosiła go o rady dotyczące giełdy. Mówił tak technicznym językiem, że trudno mi było go zrozumieć. Spytałem go, czy żona skorzystała z niestabilności francuskich banków. Powiedział, że nie kupili akcji banku z powodów etycznych.

Rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Zapytałem go o problemy społeczne w Welwyn Garden City (taksówkarze z małych miast są często bardzo dobrze poinformowani). Powiedział, że były  stosunkowo niewielkie. Następnie zaczął krytykować zależność od opieki społecznej, przestępczość, narkomanię i pijaństwo. Wszystko to jego zdaniem składało się na kulturę brytyjską. Pomijając to, że potraktował jej część jako całość, trudno mi było nie zgodzić się z tą krytyką.

Wspomniałem, że jeszcze nie tak dawno ludzie w Wielkiej Brytanii niechętnie korzystali z pomocy społecznej, uznając to za upokarzające i poniżające. Taksówkarz odparł, że kilka lat temu był bezrobotny przez dwa miesiące i dokładnie z tego powodu nie zdecydował się wziąć zasiłku. „Jeśli traktują cię jak szumowinę, to zaczynasz zachowywać się jak szumowina – powiedział. Zanim dojechaliśmy do Heathrow, jego żona straciła na giełdzie 4.000 dolarów. Spojrzał na to optymistycznie: „Dzięki swojej najlepszej transakcji i tak zarobiła dziesięć tysięcy” – stwierdził.

Wygląda na to, że integracja nie jest zjawiskiem z gatunku „wszystko albo nic”. (p)
Theodore Dalrymple jest lekarzem,  publicystą “City Journal” I stypendystą konserwatywnego think-tanku Manhattan Institute.

Tłum. KM

http://www.city-journal.org/2011/eon0928td.html

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign