Fundamentalizm Oświecenia czy rasizm antyrasistów?

Na stronie signandsight.com, która jest angielską mutacją największego niemieckiego magazynu kulturalnego online, Perlentaucher, odbyła się przed trzema laty ważna i aktualna do dziś debata na temat krytyki islamu.

Pascal Bruckner

Opublikowaliśmy już wypowiedź Bassama Tibiego, muzułmańskiego krytyka islamizmu i doradcy rządu niemieckiego. Poniżej tekst Pascala Brucknera, który broniąc poglądów Ayaan Hirsi Ali oskarżył Iana Burumę i Timothy’ego Garton Asha o propagowanie formy multikulturalizmu, która równa się prawnemu apartheidowi.

„Co można powiedzieć człowiekowi, który mówi ci, że woli słuchać Boga a nie ludzi i przeto pewny jest wstąpienia do bram nieba poprzez podcięcie twojego gardła?” – Wolter

„Kolonizacja i niewolnictwo wytworzyły w Zachodzie poczucie winy, które prowadzi do schlebiania obcym tradycjom. To jest leniwa, a nawet rasistowska postawa”.- Ayaan Hirsi Ali
***
Nie da się zaprzeczyć, że wrogowie wolności rekrutują się z wolnych społeczeństw, z części oświeconej elity, która odmawia korzyści wynikających z demokratycznych praw reszcie ludzkości a konkretnie swoim rodakom mającym pecha należenia do innej grupy etnicznej lub wyznawania innej religii. Żeby się o tym przekonać  wystarczy rzucić okiem na dwa niedawne teksty: „Мorderstwo w Amsterdamie” pióra brytyjsko-holenderskiego autora Iana Burumy o morderstwie Theo Van Gogha oraz recenzję tejże książki napisaną przez angielskiego dziennikarza i akademika Timothy’ego Garton Asha a opublikowaną w „New York Review of Books”. Reportaż Burumy, wykonany w iście anglosaskim stylu, jest fascynujący, ponieważ z wyraźną bezstronnością udziela głosu wszystkim protagonistom dramatu, zarówno mordercy jak i jego ofierze. Mimo tego autor nie jest w stanie ukryć irytacji osobą byłej holenderskiej członkini parlamentu somalijskiego pochodzenia, Ayaan Hirsi Ali, przyjaciółki Van Gogha, której również grożono śmiercią. Buruma jest zażenowany jej krytyką Koranu.

Ayaan Hirsi Ali

Ayaan Hirsi Ali

Garton Ash jest jeszcze bardziej ostry. Dla niego, apostoła multikulturalizmu, postawa Hirsi Ali jest nieodpowiedzialna i kontrproduktywna. Jego werdykt jest nieubłagany: Ayaan Hirsi Ali jest teraz odważną, szczerą, nieco zbyt prostą fundamentalistką Oświecenia.Uzasadnia swój argument tym, że w młodości Ali należała do Bractwa Muzułmańskiego z Egiptu. Dla Gartona Asha oznacza to, że tylko zmieniła jedną doktrynę na inną, fanatyzm w imię proroka na fanatyzm w imię rozumu.

Ten argument równoważności nie jest nowy. Był używany w XIX wieku przez Kościół w celu zablokowania reform i ostatnio we Francji w czasie islamskiej afery z chustami przez przeciwników proponowanej regulacji prawnej. W przypadku Hirsi Ali, która została poddana żeńskiemu obrzezaniu i zmuszona do małżeństwa, a potem uciekła z Afryki do Holandii, zarzut jest po prostu nieprawdziwy.

Różnica między nią a Muhammadem Bouyeri, mordercą Van Gogha, jest oczywista: Ayaan nigdy nie promowała morderstwa jako środka do szerzenia własnych poglądów.

„Koran jest dziełem człowieka a nie Boga. Powinniśmy więc czuć się wolni w kwestii interpretacji i dostosowania go do wymogów współczesności, zamiast dokonywać karkołomnych sztuczek i próbować żyć tak jak pierwsi wyznawcy z odległej i okropnej przeszłości.”- stwierdza. Próżno szukać w tym zdaniu choćby wzmianki sekciarskiej. Jedyną bronią Hirsi Ali jest perswazja, odpieranie zarzutów i dyskurs. Trzymając się z dala od patologii prozelityzmu, nigdy nie wykracza poza domenę rozumu. Jej nadzieja na odepchnięcie tyranii i przesądów nie wydaje się mieć żródła w błędnej czy niezdrowej egzaltacji. Jednakże w oczach naszych dystyngowanych profesorów Ayaan Hirsi Ali, podobnie do buntowniczych muzułmanów Taslimy Nasreen, Wafy Sultan, Irshad Manji, Seyrana Atesa i Necli Kelek, popełniła niewybaczalne przestępstwo: wzięła na poważnie zasady demokratyczne.

(…)

Ian Buruma, nie bez perfidii, odmawia Ayaan Hirsi Ali prawa do powoływania się na Woltera. Wolter, jak twierdzi, „stanął twarzą w twarz z najpotężniejszą instytucją swoich czasów, Kościołem Katolickim, podczas gdy Hirsi Ali zadowala się obrażaniem podatnej na zranienie mniejszości z serca Europy.”

Jednakże ta wypowiedź lekceważy fakt, że islam nie ma granic: muzułmańskie społeczności Starego Świata mają wsparcie w miliardzie wierzących. Krzyżujące się różnorodne wpływy mogą uczynić je zaawansowanym skrzydłem ofensywy fundamentalistycznej albo przykładem typu religijności współistniejącej w harmonii z rozumem. Dalekie od bycia marginalną sprawą, stanowią jedno z głównych wyzwań XXI wieku!

Nie wystarczy, że Ayaan Hirsi Ali musi żyć jak pustelnica, otoczona ochroniarzami i w ciągłym zagrożeniu, iż islamscy radykałowie poderżną jej gardło. Ona, podobnie jak Robert Redeker, francuski profesor filozofii, któremu również grożono śmiercią na islamistycznych witrynach, musi znosić kpiny szlachetnych idealistów i kanapowych filozofów. Została nawet w Niderlandach nazwana nazistką. (1) Tak więc obrońcy wolności są kreowani na faszystów, a fanatycy są przedstawiani jako ofiary! Ten niebezpieczny mechanizm jest dobrze znany. Ci, którzy buntują się przeciwko barbarzyństwu, sami są oskarżani o bycie barbarzyńcami. (…) Podobnie Oświecenie jest często przedstawiane jako nic innego niż jeszcze jedna religia, równie szalona i nieustępliwa jak katolicyzm inkwizycji czy radykalny islam. (…)

Czy nam się to podoba czy nie, jesteśmy dziećmi tego kontrowersyjnego stulecia, zmuszonymi potępić naszych ojców w języku, który zostawili nam w spadku. Oświecenie zatriumfowało nawet nad najgorszymi wrogami, nie ma więc wątpliwości, że przezwycięży również islamistyczną hydrę, pod warunkiem wszakże wiary we własne możliwości i nie wtrącania rzadkich reformatorów islamu w otchłań potępienia.

Dziś łączymy dwie koncepcje wolności: pierwsza ma swoje korzenie w osiemnastym wieku i oparta jest na wyzwoleniu się z tradycji i autorytetów. Druga, wywodząca się z antyimperialistycznej antropologii jest oparta na równoważnej godności kultur, które to kultury nie powinny być rozpatrywane tylko na podstawie naszych własnych kryteriów. Relatywizm wymaga uznawania naszych własnych wartości za wierzenia plemienia nazywanego przez nas Zachód. Multikulturalizm jest efektem tego procesu. Powstał w Kanadzie w 1971 roku, a jego podstawowym celem jest zapewnienie pokojowego współistnienia na tym samym terytorium populacjom z różnym etnicznym czy rasowym pochodzeniem. W multikulturaliźmie każda grupa posiada prawo do istnienia, ufundowane na legitymizacji jej unikatowości i warunkujące jej interakcje z innymi. Kryteria sprawiedliwości i niesprawiedliwości, przestępstwa i barbarzyństwa, znikają w obliczu absolutnego kryterium respektowania różnic. Nie ma już prawd wiecznych: owo przekonanie zakorzenione jest w naiwnym etnocentryzmie.

Ktokolwiek mający chociaż trochę rozumu i twierdzący nieśmiało, że wolność jest niepodzielna, że życie ludzkie ma wszędzie taką samą wartość, że amputacja ręki złodziejowi i kamienowanie za cudzołóstwo jest wszędzie nieakceptowalne, jest stosownie oskarżany w imię koniecznej równości kultur. W rezultacie możemy przymknąć oczy na to, jak żyją i cierpią inni, zamknięci w getcie specyficzności. Entuzjazmowanie się ich nienaruszalną odmiennością łagodzi nasze zmartwienia dotyczące ich jakości życia. Wszelako czym innym jest uznanie wyroków i obrzędów współobywateli różnego pochodzenia a czym innym błogosławienie wrogich odseparowanych społeczności, które budują mur pomiędzy sobą i resztą społeczeństwa. Jak można błogosławić różnice, jeśli wykluczają one człowieczeństwo zamiast przyjmować je z zadowoleniem? Oto paradoks multikulturalizmu: zgadza się na takie samo traktowanie wszystkich społeczności, ale nie na takie samo traktowanie ludzi je tworzących; odmawia im wolności w wyzwoleniu się z własnych tradycji. (…)

Istnieje tendencja do zapominania o stanowczym despotyzmie mniejszości odpornych na asymilację, jeśli nie towarzyszy temu status eksterytorialności i specjalnych dyspens. W rezultacie powstają narody w narodach, np. ludzie czują się najpierw muzułmanami a dopiero potem Anglikami, Kanadyjczykami czy Holendrami. Tożsamość bierze górę nad narodowością. Gorzej nawet: pod płaszczykiem poszanowania specyfiki, jednostki stają się więźniami etnicznych bądź rasowych definicji i są zanurzane spowrotem w restrykcyjnych formach, z których prawdopodobnie próbowały się wyzwolić. Czarnoskórzy, Arabowie, Pakistańczycy i muzułmanie są więźniami swojej własnej historii, tak jak w erze kolonialnej, skazanymi na życie w skórze własnych wierzeń.

Odmawia im się zatem czegoś, co zawsze było naszym przywilejem: przejścia z jednego świata do drugiego, z tradycji do nowoczesności, ze ślepego posłuszeństwa do racjonalnego podejmowania decyzji. „Opuściłam świat wiary, świat okaleczania genitaliów (2) i wymuszanych małżeństw na rzecz świata rozumu i seksualnej emancypacji. Po dokonaniu tego przejścia wiem, że jeden z tych światów jest po prostu lepszy od drugiego. Nie z powodu krzykliwych gadżetów, ale z powodu fundamentalnych wartości znajdujących się u podstaw.” – napisała Ayaan Hirsi Ali w swojej autobiografii. Ochrona mniejszości implikuje także prawo indywidualnych członków do bezkarnego wyzwolenia się ze społeczności poprzez obojętność, ateizm i małżeństwa mieszane; prawo do zapomnienia o klanowej i rodzinnej solidarności, prawo do kształtowania swojej własnej przyszłości bez przymusu powtarzania wzorców zostawionych w spadku przez rodziców. (…)

Obecnie marginalne grupy formują coś w rodzaju policji etosu, powiewającej flagą mikronacjonalizmu. Niestety, niektóre kraje europejskie publicznie oferują im wsparcie. Pod pozorem celebrowania różnorodności powstają prawdziwe etniczne bądź wyznaniowe więzienia, w których jednej grupie obywateli odmawia się korzyści przyznanych innym.

Nic więc dziwnego, że Ayaan Hirsi Ali została usankcjonowana przez naszych intelektualistów. W portrecie młodej kobiety nakreślonym przez Timothy’ego Garton Asha nie brakuje niczego, nawet staroświeckiego maczyzmu. W jego oczach tylko piękno i urok holenderskiej parlamentarzystki, a nie trafność jej wypowiedzi, wyjaśnia jej sukces medialny(3). Garton Ash nie pyta, czy fundamentalistyczny teolog Tariq Ramadan, będący celem jego ognistych panegiryków, zawdzięcza swoją sławę wyglądowi playboya. To prawda, że Ayaan Hirsi Ali według obecnych stereotypów nie jest politycznie poprawna. Jako Somalijka głosi wyższość Europy nad Afryką. Jako kobieta nie jest ani żoną, ani matką. Jako muzułmanka otwarcie demaskuje wsteczność Koranu. To robi z niej prawdziwego, w przeciwieństwie do udawanych, produkowanych przez nasze społeczeństwo tuzinami, buntownika.

To przeciwko jej przekornej, wybuchowej, entuzjastycznej i nieczułej naturze protestują Ian Buruma i Timothy Garton Ash i robią to w stylu inkwizytorów, którzy widzieli opętane diabłem czarownice w każdej kobiecie zbyt ostentacyjnej jak na ich gusta. Czytając ich kompletnie protekcjonalne słowa staje się jasnym, że wojna z islamskim fundamentalizmem musi najpierw być wygrana na poziomie symbolicznym i to przez kobiety, ponieważ reprezentują one trzon społecznego porządku i rodziny. Pierwszym warunkiem postępu w arabsko-muzułmańskich społeczeństwach jest wyzwolenie kobiet i zagwarantowanie im równych praw we wszystkich dziedzinach. Nawiasem mówiąc, za każdym razem gdy zachodni kraj chciał skodyfikować prawa mniejszości, to właśnie członkowie tych mniejszości, kobiety głównie, protestowały. Wspaniałomyślne pragnienie pogodzenia się – jak to miało miejsce w Ontario, gdzie próbowano sądzić muzułmanów według szariatu, przynajmniej w sprawach dotyczących dziedziczenia i prawa rodzinnego – albo w Niemczech, gdzie sędzia konstytucjonalny Jutta Limbach proponowała stworzenie statusu mniejszości w prawie niemieckim aby uzasadnić wykluczenie muzułmańskich dziewcząt z klasy wychowania fizycznego – jest postrzegane jako regres i nowe więzienie. (…)

Zatem poszukiwanie religijnej równowagi może udaremnić chęć zmiany wyznania wiary i podtrzymywać status mniejszości w części populacji, zwłaszcza żeńskiej, oraz tolerować subtelną segregację nazywaną różnorodnością. Jawna pochwała piękna wszystkich kultur może ukrywać ten sam wypaczony paternalizm, charakteryzujący wczorajszych kolonizatorów. Można argumentować, że skoro islam pojawił się w VII wieku, to zapewne będzie nieco wsteczny lub – jak utrzymuje Tariq Ramadan – że masy nie są wystarczająco dojrzałe do porzucenia praktyk takich jak ukamienowanie (on sam jest zwolennikiem zawieszenia tejże kary, a nie jej całkowitego zniesienia) (4). (…)

Prawdopodobnie anglosaksoński multikulturalizm nie jest niczym innym jak legalnym apartheidem, ktoremu – jakże często – towarzyszą słodkie pochlebstwa bogatych wyjaśniających biednym, że pieniądze szczęścia nie dają. My dźwigamy ciężar wolności, inwencji, równości seksualnej; wy możecie się cieszyć anarchizmem i nadużywaniem ojczystych zwyczajów, uświęconych tradycji, przymusowych małżeństw, chustami i poligamią. Członkowie tych mniejszości są pod ochroną, bronieni przed fanatyzmem Oświecenia i „klęską” postępu. Tym, których określa się mianem „muzułmanów” (Północni Afrykanie, Pakistańczycy, Afrykanie) nie wolno nie wierzyć albo wątpić, czy nie przejmować się Bogiem czy też wreszcie żyć według własnych zasad, z dala od Koranu i zwyczajów swojego plemienia.

Multikulturalizm jest rasizmem antyrasistów: przykuwa ludzi do ich własnych korzeni. Dlatego Job Cohen, bumistrz Amsterdamu oraz ostoja państwa holenderskiego wymaga akceptacji „świadomej dyskryminacji kobiet przez określone grupy ortodoksyjnych muzułmanów”. Ma to być „nowy klej trzymający społeczeństwo razem”. W imię społecznej spójności zaprasza się nas do burzliwych oklasków na cześć nietolerancji, jaką te grupy darzą nasze prawa. Koegzystencja małych, hermetycznych społeczności, z których każda przestrzega innych norm, jest ceniona. Jeśli porzucimy wspólne kryteria rozróżniania pomiędzy tym, co sprawiedliwe i tym, co niesprawiedliwe, posuwamy się do sabotowania idei społeczeństwa narodowego. Na przyklad: obywatel francuski, brytyjski czy holenderski zostanie oskarżony o pobicie żony. Ale czy to samo przestępstwo powinno pozostać umorzone jeśli okaże się, że sprawca jest szyitą albo sunnitą? Czy religia powinna być wystarczającym pretekstem do pogwałcenia prawa kraju zamieszkania? To nic innego jak gloryfikacja tego, co zawsze wyrzucaliśmy sobie samym: skandaliczny protekcjonizm, kulturalny narcyzm i uporczywy etnocentryzm!

Ta tolerancja skrywa pogardę, zakładając niemożność unowocześnienia pewnych społeczeństw.

We Włoszech kilka gmin planuje wydzielenie specjalnych plaż tylko dla muzułmanek, aby chronić je przed niepożądanymi spojrzeniami mężczyzn. Za kilka lat w Rotterdamie prawdopodobnie zostanie otworzony pierwszy „szpital islamski” w pełni zgodny z regułami Koranu. Można by pomyśleć, że oto znów żyjemy w czasach segregacji rasowej w USA. Tyle, że ta segregacja ma pełne poparcie najważniejszych europejskich rzeczników postępu! Ich walka powinna zaś odbywać się na dwóch frontach: mniejszości, które muszą być chronione przed dyskryminacją (na przykład poprzez zachęcanie do nauki języków i kultur narodowych w szkołach i dostosowanie kalendarza do świąt religijnych) oraz na froncie prywatnych obywateli, którzy muszą być chronieni przed zastraszaniem przez społeczności, w ktorych żyją.

Wreszcie ostatni argument przeciwko anglosaskiemu multikulturalizmowi: według deklaracji rządu po prostu on nie działa. Po latach funkcjonowania jako matecznik dżihadu, z konsekwencjami znanymi wszystkim, brytyjski model społeczeństwa oparty o komuny i separatyzm nie sprawdził się, co musiała przyznać sama Wielka Brytania. Wielu drwiło z francuskiego autorytaryzmu, gdy parlament w tym kraju uchwalił zakaz noszenia chust w szkołach i biurach rządowych. Teraz jednakże liderzy polityczni z Wielkiej Brytanii, Niemiec i Holandii przerażeni rozprzestrzenianiem sie hidżabu i burki sami rozważają wprowadzenie podobnych zakazów (5).

Fakty przemawiają przeciwko negocjatorom, którzy zalecali Europie dopasowanie się do islamu a nie na odwrót. Im więcej oddajemy pola radykalnym brodaczom, tym ostrzejszy staje się ich ton. Polityka kompromisu tylko zaostrza ich apetyt. Nadzieja, że tylko szczodrość i pobłażliwość rozbroi bestie, jest jak narazie nieuzasadniona. We Francji również mamy swoich współpracowników dżihadu, wywodzacych się zarówno ze skrajnej lewicy jak i prawicy: w czasie afery z karykaturami Mahometa posłowie Unii na rzecz Ruchu Ludowego [największa partia we Francji, o charakterze centroprawicowym – przp. tłum.] wyszli z propozycją ustanowienia praw przeciwko bluźnierstwom, które cofnęłyby kraj do czasów Ancien regime’u.

Współczesna Francja ukształtowała się jednakże w walce z hegemonią Kościoła Katolickiego i dwa wieki po Rewolucji nie będzie popierać jarzma nowego fanatyzmu. To dlatego próby odzyskania Andaluzji i pozyskania gruntu na terytorium Europy poprzez islamskich rewanżystów, takich jak saudyjscy wahabici, bractwo muzułmańskie, salafici czy Al-Kaida muszą napotkać sprzeciw (6). Jak doszło do tego, że Europa i Francja stały się laickie? Stało się to poprzez zaciekłą walkę przeciwko Kościołowi, przeciwko jego rządowi dusz i umysłów, przeciwko karaniu krnąbrnych, blokowaniu reform i utrzymywaniu ludzi – przeważnie biedoty – w okowach rezygnacji i strachu. Walka była niezwykle brutalna po obu stronach, ale przyniosła niewątpliwy postęp i doprowadziła w końcu do uchwalenia rozdziału Kościoła od państwa w 1905 roku.

Przewaga modelu francuskiego (skopiowanego przez Turcję Mustafy Kemala) jest rezultatem zwycięstwa nad obskurantyzmem i wydarzeniami takimi jak masakra w noc św. Bartłomieja. Jak moglibyśmy tolerować w islamie coś, czego nie jesteśmy w stanie tolerować w katolicyzmie? Laickość, która przypadkowo została wpisana w Ewangelię, opiera się na kilku prostych regułach: wolność wyznania, pokojowe współistnienie, neutralność przestrzeni publicznej, uznawanie umowy społecznej i zgoda co do tego, że prawa religijne nie stoją ponad prawem świeckim, a ich miejsce jest w sercach wierzących. (…)

Stanowisko Iana Burumy i Timothy’ego Garton Asha jest analogiczne (nawet jeśli oni sami mają odmienne zdanie) do podejścia amerykańskich i brytyjskich polityków: porażka G. W. Busha i Tonego Blaira w wojnie przeciwko terroryzmowi jest rezultatem skupienia się na problemach militarnych, ze szkodą dla debaty intelektualnej. Fanatyczna świętoszkowatość, mieszanka strategicznej zuchwałości i rażąca naiwność przeszkodziła im w uderzeniu tam, gdzie było to najbardziej konieczne: na gruncie dogmatów, reinterpretacji świętych ksiąg i religijnych tekstów (7).

Podczas globalnej walki przeciwko komunizmowi w zimnej wojnie konfrontacja idei, kulturowe zmagania w kinie, muzyce i literaturze ogrywały kluczową rolę. Dziś z konsternacją obserwujemy brytyjski rząd z jego kręgiem muzułmańskich „doradców” flirtujących z doktryną: lepszy fundamentalizm niż terroryzm; nie są oni w stanie zauważyć, że jedno z drugim idzie w parze i jeśli natrafi na sprzyjające warunki to na zawsze uniemożliwi europejskim muzułmanom zaangażowanie się w reformę.

Wspieranie oświeconego europejskiego islamu jest szalenie ważne: Europa mogłaby stać się modelem, przykładem potrzeby reformy, która miejmy nadzieję odbędzie się zgodnie z duchem drugiego soboru watykańskiego, otwierając drogę do samokrytyki i poszukiwań duchowych. Musimy jednak upewnić się, że nie rozmawiamy z niewłaściwym audytorium, stylizując fundamentalistów na przyjaciół tolerancji, podczas gdy praktykują oni obłudę i używają lewicowców czy inteligencji jako narzędzi, oszczędzając sobie wyzwania sekularyzmu.

Nadszedł czas, aby rozszerzyć naszą solidarność na wszystkich buntowników świata islamu, niewierzących, ateistów, wolnomyślicieli, odszczepieńców, strażników wolności – tak jak wspieraliśmy wschodnioeuropejskich dysydentów w przeszłości. Europa powinna ich popierać i dawać finansowe, moralne i polityczne poparcie. Nie ma dziś bardziej poważnego, uświęconego czy koniecznego zadania ponad harmonię przyszłych generacji. Tymczasem nasz kontynent klęczy u stóp bożych szaleńców, z samobójczą beztroską zakładając kaganiec i oczerniając wolnomyślicieli. Błogosławieni niech będą sceptycy i niewierzący, jeśli mogą uciszyć morderczy żar wiary!

Zadziwiające, że 62 lata po upadku Trzeciej Rzeszy i 16 lat po upadku Muru Berlińskiego duży odłam europejskiej inteligencji jest zaangażowany w szkalowanie przyjaciół demokracji. Jesteśmy jeszcze daleko od dramatycznych okoliczności lat trzydziestych, kiedy największe umysły wpadły w objęcia Berlina lub Moskwy w imię rasy, klasy albo rewolucji. Dzisiejsza groźba jest bardziej rozproszona i rozdrobniona. Nie ma nic, co przypominałoby ogromne niebezpieczeństwo Trzeciej Rzeszy. Nawet rząd mułłów w Teheranie jest tylko papierowym tygrysem, który może zostać rzucony na kolana przy użyciu minimalnej dawki dyscypliny. Nie brak jednak siejących panikę. Kant określił Oświecenie mottem: Sapere aude [łac. „miej odwagę posługiwać się własną mądrością”]. Być może tym, czego najbardziej brakuje współczesnym rządcom sumienia jest kultura odwagi. Są oni symptomami zmęczonej, wątpiącej w samą siebie Europy, która gotowa jest jedynie ustępować przy najmniejszych oznakach niepokoju. Jednakże ich retoryczna paplanina o dobrej woli ukrywa inną nutę: kapitulacji!

Tłum. Nina M. Miller

Oryginał: signandsight.com

(1) wg. Iana Burumy znany holenderski autor Geert Mak przyrównuje film Ayaan Hirsi Ali „Posłuszeństwo” (ang. Submission) do antysemickiego nazistowskiego filmu propagandowego „Jud Süß” („Morderstwo w Amsterdamie” str. 240).

(2) We Francji ok. 30 000 kobiet pochodzenia afrykańskiego zostało poddanych klitoridektomii (żeńskiemu obrzezaniu), następne 30 000 jest narażonych na ten zabieg w przyszłości. Francja przez długi czas była jedynym krajem karającym klitoridektomię, a prawo z 4/4/2006 roku zaostrzyło jeszcze kary.

(3) Timothy Garton Ash w „Islam w Europie”. Dla Gartona Ayaan Hirsi Ali „jest gratką dla dziennikarzy, będąc wysoką, piękną, egzotyczną, odważną i otwartą kobietą z nadzwyczajną historią życia, która obecnie żyje w stanie ciągłego zagrożenia, że zostanie zamordowana podobnie jak van Gogh. (…) Nie jest brakiem szacunku do pani Ali sugerować, że gdyby była niska, przysadzista, i z tikiem nerwowym w oku to jej historia i poglądy nie byłyby tak dokładnie śledzone.”

(4) Tariq Ramadan potwierdził swoje stanowisko podczas debaty z Nikolasem Sarkozym, która odbyła się we francuskiej telewizji dwudziestego listopada 2003 r.

(5) Wg. różnych ankiet 87% brytyjskich muzułmanów określa się najpierw jako muzułmanie; natomiast we Francji to 46%. Wynika z tego, że większość muzułmanów w tym drugim kraju opowiada się za ideałem republiki francuskiej, umieszczając swoje zasady religijne na drugim miejscu.

(6) Pamiętajcie o komunikatach Al Kaidy z 18 września 2001 roku: ” Zniszczymy krzyż. Waszym jedynym wyborem jest islam albo miecz!”. Po ratyzbońskich deklaracjach Benedykta XVI z jego przemowy o przemocy i religii z września 2006, demonstranci w Jerozolimie i Nablusie nieśli transparenty z napisem „Rozwiązaniem jest zdobycie Rzymu.” Youssef Al-Quaradhawi, duchowy przywódca Bractwa Muzułmańskiego i mentor Tarika Ramadana powiedział w jednym ze swoich najsławniejszych kazań, że „jest pewny, iż islam powróci do Europy jako zwycięski zdobywca po dwukrotnym odrzuceniu. Tym razem nie będzie to zwycięstwo miecza, ale wygłaszanych kazań i ideologii.” Al-Quaradhawi toleruje samobójcze zamachy.

(7) W 2004 roku Tony Blair wydrukował dwie kartki świąteczne na Boże Narodzenie, z których jedna, adresowana do niechrześcijan, nie zawierała wzmianki o narodzinach Chrystusa. Cóż za paternalizm, ukrywający się za rozpustą dobrych intencji!
*
Pascal Bruckner, urodzony w roku 1948, zaliczany jest do najznamienitszych francuskich „nouveaux philosophes”. Studiował filozofię na Sorbonie pod kierunkiem Rolanda Barthesa. Napisał m.in: The Temptation of Innocence – Living in the Age of Entitlement (Algora Publishing, 2000), The Tears of the White Man: Compassion As Contempt (The Free Press, 1986) The Divine Child: A Novel of Prenatal Rebellion (Little Brown & Co, 1994) Evil Angels (Grove Press, 1987)

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign