Francja: walka z „islamofobią” i widmo „wojny domowej”

Czy we Francji panuje islamofobia? Warto sobie zadać to pytanie, szczególnie w czasie, gdy medialno-polityczny mikrokosmos interesuje się tym tematem, a zdania są podzielone. Osobą, która ostatnio zwróciła uwagę na to zagrożenie, jest prezydent Emmanuel Macron.

Zgodnie z informacjami podanymi przez publiczne radio Franceinfo, które powołało się na zaufane źródło z Pałacu Elizejskiego, Macron jest zaniepokojony „skomplikowanymi kwestiami dotyczącymi imigracji, radykalizacji, komunitaryzmu oraz sekularyzmu”, ponieważ mogą one doprowadzić do „wojny domowej”.

Wydaje się, że była to reakcja Macrona na wypowiedź Xaviera Bertranda, jednego z wiodących polityków tak zwanej republikańskiej prawicy, a także potencjalnego kandydata na prezydenta w wyborach w 2022 roku. W wywiadzie dla tygodnika „Journal du Dimanche” wspomniał on o „wojnie cywilizacji”, a także stwierdził, że islamizm „korumpuje państwo”.

Zasadne jest jednak zastanowić się na tym, kto najbardziej zyska na zaciemnianiu tej kwestii. Francja jest gotowa na strajk generalny zaplanowany na 5 grudnia. Związki zawodowe, partie lewicowe, żółte kamizelki i inne grupy niezadowolonych zgodziły się połączyć siły przeciwko polityce oszczędności i wciąż istniejącym niesprawiedliwościom skarbowym.

Francja jest na czele Europy, gdy chodzi o opodatkowanie. Wpływy z podatków stanowią tu 48,4% PKB. Co ciekawe, podczas gdy Francja przechodzi przez poważny socjoekonomiczny kryzys, media i elity polityczne skupiły się na walce z „islamofobią”, prawdziwą bądź wyimaginowaną.

Pierwsze pokolenie muzułmanów szanowało wartości Republiki

13 500 osób pojawiło się 10 listopada w Paryżu na “Marszu przeciwko islamofobii”. Został on zorganizowany przez kilkanaście lewicowych ugrupowań, takich jak as poplecznicy Jean-Luc Melenchona (Partia Lewicy) i Nouveau Parti anticapitaliste (NPA). Pojawił się tam nawet Collectif contre l’islamophobie en France, (CCIF) grupa znana z bliskich powiązań z Bractwem Muzułmańskim.

Był to przykry widok. Oto obraz Francji, która potrzebuje standardów moralności, ale jest zbyt zaangażowana w wewnętrzne spory dotyczące sekularyzmu, republiki, miejsca religii oraz rasizmu.

Trzeba pamiętać, że po zakończeniu drugiej wojny światowej, masowa imigracja ludzi z zdekolonizowanych państw Maghrebu sprawiła, że islam stał się drugą co do wielkości religią we Francji. Żyje tu od 6 do 8 milionów muzułmanów. Właśnie wtedy sytuacja zaczęła się zmieniać. Imigranci stali się pełnoprawnymi obywatelami, przynajmniej w teorii. Z tego względu oczekuje się od nich, że będą mieli w poszanowaniu prawo świeckiej republiki, na co z entuzjazmem przystało pierwsze pokolenie muzułmanów.

W kolejnych dekadach imigranckie środowisko zostało zatrute przez nagły wzrost popularności politycznego islamu, który początkowo był promowany przez niektóre obce państwa, w szczególności Arabię Saudyjską. To wsparcie obejmowało finansowanie szkół, publikacji, gazet, książek, meczetów, wahabistycznych islamskich organizacji. Ostatecznie tę strategię napędzało pojawienie się tzw. „islamistycznej mgławicy”, które było spowodowane przez radykalną interpretację islamu.

Katar i Turcja, wspierane przez ich rozrastającą się sieć wpływów wśród muzułmańskich imigrantów w Europie, zapewniły politycznemu islamowi oparcie. Wykorzystały porażkę francuskiego modelu integracji, ale również fakt, że elity rządzące wykazały się chęcią pójścia na kompromis z komunitaryzmem. Zrobiły to poprzez uznanie samozwańczych reprezentantów wiary muzułmańskiej we Francji po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej w 1991.

Państwo przegrało „wojnę o szkoły”

Francuski sekularyzm stał się przedmiotem ataku kilka lat po dojściu do władzy prezydenta Francoisa Mitterranda i socjalistów. Miało to miejsce całkiem sporo czasu przed pojawianiem się na scenie politycznej żydowskiego i muzułmańskiego komunitaryzmu. Tak zwane świeckie państwo przegrywało „wojnę o szkoły” rozpoczętą przez placówki katolickie. W styczniu 1984 socjaliści przedstawili w parlamencie projekt ustawy, znany jako „Prawo Savary’ego” od nazwiska ministra edukacji w rządzie socjalistów – Alaina Savary’ego.

Zgodnie z obietnicami wyborczymi złożonymi przez Mitterranda, projekt ustawy miał na celu zlikwidowanie podziału na szkoły prywatne, z których większość była katolicka, oraz publiczne. Ustawa doprowadziła do wielu demonstracji i kontrdemonstracji zorganizowanych przez polityczną prawicę, katolików i partie sekularne. Z tego względu Mitterrand wycofał ten projekt. W ten sposób naruszona została zasada francuskiego sekularyzmu.

W każdym razie “wojna o szkoły” pokazała, że w praktyce oficjalny sekularyzm jest całkiem elastyczny. Artykuł drugi ustawy o sekularyzmie ustanawia, że „Republika nie uznaje ani nie wypłaca pensji, czy przyznaje subwencji żadnemu wyznaniu”.

Jednakże, jak się okazało, w rzeczywistości państwo francuskie finansowało prywatne katolickie, żydowskie i muzułmańskie szkoły i wypłacało wynagrodzenie ich kadrze nauczycielskiej.

Zgodnie z danymi z 2014 roku, w przybliżeniu 2 miliony uczniów chodziło do 9000 katolickich szkół we Francji, (z których 7300 miało umowę z rządem). Poza tym było jeszcze około 300 żydowskich szkół, które też były związane umową z państwem. Uczęszczało do nich 30 000 uczniów. Do około 20 prywatnych instytucji muzułmańskich (w tym sześciu związanych porozumieniem) było zapisanych 2000 uczniów.

Patrząc na te dane od razu widać, że zdecydowana większość muzułmańskich rodzin wysyłała swoje dzieci do państwowych świeckich szkół.

Dane o aktach wrogości przygotowują organizacje religijne

Kolejne otrzeźwiające dane można znaleźć w sprawozdaniu przygotowanym przez ministerstwo spraw wewnętrznych, zatytułowanym „Rasizm, antysemickie, antymuzułmańskie i antychrześcijańskie akty w 2018 roku”.

Znowu, podane w nim liczby zaprzeczają hasłom rzucanym przez niektórych propagatorów demonstracji z 10 listopada. Wprawdzie według dokumentu liczba antysemickich incydentów gwałtownie wzrosła w 2018 roku (o 74%), ale „liczba rasistowskich i ksenofobicznych zdarzeń spadła o 4,2%, zaś aktów antymuzułmańskich było najmniej od 2010 roku.”

Jednak te dane mogą budzić wątpliwości i rzeczywiście ich wiarygodność została podważona. Valerie Boyer – posłanka o konserwatywno-prawicowych poglądach zażądała 19 lutego, aby minister spraw wewnętrznych wytłumaczył, w jaki sposób zostały pozyskane te dane. Boyer powiedziała: „Nie ma oficjalnych statystyk, które określałyby ilość antysemickich, antychrześcijańskich czy antymuzułmańskich działań. Prawo zabrania dzielenia czynów karalnych na różne kategorie ze względu na wyznanie ich ofiar. Dostępne dane zostały udostępnione przez stowarzyszenia religijne, takie jak organizacje zajmujące się ochroną społeczności żydowskiej, które są zależne od Conseil Représentatif des Institutions juives de France (politycznej organizacji społeczności żydowskiej – red.) – a potem te statystyki zostały sprawdzone przez służby ministerstwa spraw wewnętrznych”.

Niezależnie od tego, jak są dokładne, te oficjalne dane wskazują na oczywistą chęć uspokojenia nastrojów, co samo w sobie nie jest złe. Mogą one również posłużyć jako przeciwwaga dla tych wszystkich osób, które zdecydowały się wykorzystać tę sytuację w kampanii wyborczej w nadchodzących wyborach samorządowych.

Skrajna prawica, ultralewica, islamiści: niebezpieczna gra

Tak zwane tożsamościowe i ksenofobiczne partie pod wodzą Rassemblement National (dawniej Front National), ideologiczne repozytorium wszystkich czynników odpowiadających za polityczny rozłam we Francji, jako pierwsze przeszły do podsycania komunitarystycznych nastrojów w kraju. Jednakże nie są w tym osamotnione. Ultralewicowe skrajne ugrupowania sympatyzujące z trockizmem, wraz z salafistycznymi islamskimi organizacjami blisko związanymi z siecią wpływów Bractwa Muzułmańskiego, też uczestniczą w tej niebezpiecznej grze. Może się ona okazać się bardzo kosztowna dla pozbawionych skrupułów ugrupowań, które są w nią zaangażowane.

Ugrupowania i ruchy składające się na sieć organizacji „antyislamofobicznych” różnią się między sobą, a w pewnych przypadkach są wręcz wrogo wobec siebie nastawione. Niektóre z nich, tak jak Francuscy Muzułmanie (wcześniej Związek Islamistycznych Organizacji we Francji) oraz PSM (Muzułmańskie Współdziałanie i Duchowość) są stowarzyszeniami opartymi na religijnym prozelityzmie.

Inne nie chcą być definiowanie jako organizacje wyznaniowe i ukrywają się za żądaniami dotyczącymi równości i walką przeciwko rasizmowi i islamofobii. Jest tak w przypadku wymienionej już CCIF oraz takich grup, jak „Wszystkie matki są równe”, „Stowarzyszenie szkoły dla wszystkich”, „Feministki na rzecz równości”, a także ostatnio Alcir (Stowarzyszenie przeciwko islamofobii i rasizmowi).

Warto zauważyć, że CCIF, które nawoływało do wyjścia na ulice 10 listopada, jest regularnie poddawane krytyce, w szczególności za ukrywanie swoich związków ideologicznych ze światem islamistycznym.

Kontrowersje wokół islamskich zasłon zaciemniają prawdziwe problemy

Wydaje się, że ideologiczna bliskość pomiędzy [muzułmańską] CCIF a politycznym islamem oraz jej skłonność do naśladowania strategii autowiktymizacji praktykowanej przez [żydowską] CRIF nie stanowią problemu dla niektórych tak zwanych grup ultralewicowych.

Może to być wynikiem dobrze przemyślanej i oportunistycznej strategii, polegającej na zawarciu sojuszu z politycznym islamem, aby przyciągnąć muzułmańskich członków.

Debata na temat tej oportunistycznej strategii nie jest niczym nowym. Pojawiła się wraz z dyskusją na temat hidżabu w szkołach publicznych, która rozgorzała w 1989 roku i którą jeszcze bardziej podsycił zakaz zasłaniania twarzy wprowadzony w państwowych placówkach w 2004. Potem była kontynuowana przy okazji kontrowersji, jakie wzbudził zakaz całkowitego zasłaniania twarzy w miejscach publicznych, uchwalony w 2010. Następnie wprowadzone zostały w 2015 roku absurdalne przepisy dotyczące burkini.

Tyle różnych bezsensownych dyskusji odwróciło uwagę francuskich muzułmanów od ich prawdziwych problemów: kwestii zatrudnienia, siły nabywczej, sytemu edukacji i zdrowia, równych praw i obowiązków oraz walki przeciwko dyskryminacji.

„Pogodzić islam z nowoczesnością”

W listopadzie Jean-Pierre Chevenement – były minister obrony w rządzie Francoisa Mitterranda, który zrezygnował w 1991 roku na znak protestu przeciwko amerykańskiej inwazji na Irak, wyraził niepokój dotyczący tego rozłamu w wywiadzie dla francuskiego kanału TV5 Monde. „Czy Francji grozi wojna domowa?” – zapytał go dziennikarz. „Na horyzoncie widać takie zagrożenie – odpowiedział Chevenement. – Musimy uważać na wojny domowe, które zjawiają się niezauważone, a na usunięcie ich strasznych skutków potrzeba kilku dekad. Radzę zachować ostrożność i powściągliwość”.

Chevenement jest znany ze swoich proislamskich poglądów, zakończył więc wywiad nutą konstruktywną. „Musimy promować wszystko, co pozwoli pogodzić islam z nowoczesnością” – stwierdził.

Oprac. Wistaria, na podst.: https://thearabweekly.com

Majed Nehme
Autor jest syryjsko-francuskim dziennikarzem, mieszka w Paryżu.

Śródtytuły – red. Euroislamu.

Poglądy wyrażane przez autorów publikacji nie zawsze są zgodne ze stanowiskiem redakcji Euroislamu

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign