Eurokalifat

Rafał Ziemkiewicz

Już w pierwszych zdaniach wypowiedzianych po zbrodni w Londynie premier Wielkiej Brytanii oskarżył zbrodniarzy o to, że są zdrajcami islamu, którzy swą zbrodnią religii tej zaszkodzili, i zapewnił, że cała Wielka Brytania kocha swoich muzułmanów, doceniając ich wkład w jej kulturę, historię oraz gospodarkę. Gdyby nie było to tragiczne, nadawałoby się na skecz jakiegoś Monty Pythona.

Oto dwóch islamskich fundamentalistów morduje z okrzykiem „Allach Akbar” brytyjskiego żołnierza za karę za to, że jest żołnierzem armii, która obaliła afgański talibanat, a najważniejszym i najpilniejszym przesłaniem premiera Wielkiej Brytanii jest, by cień ten zbrodni nie padł na wizerunek islamu.

Brytyjczycy składają kwiaty w miejscu morderstwa

Brytyjczycy składają kwiaty w miejscu morderstwa

Słowa premiera Camerona miałyby sens, byłyby ważne i potrzebne, gdyby padły ze strony samych muzułmanów. To nie premier, tylko jakiś naczelny imam wysp powinien zapewnić, że islam zbrodniarzy to nie jest „prawdziwy” islam. To liderzy społeczności brytyjskich muzułmanów powinni sprawców ataku uznać za zdrajców i szkodników swej wiary, i zapewnić, że ich ekstremistyczne przekonania są przez zdecydowaną większość z nich potępiane.

Nic podobnego nie nastąpiło. Przeszukuję internet i – choć od zdarzenia upływają kolejne godziny – znajduję tylko informacje o uchybieniach brytyjskich służb. Żadnego, bodaj delikatnego potępienia ze strony współwyznawców, żadnego odcinania się. Jeśli ktoś odważy się pytać muzułmańskich liderów opinii albo przywódców religijnych o tę zbrodnię, wypowiadają się oni w tonie podobnym, jak kiedyś lewicowi intelektualiści o morderstwach Czerwonych Brygad czy Baader-Meinhof: nie zaprzeczając, że zbrodnia jest zbrodnią, ale i nie potępiając jej wyraźnie, wskazują, jakie to ważkie i nie przez świat islamu zawinione przyczyny popchnęły pobożnych wyznawców Allacha do desperackiego czynu.

Za to muzułmańska ulica ani przez chwilę nie ukrywa, że się ze zbrodnią solidaryzuje, że wykonawcy egzekucji na żołnierzu zasługują na pochwałę i na naśladownictwo.

W tej sytuacji zapewnienia pseudokonserwatywnego polityka brzmią jak żałosne skamlenie, zwłaszcza gdy jednocześnie nakazuje brytyjskim żołnierzom, by dla własnego bezpieczeństwa nie pokazywali się na ulicach Londynu w mundurach. Jeden atak „mężczyzn o nieeuropejskich rysach” wystarczył, by brytyjska armia ze strachu o skórę nie ważyła się nosić swoich mundurów we własnej stolicy!

Jeśli któryś z moich starych fanów jeszcze od czasów science fiction zauważy, że właśnie realizuje się mechanizm podboju Europy, który nakreśliłem ćwierć wieku temu w opowiadaniu „Czerwone dywany, odmierzony krok” (m.in. w tomie „Coś mocniejszego”, wciąż do nabycia w dobrych księgarniach), to nie zaprzeczę i dodam, że smutno patrzeć, jak spełniają się własne ponure przewidywania.

Problem Camerona polega na tym, że w obecnej sytuacji nie ma on już innego wyjścia niż podlizywać się muzułmanom, jak – nie przymierzając – Chamberlain z Daladierem podlizywali się latami Hitlerowi. Atak dwóch nożowników, których porażone strachem europejskie media boją się nawet nazwać czarnymi czy muzułmanami, to przecież tylko wierzchołek góry lodowej. Podobnie, jak trwające kolejny dzień zamieszki muzułmanów pod Sztokholmem, które ten sam strach każe przedstawiać jako dzieło enigmatycznie określanej „młodzieży”.

Kiedy parę tygodni temu byłem w Londynie, dziennikarka opowiadała mi o porządkach panujących w jej dzielnicy, gdzie kobieta − nawet biała, jeśli z braku pieniędzy musi tam akurat mieszkać − nie może się pojawić na ulicy z odsłoniętą głową, a mężczyzna z piwem w ręku, bo za to dostaje się, za przeproszeniem, w mordę od tzw. muzułmańskiego patrolu. I każdy się już nauczył, że należy obitą mordę wytrzeć, przeprosić i więcej Allachowi nie podskakiwać, bo inaczej dostanie się nożem i żadna policja ani inne władze na muzułmański patrol nie pomogą.

Europa, zajęta gwarantowaniem swym mieszkańcom praw tego rodzaju, jak prawo każdego „wesołka” (ang. gej) do „ślubu” i adoptowania sobie chłopczyka, nie jest w stanie zapewnić kobietom prawa do chodzenia w bluzce na ramiączkach i bez kapy na włosach, a mężczyznom do tradycyjnego kufla w pubie. Jeśli ktoś patrzy na „marsze szmat” i „parady równości” z obrzydzeniem, może sobie powiedzieć spokojnie: ostatnie podrygi zdychającej ostrygi, niebawem wezmą się za plugastwo dziarscy brodacze z muzułmańskiego patrolu i potraktują rozwydrzonych sukcesami perwersów zgodnie z prawem koranicznym. Czy to jest pociecha, to inna sprawa…

Bo i kto im podskoczy? Europa robi dziś pod siebie ze strachu przed islamskimi imigrantami, choć za wszelką cenę stara się tego nie dać po sobie poznać. Nawet Papież Franciszek, beatyfikując męczenników pomordowanych przez muzułmanów za to, iż odmówili nawrócenia się na wiarę Allacha, nie odważa się w beatyfikacyjnej homilii ani razu wspomnieć, kto i za co wspomnianych męczenników umęczył. Kolejny Monty Python.

Zachodnie rządy już dawno wybrały strategię: będą się starały ze wszech sił wmówić sobie, że większość muzułmanów nie jest „taka” i iść na coraz większe ustępstwa wobec wyimaginowanych „dobrych” muzułmanów, choć ci bynajmniej nie chcą potępić ekstremistów ani się od nich odciąć, wmawiając sobie, że ustępstwa wzmacniają domniemanych liberałów przeciwko radykałom. Choć jest przecież oczywiste, i dowodzą tego niezliczone przykłady, że dyktowane tchórzostwem ustępstwa wobec przemocy zawsze prowadzą tylko do jej nasilenia.

Problemem Europy jest to, że w pogoni za utopią multikulturalizmu, w ideologicznym obłędzie niszczenia swych kulturowych korzeni oraz państw narodowych zafundowała sobie bardzo prężną demograficznie mniejszość (na razie mniejszość), która nią − Europą – głęboko gardzi. W oczach muzułmanina, nawet najdalszego od ekstremizmu, współczesny Zachód jest dekadenckim światem egoistycznych starców, którzy całe życie myśleli tylko o dogadzaniu sobie, nie chcieli mieć potomstwa, a teraz sprowadzają sobie biednych imigrantów, żeby ich utrzymywali.

Owszem, mają nagromadzone bogactwa (łatwo podpowiedzieć sobie: z wyzysku naszych ojców w byłych koloniach) i z tego należy skorzystać, ale niczym nie imponują, nie zasługują na szacunek, skazani są na wymarcie. Jedyny spór może być o to, czy pozwolić im wymierać spokojnie, co najwyżej odmawiając finansowania im emerytur z podatków zdzieranych od wiernych, czy też proces ten przyspieszyć.

Odpowiedzią Zachodu jest uparte niewidzenie problemu, zaklinanie rzeczywistości polit-poprawnymi bredniami o „młodzieży z przedmieść” i „nieeuropejskich rysach”, zapewnianie, że za działania radykałów nie winimy wszystkich muzułmanów, nawet jeśli sami muzułmanie co najmniej milcząco, a często wręcz demonstracyjnie je akceptują; a wreszcie dyskretne podlizywanie się islamowi dawaniem do zrozumienia, że my, postępowi Europejczycy, też, wiecie, nie lubimy tych Żydów i potępiamy „izraelski imperializm”. Marnie to rokuje na przyszłość, zwłaszcza gdy w ideologicznym zadufaniu stworzono piramidę finansową, zwaną strefą euro, której upadek jest nieuchronny, ze wszystkimi tego skutkami społecznymi.

A my, Polacy? My, uważając się za głupich, białych murzynów, z zachwytem kopiujemy to wszystko, co potężniejsze od nas zachodnie kraje przywiodło do obecnych niepokojów i wiedzie dalej do katastrofy.

Marzymy, żeby móc wyjechać i dostać papier, że się już jest „britiszem”, a w kraju pozwalamy panoszyć się mędrkom, bredzącym o Polsce „kolorowej”, tolerancji i multi-kulti, zupełnie nie zauważając, że – jak celnie zauważył ktoś na Twitterze – właśnie się ono zmienia w tumulti-kulti.

Nie uczyć się na własnych błędach zawsze było naszą specjalnością, ale teraz, nie ucząc się nawet na cudzych, gdy ich skutki biją po oczach, rzeczywiście „nowe przysłowie Polak sobie kupi”.

Tekst ukazał się na Interia.pl
Dziękujemy autorowi i portalowi Interia za zgodę na przedruk.

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign