Dżihad kulturowy nigdy nie śpi

William Kilpatrick

Większość katolików w USA posiada mglistą świadomość prześladowania chrześcijan na Bliskim Wschodzie, w Afryce i w innych częściach świata islamskiego.

Większość słyszała o wielu atakach terrorystycznych w Europie. Większość też wie o głównych atakach dżihadystycznych mających miejsce w Ameryce. Niemniej jednak, jeśli koncentrujemy się głównie na okazjonalnych zamach terrorystycznych, nie dostrzegamy skali zagrożenia islamskiego i tempa, w jakim ono wzrasta.

Dzieje się tak, ponieważ ludzie mają krótką pamięć. Weźmy na przykład ostatnie ataki terrorystyczne w Hiszpanii – w Barcelonie i w Cambrils.  Z pewnością widzieliście relacje w mediach z tych masakr i prawdopodobnie myślicie, że nigdy nie zapomnicie o tych wydarzeniach. Wspomnienia jednak blakną. Ile osób pamięta jeszcze ataki dżihadystyczne w pociągach w Madrycie, w 2004 roku, w których zginęło jeszcze więcej ludzi? W następstwie wybuchów mających miejsce niemal jednocześnie w czterech pociągach śmierć poniosło 191 osób, a ponad 1800 zostało rannych. Jeżeli jednak nie mieszkacie w Hiszpanii, ataki w Madrycie ulotniły się z waszej pamięci lata temu, a jeśli macie mniej niż 25 lat, być może w ogóle o nich nie słyszeliście.

Kiedy dochodzi do spektakularnego ataku terrorystycznego, przeciętny człowiek jest tymczasowo zaniepokojony, potem jednak spoczywa w poczuciu bezpieczeństwa, aż do kolejnego zamachu. Cykl ten: zaniepokojenie – poczucie bezpieczeństwa – zaniepokojenie – poczucie bezpieczeństwa, nie zbliża nas do zrozumienia kryjącego się za tym problemu, ani do rozwiązania go. Wręcz przeciwnie, sprawia to, że przyzwyczajamy się do życia z pewnym poziomem terroru. Wiemy, że dżihadyści uderzą ponownie, ale zdajemy sobie również sprawę, iż szanse, że to my znajdziemy się wśród ofiar, są niskie. I tak udaje nam się dalej funkcjonować. Dopóki bomby nie wybuchają w okolicznym metrze lub w autobusie, przestajemy myśleć o dżihadzie.

Skupienie uwagi naszego społeczeństwa na aktach brutalnego dżihadu sprawia, że zapominamy o innym, bardziej subtelnym rodzaju dżihadu, którego powinniśmy się obawiać. Jakkolwiek straszny nie byłby brutalny dżihad, to dżihad kulturowy jest nawet bardziej istotny. Trwa przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez trzysta sześćdziesiąt dni w roku. I podczas gdy szansa, że padniecie ofiarą brutalnego dżihadu, jest niewielka, prawdopodobieństwo, że staniecie się ofiarą dżihadu kulturowego, jest nadzwyczaj wysokie.

Kulturowy dżihad to długoterminowa kampania mająca na celu wywarcie wpływu na kluczowe instytucje społeczne, takie jak szkoły, kościoły, media, instytucje biznesowe i sądy, a nawet przejęcie ich wszystkich. Dla przykładu, na każdym z głównych kampusów uniwersyteckich w Stanach znajdziemy sekcje powiązanego z Bractwem Muzułmańskim Stowarzyszenia Studentów Muzułmańskich (Muslim Student Association). Pokaźnie dotacje z państw Zatoki Perskiej przekonały amerykańskie uczelnie do przyjaznej islamowi polityki i programów nauczania. Niektóre instytucje katolickie, takie jak Georgetown, stały się czymś niewiele więcej, niż tylko agencjami PR promującymi islamski styl życia.

Co więcej, islamiści z powodzeniem przenikają federalne agencje rządowe, w tym służby bezpieczeństwa. Jednym z wielu przykładów jest dżentelmen o nazwisku Mustafa Javed Ali, mianowany niedawno starszym dyrektorem ds. walki z terroryzmem w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa (NSC). Problem nie polega na tym, że jest on muzułmaninem, ale na tym, że poprzednio pracował w Council on American-Islamic Relations (CAIR) –  organizacji powiązanej z ugrupowaniami terrorystycznymi.

Lewicowcy pozwą was, jeśli nie upieczecie tortu na ślub gejowski, a kulturowi dżihadyści zrobią to samo, jeśli nie przygotujecie go ze składników halal.

CAIR jest organizacją stanowiącą kwintesencję dżihadu kulturowego. Dysponuje małą armią prawników i w mgnieniu oka* wystosuje przeciwko wam pozew, jeśli odważycie się sprzeciwić jej programowi. CAIR jest zaledwie jedną z wielu organizacji islamskich niestrudzenie pracujących na rzecz przekształcenia amerykańskiego społeczeństwa w społeczeństwo podlegające szariatowi. CAIR, CAIR, ISNA, ICNA, MAS, MSA, USCMO – to niektóre spośród pięćdziesięciu głównych organizacji reprezentujących dżihad kulturowy w Stanach, nie licząc setek pomniejszych organizacji.

Są to organizacje zbliżone do ugrupowań lewackich, które dzień i noc pracują nad tym, żeby zamienić Amerykę w utopijny kraj socjalistyczny. Lewicowcy pozwą was, jeśli nie upieczecie tortu na ślub gejowski, a kulturowi dżihadyści zrobią to samo, jeśli nie przygotujecie go ze składników w stu procentach halal.

W dużym stopniu to poprzez dżihad kulturowy (znany jako „pełzający dżihad” – stealth jihad) islamskie prawo i kultura rozprzestrzeniają się na Zachodzie. Jeśli was to nie martwi, to prawdopodobnie dlatego, że niewiele o tym wiecie, a jeśli niewiele o tym wiecie, to dlatego, że nie macie wiedzieć.

Choć dżihad kulturowy nigdy nie śpi, kulturowi dżihadyści wolą, żebyście wy spali, gdy oni wykonują swoją pracę. Wielkiego wsparcia w tych wysiłkach udzielają im amerykańskie korporacje. Medialni giganci, tacy jak PayPal, Facebook i Google, robią co w ich mocy, żeby zamykać strony internetowe zwracające uwagę na dżihad kulturowy. Dla przykładu, w ostatnim czasie PayPal zablokował portal JihadWatch w odpowiedzi na fałszywe oskarżenia o to, że jest organizacja ta jest grupą nienawiści. Niewiele wcześniej Google dostosował swoje algorytmy tak, żeby trudno było internautom znaleźć Jihad Watch. Przy okazji Facebook zawiesił  konto tej organizacji.

Liczne organizacje walczące z dżihadem w Ameryce i w Europie poddano cenzurze w podobnym stylu. Działanie tego typu ma na celu odcięcie finansowania ugrupowaniom krytycznym w stosunku do islamistów, lub wręcz całkowite ich zamknięcie.

Tak więc gdy terroryści przeprowadzają atak, wielcy monopoliści medialni uderzają nie w podstępnych dżihadystów, którzy umożliwiają terrorystom działanie, ale w tych, którzy starają się ujawnić powiązania pomiędzy brutalnym dżihadem i dżihadem kulturowym. Dżihadyści kulturowi wygrywają wojnę informacyjną, ponieważ konglomeraty medialne i uniwersytety opowiedziały się po ich stronie i przeciwko ich krytykom. Jeśli próbujecie dostarczyć rzetelną informację na temat zagrożenia islamizmem, stawiacie czoła nie tylko prawnikom CAIR-u, ale również uniwersytetom, mediom i większości amerykańskich korporacji.

Kiedy dżihadyści atakują, liczymy na pomoc policji i wojska. Rozprzestrzenianie się islamu nie jest jednak tylko kwestią wojskową, ale także wojną kulturową. I choć żołnierze są wyszkoleni tak, żeby stawiać opór napierającemu wrogowi, przeciętny obywatel nie jest przygotowany na wojnę kulturową. Wręcz przeciwnie, wyszkolono go tak, żeby akceptował wszelką różnorodność – nawet systemy totalitarne, których celem jest podporządkowanie go sobie.

Tu właśnie na scenie pojawia się Kościół Katolicki – albo, mówiąc precyzyjnie, powinien się pojawić. W przeszłości Kościół był twierdzą chroniącą przed wdzierającym się islamem – nie tylko przed islamem, ale także przed innymi ruchami totalitarnymi. Kościół ostrzegał przed zagrożeniem komunizmem dziesiątki lat przedtem, zanim inni dostrzegli problem. Co więcej, Jan Paweł II odegrał kluczową rolę w doprowadzeniu do upadku komunizmu w Europie Wschodniej.

Na tej samej zasadzie, podczas gdy w latach 1930 oświecone kręgi w Wielkiej Brytanii i Ameryce celebrowały „postępowe” idee Hitlera związane z eugeniką, Kościół Katolicki wielokrotnie opowiadał się przeciwko nazistowskiemu rasizmowi. Papież Pius XI nazwał Hitlera „największym wrogiem Chrystusa i Kościoła w czasach współczesnych”. W 1937 r., gdy większość Europy była wciąż pogrążona we śnie, Pius XI wydał słynną antynazistowską encyklikę pt. „Mit Brennender Sorge” (Z palącą troską).

Smutne, że w ostatnich latach Kościół nie dawał podobnych wskazówek w kwestii totalitarnej natury islamskiego zagrożenia. O ile przywódcy Kościoła w ogóle udzielali jakichkolwiek wskazówek, były to złe wskazówki: nawoływania do solidarności z islamem, zapewnienia, że islam jest bliskim kuzynem chrześcijaństwa, czy wielokrotne stwierdzenia, że islamski terror nie ma z islamem nic wspólnego.

Sam papież Franciszek jest jednym z głównych obrońców islamu. W „Evangelii Gaudium” stwierdził, że „autentyczny islam i właściwa interpretacja Koranu stoją w sprzeczności z wszelką formą przemocy”. Innym razem powiedział muzułmańskim migrantom, że w Koranie mogą znaleźć wskazówki postępowania. Ostatnio z kolei stwierdził, że bezpieczeństwo osobiste imigrantów zawsze powinno być ważniejsze niż bezpieczeństwo narodowe. To szumnie brzmiące stwierdzenie, jeśli jednak zastanowić się nad nim, jest to po prostu inny sposób na powiedzenie, że bezpieczeństwo muzułmańskich imigrantów jest ważniejsze niż bezpieczeństwo Europejczyków i Amerykanów.

Biorąc pod uwagę potwierdzoną zależność pomiędzy wzrastającą islamską imigracją i wzrastającą liczbą ataków terrorystycznych, jest to raczej stwierdzenie nierozważne. Weźmy choćby ataki w Barcelonie i w Cambrils, w którch śmierć poniosło czternaście osób, a setki zostały ranne. Każdy z dwunastu terrorystów był imigrantem lub dzieckiem imigranta. Imigrantem był także ich przywódca, imam Abdelbaki Es Satty. Zanim został imamem, Es Satty siedział w więzieniu za przemyt narkotyków. Po odsiedzeniu wyroku powinien zostać deportowany do Maroka, ale hiszpański sędzia zdecydował, że bezpieczeństwo imama Saffty’ego jest ważniejsze od bezpieczeństwa hiszpańskich obywateli, w związku z czym pozwolono mu pozostać w Hiszpanii i spiskować.

Początkowo spisek miał na celu zaatakowanie słynnej katedry Sagrada Familia w Barcelonie z wykorzystaniem ciężarówek wypełnionych materiałami wybuchowymi. Kiedy okazało się, że ładunki wybuchły wcześniej, w miejscu, gdzie je przechowywano, akcję przekierowano na La Rambla i do Cambrils, gdzie dokonano mniejszych ataków z użyciem mniejszego pojazdu i noży. Sagradę Familię każdego dnia odwiedza około dziesięciu tysięcy turystów. W razie zamachu prawdopodobnie zginęłyby setki z nich, a tysiące zostałyby ranne. Czy papież Franciszek wciąż powtarzałby, że bezpieczeństwo imigrantów jest ważniejsze od bezpieczeństwa narodowego?

Niestety, prawdopodobnie tak by właśnie zrobił. Zdaje się on być z natury niezdolny do powiązania islamu z terroryzmem i nieświadomy niebezpieczeństwa wynikającego z dżihadu kulturowego – sieci muzułmańskich enklaw, meczetów i organizacji islamskich, które stwarzają brutalnym dżihadystom warunki do działania.

Dżihad kulturowy nigdy nie śpi, ale wiele spośród naszych rządów, uniwersytetów i organizacji medialnych w uśpieniu przygląda się jego rozprzestrzenianiu. W tym czasie przywódcy Kościoła, z Franciszkiem na czele, też pogrążeni są w stanie śpiączki. Dawniej Kościół stanowił awangardę w walce z islamskimi najeźdźcami. Teraz przypomina raczej śpiącego olbrzyma – potężną siłę przesypiającą zagrożenie ze strony podstępnie posuwającego się naprzód islamu. Módlmy się, że przywódcy Kościoła obudzili się, zanim będzie za późno.

* w oryginale: „at the drop of a hijab” – w języku angielskim autor używa gry słów, parafrazując idiom „at the drop of a hat” poprzez zamianę słowa „hat”, oznaczającego „kapelusz”, na „hijab” –  nawiązując tym samym do islamskiego ubioru – przyp.tłum.

Bohun, na post. http://www.crisismagazine.com/

—————————————-

Crisis Magazine jest amerykańskim periodykiem internetowym neokonserwatywnych katolików.

William Kilpatrick uczył przez wiele lat w Boston College. Jest autorem kilku książek na temat kultury i religii.

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign