Delegitymizacja o nazwie Nakba

Sarah Honig

image001

Pomysłodawca Nakby, Husseini, przegląda bośniackie oddziały Waffen SS w listopadzie 1943 roku.

„Delegitymizacja dostarcza socjopsychologicznych przesłanek, moralnej i dyskursywnej podstawy szkodzenia delegitymizowanej grupie, nawet w najbardziej nieludzki sposób… Delegitymizowane grupy są konstruowane retorycznie jako cele zasługujące na przemoc.”

Powyższa definicja jest czymś, co my, Izraelczycy, jako nieustannie delegitymizowana grupa w tym wybuchowym regionie, musimy dobrze pamiętać w połowie maja każdego roku.

Podczas gdy my obchodzimy Dzień Niepodległości naszego państwa według kalendarza hebrajskiego, gregoriańska rocznica, 15 maja, jest każdego roku upamiętniana przez Arabów jako dzień lamentów z powodu Nakby. Jest to katastrofa, według ich osobliwej terminologii, która spotkała z powodu odrodzonej suwerenności żydowskiej rzekomo rdzenną ludność tej ziemi – Palestyńczyków.

Twierdzenie, że Izrael narodził się w grzechu, jest delegitymizacją w najbardziej skrajnej postaci.

Izrael jest malowany jako wcielenie zła, a naprawienie tej krzywdy wymaga zlikwidowania Izraela. Nie da się uciec od tego wniosku, do którego nieuchronnie wiedzie takie przedstawienie sprawy. Izrael jest  bezprawny, zarówno przy swoim powstaniu, jak i w swoim trwaniu. Można będzie przywrócić pokój tylko przez usunięcie tego bezprawia.

Niezbędne jest pamiętanie o tym, kiedy widzimy wielu naszych arabskich sąsiadów – posiadaczy obywatelstwa izraelskiego, którzy przyjmują wszystkie korzyści i przywileje, jakie daje to obywatelstwo – lamentujących nad faktem, że Izrael w ogóle istnieje. Dzień Nakby jest w rzeczywistości Dniem Delegitymizacji. Kładzie podstawy ideologiczne oznaczenia nas jako „cel zasługujący na przemoc”.

Delegitymizacja spoczywa na dwóch połączonych kamieniach węgielnych – przedstawiania Izraela jako okupanta-agresora i przedstawiania miejscowych Arabów jako bezradną ludność rdzenną, opanowaną i uciskaną przez okupanta-agresora.

Obie te przesłanki stały się aksjomatyczne wśród Arabów izraelskich i opowiada się za nimi izraelska lewica, która z płytką, narcystyczną świętoszkowatością, przyznaje się do smutnej winy zbiorowej.

Dlatego były minister edukacji (Juli Tamir z Partii Pracy) proponował kiedyś wstawienie Nakby do programów szkolnych Izraela. Dlatego nie było oburzenia, kiedy nowy poseł do Knessetu, Zohair Bahloul – arabsko-izraelski sprawozdawca sportowy słynny z kwiecistych komentarzy futbolowych – wygłosił delegitymizującą narrację.

W wywiadzie dla Channel 20 Bahloul otwarcie powiedział, że partia, z której listy dostał się do Knessetu i która go popierała w nadziei na zdobycie głosów arabskich – Obóz Syjonistyczny czyli Partia Pracy/Kadima – „nie jest syjonistyczna” i nazwa była tylko tymczasowa, czyli była wybiegiem.

Nazwa “Syjonistyczny”, wyjaśniał, “jest odrzucająca dla sektora arabskiego”, ponieważ społeczność arabska nie może być syjonistyczna”. Zapytany, czy Żydzi powinni znowu być rozproszeni w Diasporze, Bahloul powiedział: „Trzeba uznać fakt, że państwo Izrael zostało ustanowione na ruinach Palestyny i że Arabowie mają prawa ludności rdzennej… Jak można zaprzeczać temu, że byli tutaj Palestyńczycy i że 500 wsi zostało zniszczonych?”

Tutaj są w skrócie prymitywne oskarżenia przeciwko Izraelowi oparte na fikcyjnym istnieniu bytu zwanego Palestyną, który wyprzedza czasowo Izrael i który Izrael bezlitośnie zniszczył.

Wszystko, co w niewygodny sposób zaprzecza tym twierdzeniom, może być usunięte na wzór encyklopedii w sowieckim stylu, z luźnymi kartkami trzymającymi się najnowszej linii partyjnej, którymi można zastąpić strony z nieaprobowaną dłużej informacją.

Oto charakterystyczny przykład. Do niedawna oficjalna strona internetowa Umm El-Fahm pokazywała z dumą historyczny przegląd głównych klanów, które składają się na większość populacji tego arabskiego miasta. Potem niewidzialna ręka usunęła ten dokument.

Opisy historii klanów były prawdziwe, ale prawda może być bardzo niepożądana w kontekście przechwalania się tożsamością rdzennych Palestyńczyków, szczególnie tą, która według figuranta Autonomii Palestyńskiej liczy sobie oszałamiające 9 tysięcy lat. Takie cudaczne bajeczki, jak nie trzeba dodawać, są łapczywie chłeptane za granicą, szczególnie przez wyrafinowanych judeofobów w Europie.

Bajka o pierwotnej obecności na tej ziemi zrodziła się z potrzeby ukrycia niepodważalnej nieobecności historycznej narodu palestyńskiego. Osiąga się to przez propagowanie nowej fabrykacji, by oznajmić pierwszeństwo przed starożytnymi związkami Żydów z tą ziemią. Tym samym można oszkalować także biblijnych Izraelitów jako imperialistycznych konkwistadorów już wtedy i nieważne, że równocześnie zapewnia się, że w ogóle nigdy nie było tu żadnych Izraelitów.

Konsekwencja logiczna i spójne wersje nigdy nie były wymagane w osobliwej perspektywie propagandy palestyńskiej.

Kroniki klanów Umm el-Fahm musiały zostać poświęcone, żeby nie sabotowały fałszerstwa o linii rodowej wiodącej do Kananejczyków. Kłopotliwe kroniki wyraźnie wyszczególniały to, co każdy członek klanu wie – skąd klan przybył i kiedy.

Niektórzy członkowie czterech klanów – Machadżna, Dżabarin, Mahamid i Aghbarija – imigrowali w ostatnich stuleciach z Syrii i Półwyspu Arabskiego (Jemenu i dzisiejszej Arabii Saudyjskiej), ale nawet większość tych klanów składa się ze znacznie nowszych przybyszów. Wielki napływ z Egiptu i Transjordanii spowodowany był możliwościami ekonomicznymi, które tworzyło rosnące przedsięwzięcie syjonistyczne.

Był to bardzo wyludniony kraj z powodu straszliwie zniszczonej infrastruktury środowiskowej ( z wynikającymi z tego takimi problemami jak malaryczne moczary), jak również z powodu grasujących bandytów beduińskich, którzy terroryzowali ludność osiadłą. Syjonizm uczynił tę ziemię znowu możliwą do zamieszkania, w związku z czym Arabowie przybywali falami, by skorzystać z perspektyw otwartych przez Żydów.

Nie są to tylko nasze opowieści. 17 maja 1939 r. prezydent USA Franklin Delano Roosevelt, pisał: „Arabska imigracja do Palestyny od 1921 r. niezmiernie przekroczyła sumę emigracji żydowskiej w całym okresie”.

Winston Churchill zauważył to również: “Mimo faktu, że nigdy nie byli prześladowani, masy arabskie napłynęły do kraju i rozmnożyły się, aż populacja arabska urosła bardziej niż całe żydostwo światowe mogłoby dodać do populacji żydowskiej”.

Czasami prawda wymyka się, mimo autoryzowanej narracji. W marcu 2012 r. minister spraw wewnętrznych Hamasu w Gazie, Fathi Hamad, błagał o pomoc panarabską przeciwko IDF „żebyśmy mogli kontynuować Dżihad… Chwała Allahowi, wszyscy mamy korzenie arabskie i każdy Palestyńczyk w Gazie i w całej Palestynie może dowieść swoich korzeni arabskich, czy to w Arabii Saudyjskiej i Jemenie, czy wszędzie indziej. Mamy więzy krwi”.

Hamad rozwinął to na osobistym przykładzie: “połowa mojej rodziny to Egipcjanie… Jest ponad 30 klanów w Strefie Gazy o nazwisku Al-Masri [Egipcjanin]… Połowa wszystkich Palestyńczyków to Egipcjanie, a druga połowa to Saudyjczycy. Kim są Palestyńczycy? Mamy wiele rodzin o nazwisku Al-Masri, których korzenie są egipskie. Jesteśmy Egipcjanami”.

Wie on, co mówi. Wędrowni robotnicy arabscy napływali tutaj strumieniami z całego świata arabskojęzycznego – od Maghrebu do Mezopotamii. Żydzi zamienili pustkowie w nadające się do zamieszkania królestwo. Arabowie przybyli tłumnie, by zebrać korzyści. Nikt się jednak temu nie sprzeciwiał. Arabowie liczyli się jako ludzie lokalni. ONZ uznała za „Palestyńczyka” każdego migranta arabskiego, który przebywał tutaj dwa lata przed 1948 r.

Większość populacji arabskiej na równinie przybrzeżnej Izraela pochodzi z Egiptu i przybyła za zgodą Brytyjczyków. Stąd więc zanotowana w okresie Mandatu Brytyjskiego eksplozja populacyjna w niektórych wsiach arabskich wynosiła nienaturalne od 200% do olbrzymich 1040% według badań profesora Mosze Brawera, który badał imigrację arabską do Żydowskiej Siedziby Narodowej z Libanu, Syrii, Egiptu itd.

Rządzący Brytyjczycy i światowa opinia nie sprzeciwiali się napływowi arabskiemu, który “zmieniał fakty w terenie”, może dlatego, że liberalni Żydzi nie organizowali krwawych zamieszek.

Skąd więc skwapliwość Abbasa i innych do wywodzenia swoich przodków od Kananejczyków lub Filistynów (których linie rodowe, jak na ironię, zostały zasymilowane do żydowskiej większości jeszcze w czasach biblijnych i których imiona na przetrwałyby, gdyby nie przechowała ich żydowska historiografia)?

W rzadkim momencie szczerości były poseł do Knessetu, Azmi Biszara (który uciekł za granicę, by uniknąć procesu o zdradę i szpiegostwo podczas wojny 2006 r.) wyjaśnił ze swojego schronienia w Katarze, że nacjonaliści arabscy czuli się „zmuszeni do znacjonalizowania historii ludów arabskojęzycznych i uczynienia z tego historii narodowej, która zaczynała się przed czasami islamu i trwała aż do czasów współczesnych… Działając z potrzeby współzawodniczenia ze syjonizmem, palestyński ruch narodowy zakotwiczył swoje pochodzenie wśród Kananejczyków” w celu „osiągnięcia własnego, unikatowego punktu startowego w przeszłości, wyprzedzającego plemiona hebrajskie, których syjonizm traktuje jako swoich naturalnych przodków”.

Przekład: skoro Żydzi powołują się na starożytne korzenie, miejscowi Arabowie wymyślą jeszcze starsze korzenie. W obecnej postmodernistycznej atmosferze nie byłoby w dobrym tonie naleganie na choćby odrobinę ścisłości historycznej.

Jak już, to istnieje perwersyjna satysfakcja w Europie, która w większości oczyściła się z Żydów, przedstawiania resztek narodu żydowskiego jako tyrańskiego potwora. Dlatego też jest nieładne przypominanie, że mufti Jerozolimy Hadż Amin al-Husseini, nadal czczony przez Arabów, spędził II wojnę światową jako osobisty gość Hitlera w Berlinie i żarliwie kolaborował w zrealizowaniu „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”

Husseini nie był wyjątkiem. Reprezentował zajadłość części arabskiej społeczności. Już w 1937 r. Josef Goebbels chwalił arabską „świadomość narodową i rasową”, pisząc, że „w Palestynie wciągają na maszty flagi nazistowskie i ozdabiają swoje domy swastykami i portretami Hitlera”.

Arabowie byli wśród pierwszych, którzy sięgnęli do ideologii nazistowskiej. Mnożyły się otwarcie faszystowskie partie – od syryjskich Narodowych Socjalistów pod przewodnictwem Antona Saada do Młodego Egiptu Ahmeda Husseina.

Podczas II wojny światowej zwolennicy Husseiniego w tym kraju gromadzili broń i szkolili się, by wspomóc zbliżający się Afrika Korps Rommla. Przechowywali niemieckich spadochroniarzy, zajmowali się szpiegostwem, szerzyli propagandę Trzeciej Rzeszy i pozdrawiali się wzajemnie nazistowskim salutem z towarzyszącym mu okrzykiem Heil Hitler.

Arabowie (którzy przed niepodległością Izraela fanatycznie odtrącali nazwę „Palestyńczyk” jako brytyjski import imperialny – czym w istocie był) byli ofiarami własnej wojowniczości. Mordowali własnych braci i sabotowali własną gospodarkę. W 1936 r. finansowany przez Hitlera Husseini wszczął własnoręcznie zadaną katastrofę – zapowiedź Nakby 1948 r., która nastąpiła po ataku siedmiu armii arabskich na liczący jeden dzień Izrael zaledwie w trzy lata po Holokauście.

Skrajnie słabe i narażone państwo żydowskie obwiniono za to, że przetrwało i napełniło niedoszłych jego likwidatorów jeszcze większą frustracją i jątrzącą wściekłością. Zamiast osiąść, ludobójcza nienawiść tylko nasiliła się i narosła.

Ci poniewczasie nazywający siebie Palestyńczykami przedstawiają siebie jako niewiniątka, w które uderzyła gigantyczna katastrofa i którzy są nadal ujarzmieni bez żadnej winy z ich strony. Domagają się kolejnej szansy, powrotu do punktu wyjścia, przypuszczalnie po to, by wynagrodzić swoje straty i kontynuować tam, gdzie zaczęli.

Taka jest dialektyka delegitymizacji, a Nakba jest jej siłą napędową. Pora bez strachu powiedzieć, jak jest.

* The Oxford Handbook of Intergroup Conflict, 2012

 

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

Publikacja po polsku: http://www.listyznaszegosadu.pl/

image002

 

 

 

 

 

Sarah Honig – izraelska publicystka, pracuje w redakcji „Jerusalem Post” od 1968 roku.

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign