Definicja „islamofobii” – triumf fundamentalistów

Mariam-Namazie współpracuje m.in. z polską Fundacją im. Kazimierza Łyszczyńskiego

Maryam Namazie

Przedstawiamy drugi – po artykule Maajida Nawaza – znaczący głos na temat proponowanej przez grupę brytyjskich parlamentarzystów (głównie muzułmanów) definicji „islamofobii”. Maryam Namazie jest rzeczniczką Rady Byłych Muzułmanów Wielkiej Brytanii.

* * *

„Islamofobia zakorzeniona jest w rasizmie i stanowi rodzaj rasizmu wymierzonego w wyraz islamskości albo tego, co jako islamskość jest postrzegane” – tak brzmi definicja stworzona przez międzypartyjną grupę parlamentarną ds. brytyjskich muzułmanówAPPG (All-Party Parliamentary Group).

Debata dotycząca definicji toczyła się głównie wokół kwestii wolności słowa. Definicja, przyjęta przez niektóre partie i samorządy, z pewnością ograniczy w jeszcze większym stopniu krytykę islamu i islamizmu. Zaprzeczanie temu jest co najmniej nieuczciwe. Dzieje się tak już od dłuższego czasu. Ci, którzy uciekli z Iranu, doświadczają tego od czasu rewolucji islamskiej, a w Wielkiej Brytanii jest to widoczne co najmniej od czasów skandalu związanego z „Szatańskimi wersetami” Salmana Rushdiego.

Celem fundamentalistów jest władza i kontrola, a nie prawo do wolności wyznania i religii czy walka z rasizmem

Nie brakuje przykładów. The Council of Ex-Muslims of Britain), której jestem rzeczniczką, przez osiem miesięcy była obserwowana przez organizację Pride in London z powodu oskarżeń o „islamofobię”, wysuniętych przez Meczet Wschodniego Londynu oraz londyńską organizację MEND (Muslim Engagement and Development). Ja sama zostałam usunięta z Warwick University i dostawałam pogróżki od studentów na kampusie Uniwersytetu Londyńskiego. Z powodu tych samych oskarżeń odwołano moje wystąpienie w Trinity College. Od jakiegoś czasu nie mam wielu trudności z tym związanych – prawdopodobnie dlatego, że rzadko jestem już zapraszana na uniwersytety. Oskarżenia przylgnęły do mnie i to w niewygodny sposób.

I choć jest to kwestia wolności słowa (bluźnierstwo z pewnością nie jest rasizmem), to, co jeszcze bardziej nie podoba mi się w tej definicji, to otwartość, z jaką grupa parlamentarna promuje ideę, że istnieje coś, co można nazwać „wyrazem islamskości”. Absurdalne jest założenie, że coś takiego istnieje, podobnie jak w przypadku mówienia o wyrazie chrześcijańskości, żydowskości czy hinduskości. Nie różni się to niczym od twierdzeń dotyczących brytyjskości – czyli tego, czego istnienie sugeruje skrajna prawica w celu wykluczenia imigrantów i mniejszości.

Oczywiście możemy dyskutować o tym, co oznacza bycie Brytyjczykiem – albo, w tym przypadku, muzułmaninem. Z pewnością każdy rozumie to inaczej. Niemniej jednak za sprawą Brexit Party, Nigela Farage’a, Borisa Johnsona, Tommy’ego Robinsona, skandalu imigracyjnego z 2018 r. (znanego jako „Windrush scandal” https://en.wikipedia.org/wiki/Windrush_scandal ), autobusów Theresy May z napisami „Go Home” (skierowanymi do nielegalnych imigrantów – red.), jej „wrogiego otoczenia” oraz skrajnie prawicowych partii faszystowskich zyskujących miejsca w parlamentach krajów europejskich, promowanie terminu „brytyjskość” nie jest tak niewinne, jak mogłoby się wydawać. W tym kontekście brytyjskość staje się jednoznaczna z byciem białym. Na tej samej zasadzie, promowanie „islamskości” w świecie, w którym religijna prawica sprawuje władzę i sieje spustoszenie, brzmi dużo bardziej złowieszczo niż mogłoby się początkowo wydawać.

Kto decyduje o tożsamości

Tak jak w przypadku „brytyjskości”, koncepcja „islamskości” opiera się zasadniczo na wykluczeniu. Brytyjskość ma tendencje do wykluczania ludzi o brązowym i czarnym kolorze skóry. Islamskość z kolei wyklucza tych, którzy mają wątpliwości oraz odszczepieńców – każdego, kto nie jest „autentycznie” i wystarczająco regresywny, zakryty, poddany segregacji, niewystarczająco opowiada się za szariatem, jest nie dość podporządkowany, skromny, gniewny i obrażony. Każdy inny jest „islamofobem”, „wujem Tomem”, „tubylczym donosicielem” i „poddanym westernizacji neokolonialistą”.

Niezbyt wesołym aspektem polityki tożsamościowej jest to, że choć zgodnie z jej założeniami każda „grupa” ma indywidualną tożsamość (jakby to było w ogóle możliwe), to tożsamość ta jest na tyle restrykcyjna, że nie dopuszcza do siebie więcej ludzi, niż akceptuje. W rzeczywistości właśnie o to chodzi. Jeśli chcesz być jednym z nas, musisz upewnić się, że wyglądasz tak samo i że przestrzegasz zasad. Jeśli terroryzujesz szkoły podstawowe w Birmingham, żeby zablokować lekcje o tym, że bycie gejem jest w porządku, jeśli bronisz sądów szariackich pomimo tego, że promują przemoc wobec kobiet, lub gdy usprawiedliwiasz odrzucanie i zabijanie apostatów – wtedy automatycznie zdajesz test islamskiej autentyczności!

Co innego, gdy jesteś muzułmańskim gejem, byłym muzułmaninem, feministką, która nie chce nosić hidżabu lub pościć w trakcie ramadanu, czy też zwolennikiem państwa świeckiego, który sprzeciwia się szariatowi.

Kolejny główny problem związany z polityką tożsamościową polega na tym, że to osoby u władzy określają, czym jest brytyjskość, islamskość, żydowskość czy hinduskość oraz jakie są granice tego, co w ramach tych „grup” jest dopuszczalne. W konsekwencji o tym, czym jest „islamskość”, decydują organizacje takie jak Cage, MEND, Muzułmańska Rada Wielkiej Brytanii czy też reżimy w Iranie i Arabii Saudyjskiej. W Stanach Zjednoczonych Trumpa chrześcijańskość oznacza zaś regresywne prawa antyaborcyjne, a w Indiach Modiego hinduskość niesie ze sobą możliwość zostania zamordowanym za jedzenie wołowiny.

Promowanie przez brytyjską grupę parlamentarną polityki tożsamościowej jest w więc w istocie próbą uspokojenia religijnej prawicy poprzez fałszywą narrację „autentycznej” islamskości – homogenicznej karykatury, narzucanej różnorodnej grupie ludzi przez zgrywających ofiary fundamentalistów.

To (…) zmniejsza solidarność zarówno wewnątrz tzw. grup, jak i poza nimi. Co więcej – i co stanowi ironię – takie podejście zaostrza rasizm poprzez twierdzenia, że brązowi i czarni obywatele są „inni”, że potrzebują paternalistycznej ochrony, i że należy traktować ich z wyjątkową wrażliwością, kiedy (broń cię boże) zaczynają palić książki… albo robić coś jeszcze gorszego.

Polityka inności (i wyższości) zawsze stanowi filar polityki faszystowskiej i rasistowskiej, niezależnie od tego, czy różnice miałyby opierać się na rasie, czy też, jak coraz częściej widzimy, na „kulturze”. Nie rozmawia się natomiast o tym, czyja miałaby to być kultura – islamistów, którzy chcą kamienować ludzi na śmierć, czy kobiet i mężczyzn, którzy się temu sprzeciwiają? Dla mnie sprawa jest jasna jak słońce: przyjęcie jakiejkolwiek definicji „islamofobii” jest triumfem fundamentalistów. Nie ma nic wspólnego z walką z rasizmem.

Kilka innych kluczowych punktów

Religia i wiara to sprawy osobiste. Są tak różne, jak ludzie, którzy się z nimi identyfikują. Homogenizacja niezliczonej liczby różnych ludzi w oparciu o jakieś cechy charakterystyczne jest częścią projektu fundamentalistów, mającego na celu radzenie sobie ze sprzeciwem. Celem jest władza i kontrola, a nie prawo do wolności wyznania i religii czy walka z rasizmem.

„Równościowe” ustawodawstwo już teraz uznaje dyskryminację na podstawie będących pod ochroną cech charakterystycznych, takich jak religia czy wiara, za niezgodną z prawem. Naleganie na uregulowanie terminu „islamofobia” uspokaja fundamentalistów, ponieważ kojarzy krytykę islamu i islamizmu z uprzedzeniami w stosunku do muzułmanów. Celem jest ograniczenie wolności wypowiedzi, a szczególnie bluźnierstwa i herezji. (…)

Wolność słowa jest prawem indywidualnym. Nie jest to prawo grupowe. To ja decyduję, jak będę korzystała z mojej wolności słowa, nie APPG, ani inne „użyteczne testy” proponowane przez profesorów takich, jak Tariq Modood, które mają sprawdzić, czy moje wypowiedzi należy uznać za „rozsądną krytykę” czy „islamofobię”. Ograniczana wolność słowa nie jest już wolnością.

I wreszcie – co należy wyjaśnić przy okazji każdej dyskusji wokół islamofobii – odrzucanie terminu „islamofobia” lub wszelkich prób jej zdefiniowania nie oznacza, że uprzedzenia wobec muzułmanów nie istnieją. Coraz większa liczba przestępstw nienawiści, wzrost ksenofobii, dehumanizacja osób uznanych za „odmienne”, uznawanie migracji oraz pomocy migrantom za przestępstwo, sprawiają, że walka z rasizmem jest problem bardziej palącym niż dotychczas.

Rasizm dla wielu ludzi ze środowisk muzułmańskich, mniejszościowych i uchodźczych jest w najlepszym przypadku kwestią upokorzenia i dyskryminacji, a w najgorszym  – kwestią życia i śmierci. Niemniej jednak walka z rasizmem poprzez narzucanie praw antybluźnierczych sprawia tylko wrażenie, że podejmuje się jakieś działania przeciw rasizmowi. Promowanie różnic i wyższości jednego systemu nad drugim – zamiast promowania świeckości, postawy obywatelskiej, równości i wspólnych, niezależnych od pochodzenia i wyznania humanistycznych wartości – jeszcze bardziej ten rasizm zaostrza.

_________________

Maryam Namazie urodziła się w Iranie, jest pisarką i aktywistką, m.in. w irańskiej partii komunistycznej (działającej gł. na Zachodzie). Pracuje jako rzecznik Council of Ex-Muslims of Britain. Prowadzi też cotygodniowy program telewizyjny „Bread and Roses” w języku angielskim i perskim.

Tłumaczenie Bohun, na podst. http://sister-hood.com

Opinie autorów artykułów nie zawsze są zgodne z poglądami redakcji Euroislamu.

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign