Czy imigracja się (Niemcom) opłaca?

Grzegorz Lindenberg

W popularnym przekonaniu – nie. Dwie trzecie Niemców uważa, że imigranci kosztują więcej, niż przynoszą do wspólnej państwowej kasy.

4

Dlatego zaskoczeniem dla opinii publicznej był raport, opublikowany w listopadzie przez Fundację Bertelsmanna, a wykonany na jej zlecenie przez znany ekonomiczny think-tank ZEW („Centrum Europejskich Badań Ekonomicznych”).

W raporcie, a raczej w jego streszczeniu powielanym w mediach, stwierdzono, że 6,5 mln imigrantów (nie posiadających obywatelstwa, ale mieszkających w Niemczech) rocznie przynosi państwu korzyści w niebagatelnej wysokości 22 mld euro, czyli 3300 euro na osobę. Ale zdaniem profesora Sinna to nieprawda.

W opublikowanym w tym tygodniu artykule w konserwatywnym dzienniku „Frankfurter Allgemeine Zeitung” prof. Hans-Werner Sinn, przewodniczący instytutu IFO, jeszcze bardziej niż ZEW prestiżowego, stwierdził, że opracowanie Fundacji Bertelsmanna nie wzięło pod uwagę kosztów ponoszonych przez państwo na imigrantów i że gdyby te koszty uwzględnić, to każdy imigrant nie tylko nie przynosi dochodu, lecz netto kosztuje 1900 euro rocznie.

Nie potrafię definitywnie stwierdzić, która ze stron ma rację, ale raczej stawiałbym na prof. Sinna – nie ze względu na sympatię dla jego wyników, ale ponieważ bardzo podobne dane zostały już w listopadzie zaprezentowane – tyle, że dotyczyły Wielkiej Brytanii.

W artykule w „Economic Journal” dwóch badaczy z University College of London (którzy rok wcześniej krytykowani byli za zbyt optymistyczne oszacowanie korzyści imigracji) stwierdziło, że w okresie 1995-2011 imigranci z krajów spoza UE kosztowali w sumie budżet brytyjski (po odliczeniu tego, co w podatkach do budżetu wpłacili) 118 miliardów funtów. Jeśli przeliczymy tę funty na euro, to wychodzi 1700 euro dokładanych rocznie do imigranta.

Sądzę, że po artykule Sinna wywiąże się w Niemczech publiczna dyskusja, bo kwestia imigracji, jej kosztów i korzyści, jest tam jednym z najważniejszych problemów gospodarczych i społecznych. Społeczeństwo niemieckie ma jeden z najmniejszych na świecie wskaźnik dzietności – liczba rodzących się dzieci jest tak mała, że każde kolejne pokolenie jest o 1/3 mniej liczne od poprzedniego. Jednocześnie w wiek emerytalny wkracza powojenne pokolenie wyżu demograficznego – w ciągu najbliższych 20 lat liczba emerytów wzrośnie o 7,5 mln a liczba pracujących spadnie o 8,5 mln.

Jeśli wszystko pozostałoby bez zmiany, to dla utrzymania odpowiedniej wielkości dochodu narodowego, żeby nie spadła stopa życiowa, trzeba by, według prof. Sinna, dopuścić do imigracji 32 milionów ludzi. Jest to całkowicie niemożliwe, bo liczące 80 mln (wymierających) osób niemieckie społeczeństwo po prostu przestałoby być społeczeństwem niemieckim.

W tej sytuacji Sinn proponuje trzy rozwiązania. Po pierwsze, wprowadzenie imigracji selektywnej, opartej o system punktów jak w Australii czy Szwajcarii – preferowani byliby imigranci wykształceni, znający język, a nie bez wykształcenia i zawodu, jak to się dzieje obecnie. Niemcy zamierzają wprowadzić nowe zasady uznawania dyplomów imigrantów spoza Unii, ponieważ obecnie nawet wykształceni imigranci, nie mogąc pracować w zawodzie, podejmowali prace niskokwalifikowane albo byli bezrobotni.

Po drugie – zachęcenie Niemców do rodzenia większej liczby dzieci, nie tylko przez tworzenie żłobków i przedszkoli ale też – i to jest ciekawa propozycja – przez wprowadzenie odpisów na fundusz emerytalny za każde dziecko – czyli w przyszłości wyższych emerytur dla osób, które miały dzieci, a nie niższych, jak to się często dzieje w przypadku kobiet, które zostały w domu, żeby wychowywać dzieci.

Trzeci pomysł prof. Sinna to podnoszenie wieku emerytalnego (ostatnio podniesionego do 67 lat, podobnie jak w Polsce) i jednocześnie zniesienie obowiązku przechodzenia na emeryturę – każdy mógłby pracować tak długo, jak chce. Dzięki temu zwiększyłaby się liczba pracujących, a zmniejszyła liczba emerytów.

Problemy niemieckie z rosnącą liczbą emerytów i malejącą liczbą pracowników za kilka lat dojdą również do naszego kraju. Wyliczenia, mówiące o setkach tysięcy imigrantów, jakich co roku będzie potrzebować nasza gospodarka, na razie wydają się tylko ponurym straszeniem.
Być może i my, i Niemcy będziemy mogli liczyć na dodatkowy czynnik, ograniczający konieczność imigracji – na wzrastającą wydajność gospodarki związaną z wprowadzaniem sztucznej inteligencji, dzięki czemu zostanie zautomatyzowanych dużo prac umysłowych wykonywanych obecnie przez ludzi. Innymi słowy będzie potrzeba mniej pracowników niż obecnie, żeby wytworzyć tyle samo rzeczy i usług.

Być może tak będzie. Na razie historia uczy, że wzrastający poziom automatyzacji i komputeryzacji likwiduje wprawdzie jedne miejsca pracy, ale tworzy inne (kto na przykład 10 lat temu mógł przewidzieć, że będą specjaliści od reklam w Google i pozycjonowania stron w wyszukiwarkach?).

Więc raczej podejrzewam, że do zwiększonej imigracji i my będziemy się musieli przygotować.
Pytanie tylko – do jakiej.

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign