Czeski publicysta: kalifat to nie science fiction

 Czeski komentator tygodnika „Reflex”, Viliam Buchert, ostrzega przed lekceważeniem zagrożenia, płynącego ze strony fundamentalistów muzułmańskich, ogłaszających kalifat. Oto fragmenty tekstu.

1

Zapewne pojęcie „Orobpa” zna niewielu specjalistów z zakresu bezpieczeństwa. Orobpa miałaby stanowić jedną z części muzułmańskiego kalifatu, rządzonego przez radykalnych islamistów, którzy opanowali już część Syrii i Iraku. Chodzi o terytorium, na które składać by się miały: Austria, Chorwacja, Grecja, Bułgaria, Rumunia, Węgry i zajęty przez Rosję Krym. Rzeczywistym problemem naszej cywilizacji jest to, że fanatycy są zdeterminowani do walki o realizację tego zamiaru, podczas gdy my jesteśmy skłonni uważać go za „sen szaleńca” czy „chwyt marketingowy”.

Radykalny islam, który nie waha się obcinać głów wrogom i nienawidzi Zachodu, Żydów i demokracji, wciąż zyskuje na sile. Przy czym dzieje się tak wszędzie na świecie, Europa nie jest wyjątkiem. Próbuje całkowicie opanować niektóre państwa (w Afganistanie ten proces przerwała armia amerykańska w 2001, lecz po jej odejściu radykałowie ponownie spróbują przejąć władzę), w innych proklamowano ostatnio państwa islamskie; na jeszcze innych terenach wpływ islamu jest tak wielki, że pozostaje tylko kwestią czasu, kiedy będą je musieli opuścić niewierzący i zwolennicy nawet ograniczonej demokracji (Arabia Saudyjska, Pakistan, Jemen, Somalia i inne kraje Afryki Subsaharyjskiej).

Islamska święta wojna nie jest już fikcją, która odgrywa się gdzieś daleko, ale dociera do granic naszej cywilizacji. Tymczasem Europa zdaje się tego nie dostrzegać, a Ameryka skupia się na swoich wewnętrznych problemach. Działania wojskowe nie stanowią już rozwiązania. Bez wsparcia krajowych elit i miejscowej ludności jakikolwiek atak wojskowy jest skazany na niepowodzenie (pokazuje to sytuacja w Iraku i Afganistanie). Co więcej, na przekór wszelkim prognozom i założeniom nie udało się w muzułmańskiej części świata rozszerzyć strefy demokracji i bezpieczeństwa. Przeciwnie, części Afryki i Azji (cały Bliski i Środkowy Wschód) są ogarnięte epidemią nienawiści do wszystkiego, co ma związek z Zachodem.

Euroatlantyckie rozumienie idei demokracji jest nie do przyjęcia nawet dla wpływowych uczonych islamskich (zwłaszcza jeśli chodzi o prawa kobiet, mniejszości seksualnych czy wyznaniowych). Nacisk na islamizację wielu państw jest stały ze wszystkich stron, nie tylko ze strony radykałów. Pogląd muzułmanów na funkcjonowanie społeczeństwa jest zupełnie odmienny od naszego. Europa jednak na ten temat zachowuje cnotliwe milczenie i ukrywa się za multikulturalizmem czy polityczą poprawnością. Problem stanowi to, że islamiści tych pojęć nie znają, ani też znać nie chcą.

Można się śmiać z map, na których jedną czwartą świata obejmuje kalifat, tak jak przed laty uważano niektóre grupy terrorystyczne za nic nieznaczące organizacje. Kalifat jednak zbliża się do europejskich granic. Tymczasem w Parlamencie Europejskim formują się nowe agendy, które powiedzą nam jak spuszczać wodę, co pić i czego nie jeść. Ten stan rzeczy pozwoli krwawym radykałom ze świeżo proklamowanego państwa islamskiego w spokoju kreślić mapy, na których część Europy będzie pod władzą islamistów. Ale czy to kogokolwiek obchodzi?

Źródło: Viliam Buchert, www.reflex.cz
Tłumaczenie Joanna Królak.

 

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign