Boję się ludzi, którzy chcieli sądzić bin Ladena

Krzysztof Feusette

To było do przewidzenia. Po krótkotrwałej euforii wywołanej udaną akcją amerykańskich służb, zakończoną zlikwidowaniem człowieka odpowiedzialnego za rzeź cywili na World Trade Center, do mikrofonów, kamer i na łamy gazet przepchnęli się właściciele umysłów tak światłych, że aż oślepiających. W naszym polskim mikroświecie najpierw minister Sikorski zdążył sensownie oznajmić, że cieszymy się z sukcesu Amerykanów, ale zaraz potem premier Tusk stwierdził, że nie można się cieszyć z niczyjej śmierci. Dobrze, że szefowi Platformy nie przyszło nigdy brać udziału w żadnej wojnie, albo choćby grać w wojennym filmie. Już widzę tę scenę: snajper Tusk strzela do wroga, trafia, a następnie zapada w głęboko humanistyczny smutek nad kruchością ludzkiego życia.

Ciekawie wyglądała też rozmowa w TVN24, w której Andrzej Morozowski posługiwał się argumentami tych, którzy uważają, że Osamę bin Ladena należało jednak osądzić, a jego gość – Michał Kamiński z PJN prezentował swój światopogląd „prostego chłopaka”, który każe mu odczuwać radość z zastrzelenia bin Ladena.

Osama bin Laden

Osama bin Laden

To i ja napiszę szczerze, jak na spowiedzi: też się cieszę, że bin Laden nie żyje. Cieszę się, że temu z amerykańskich agentów, któremu było dane go zastrzelić, nie zadrżała ręka i nie zaczął rozmyślać o unijnym zakazie kary śmierci. Ale mam wrażenie, że dziękować temu dzielnemu człowiekowi nie powinni ci, którzy, jak ja, są szczęśliwi, iż pomszczona została śmierć ludzi nie mających nawet kilku minut na pożegnanie z najbliższymi, a potem wyskakujących z płonących z okien WTC.

Więcej na: wsieci.rp.pl

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign