Amerykańska panna młoda w Kabulu

Bruce Bawer
Phyllis Chesler miała dziwną karierę. W latach 1970 razem z Betty Friedan, Germaine Greer, Kate Millett i innymi była wiodącą feministką „drugiej fali”, a jej książka Women and Madness z 1972 r. osiągnęła 2,5 milina sprzedanych egzemplarzy. Niemniej pod pewnymi względami zawsze różniła się od swoich sióstr-feministek.

Po pierwsze nigdy nie idealizowała kultur niezachodnich ani nie godziła się na urojenia, że ona i jej towarzyszki, kobiety z amerykańskiej klasy średniej i wyższej, są najbardziej uciskanymi stworzeniami na świecie. Po drugie, nie nienawidziła mężczyzn. Wręcz odwrotnie, była jak najdalsza od przyjęcia koncepcji, że kobiety moralnie przewyższają mężczyzn i że współdziałają w głęboki, bogaty i cudowny sposób, czego nie potrafią mężczyźni. Napisała wręcz całą książkę o różnorakich formach, w których kobiety wzajemnie ranią się, wykluczają, osądzają i maltretują (Woman’s Inhumanity to Woman).

Phyllis Chesler

Phyllis Chesler

Zawsze był więc pewien dystans między Chesler a establishmentem feministycznym i przez dziesięciolecia ten dystans tylko się poszerzył. Podczas gdy ruch kobiet z lat 70 miał przynajmniej kilka mądrych, odważnych przywódczyń, które występowały w obronie swoich mniej uprzywilejowanych sióstr na całym świecie, dzisiejszy feminizm jest przede wszystkim zjawiskiem akademickim — przeżarty ostrożnością, karierowiczostwem i konformizmem, przesiąknięty poprawnością polityczną, pełen retoryki o kapitalizmie i hegemonii amerykańskiej i przynajmniej tak samo skoncentrowany na rasie i klasie, jak na płci.

Uczone panie, które dominują w tym ruchu, nadal ciskają gromy na patriarchat, ale bardzo uważają, by kierować te gromy tylko na białych mężczyzn Zachodu, nauczywszy się od Gayatri Chakravorty Spivak, „teoretyczki postkolonializmu” z Columbii, że dla białych kobiet próba „uratowania brązowych kobiet przed brązowymi mężczyznami” jest rasizmem, neoimperializmem i (oczywiście) postkolonializmem. Chodzą więc dokoła na palcach, relatywizują lub wręcz otwarcie bronią najbardziej patriarchalnych społeczeństw na naszej planecie, nie zostawiając równocześnie suchej nitki na amerykańskich białych mężczyznach.

Chesler — ku swojej chwale — nie akceptuje tego. Co dla niektórych dziwne, sprzeciwia się naruszaniu praw kobiet wszędzie, gdzie je widzi, i nie waha się głośno o tym mówić. Jej reakcją na 11 Września było zwrócenie jeszcze większej uwagi na ucisk i gwałcenie praw kobiet w świecie muzułmańskim, włącznie z morderstwami „honorowymi” i inną przemocą związaną z „honorem”, jak również na narastającą demonizację Izraela — tematy, które badała dogłębnie i pisała o nich z całkowicie uzasadnionym oburzeniem.

W rezultacie stała się persona non grata w świecie akademickim. Kiedy parę lat temu byłem na konferencji o badaniach nad sytuacją kobiet, nazwisko Chesler pojawiało się wielokrotnie podczas sesji, zawsze wymawiane tym samym pogardliwym tonem przez ambitne, młode studentki i młodszych pracowników akademickich, którzy zbywali ją jako „białą, zachodnią hegemonistyczną feministkę”, która nie rozumie, że drażliwe sprawy, takie jak morderstwa honorowe muszą być „umieszczone w transnarodowej, postkolonialnej perspektywie feministycznej” (co jest wyszukanym sposobem powiedzenia: „nie dotykać”).

Jednym z powodów, dla których Chesler odmawia przyjęcia „transnarodowej, postkolonialnej perspektywy feministycznej” w kwestii maltretowania kobiet w kulturach islamskich, jest to, że sama tego doświadczyła. Była zaledwie nastolatką — porządną żydowską dziewczyną z Nowego Jorku, bardzo inteligentną, ale także bardzo naiwną — kiedy zakochała się po uszy w bogatym, egzotycznym, obytym w świecie koledze ze studiów w Bard, związała się z nim węzłem małżeńskim i z głową napełnioną romantycznymi obrazami podróży międzynarodowych, uczonych konwersacji i namiętnej miłości wprowadziła się z nim razem w 1961 r. do jego domu rodzinnego w Kabulu.

1

Ale, jak opowiada w tych niezwykłych wspomnieniach, jej czarujący ukochany — który w Stanach Zjednoczonych był zagorzałym zwolennikiem równości płci – przeistoczył się w Afganistanie w tyrana i surowo egzekwował tradycyjne role płci.

Pozbawiona paszportu, z odebraną swobodą ruchów i surowo ganiona za najmniejszą oznakę nieposłuszeństwa spędzała dni zamknięta z klanem innych kobiet (w tym teściową z piekła rodem) w haremie, gdzie nie było niczego do roboty poza plotkami, kłótniami, spiskowaniem jedna przeciwko drugiej i konsumowaniem niekończących się filiżanek herbaty i małych ciasteczek przynoszonych na tacach przez służące.

Opis Chesler tego okresu jej niewoli, gdzie przeżyła chorobę, która doprowadziła ją niemal do śmierci, przykuwa uwagę. Jest to jednak coś więcej niż niezwykła historia jednej kobiety: na osobiste doświadczenie, jakie przeżyła jako naiwna dziewczyna, Chesler nakłada pół wieku refleksji o tym epizodzie swojego życia, dziesięciolecia pracy zawodowej psychologa i lata badań historii i kultury muzułmańskiej (szczególnie afgańskiej). W dodatku do obszernych fragmentów pamiętnika, jaki prowadziła w owym czasie — przeciwstawiając z uderzającym efektem głos niedoświadczonej dziewczyny głosowi mądrej i pełnej erudycji kobiety — Chesler cytuje wiele książek, niektóre pisane ponad stulecie temu, innych ludzi Zachodu, którzy byli w Afganistanie, w tym zachodnich kobiet, które tak jak ona popełniły błąd wchodząc przez małżeństwo w kulturę, o której nie wiedziały niemal niczego.

Wynikła z tego całkowicie frapująca książka, której każda strona pełna jest fascynujących spostrzeżeń. Prawdziwym triumfem jest jednak to, że opis pobytu Chesler w Afganistanie, który składa się na pierwszą połowę An American Bride  zostaje w rzeczywistości przyćmiony tym, co następuje po nim. Okazuje się, że Chesler, która wbrew woli męża wróciła do Ameryki, stopniowo ponownie nawiązuje wyjątkową, choć pełną napięć i niełatwą, przyjaźń z nim, która przetrwała do dnia dzisiejszego.

Trudno zdecydować się, co o tym sądzić. Z jednej strony, współczucie Chesler dla swojego byłego męża — który z czasem także musi uciekać z Afganistanu do Ameryki, i którego Chesler regularnie gości w swoim mieszkaniu na Manhattanie — pokazuje jej bardzo pozytywną stronę. Z drugiej strony, jej gotowość wybaczenia mu nie tylko tego dawnego oszustwa i tyranii, ale jego trwającej arogancji patriarchalnej i protekcjonalności, sprawia  niemal, że chciałoby się zobaczyć ją zachowującą się jak prawdziwe zagorzałe feministki i kopiącą go w siedzenie przed wyrzuceniem za drzwi.

To jednak nie jest wszystko. Chesler dzieli się mrocznym sekretem z historii rodziny swojego byłego męża, który odkryła stosunkowo niedawno — i który zmusił ją, by usiadła na kilka chwil i zaczerpnęła oddechu. Rewelacja, która z pewnością wstrząśnie także czytelnikiem, podkreśla, na jak ciemne i zdradliwe wody tak ochoczo i lekkomyślnie wskoczyła dawno temu młoda dziewczyna.

Rekapitulując, jest to nie tylko niezwykle zajmująca i poruszająca historia młodej kobiety i mężczyzny, którego kiedyś kochała — i obecnie mimo jej ogromnej inteligencji, nadal najwyraźniej kocha w jakiś tajemniczy sposób. Jest to historia dwóch cywilizacji: jednej starożytnej niemniej znacznie mniej cywilizowanej; i drugiej, mimo całej jej nowości, być może aż nazbyt cywilizowanej, by przyznać, jak bardzo ta druga jest barbarzyńska.

Tłumaczenie Małgorzata Koraszewska
Artykuł ukazał się na Racjonalista.pl

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign