Algieria: przedłużony stan agonii

W izraelskiej gazecie “Haaretz” marokańsko-włoska dziennikarka Anna Mahjar-Barducci, pracownica badawcza MEMRI ds. badań Afryki Północnej, analizuje sytuację po wyborach w Algierii.

Algieria jest jednym z krajów Afryki Północnej, gdzie popularne protesty w głównych miastach w zeszłym roku ani nie obaliły reżimu, ani nie doprowadziły do żadnych poważnych reform. Tak więc, 10 maja, kiedy Algierczycy głosowali w wyborach do władz ustawodawczych, było to, co zwykle, z rządzącą partią, Frontem Wyzwolenia Narodowego (FLN), która jest przy władzy od uzyskania przez Algierię niepodległości od Francji w 1962 r., zdobywającą 208 z 462 miejsc. Społeczność międzynarodowa okrzyknęła te wybory jako „uczciwe” i „przejrzyste”, ale czy naprawdę można uznać je za prawowite?

Demonstracje w Algierii

W rzeczywistości wybory z jednej strony charakteryzowały oszustwa, a z drugiej wysoka absencja, co przyznał także minister spraw wewnętrznych, informując, że odsetek głosujących wynosił 42,9%. Podczas kampanii wyborczej organizacje świeckie, obywatelskie i działacze, którzy głównie znajdują się w północnym regionie Berberów, Kabylie, wezwali do bojkotu, w nadziei zdelegitymizowania wyborów i reżimu.

Reżim odpowiedział przemocą i brutalnością. W jednym przypadku młody bloger, Tarek Mameri, został aresztowany tylko za umieszczenie klipu na YouTube z wezwaniem do Algierczyków, by nie głosowali; w innym, 14 kwietnia, pokojowy wiec „Niezależnej Młodzieży dla Prawdziwej Zmiany”, z podobnym przesłaniem, został przemocą rozpędzony przez policję. Kamel Daoud, publicysta algierskiej gazety “Quotidien d’Oran”, określił Algier podczas kampanii wyborczej jako zamkniętą stolicę: z policją patrolującą dworce kolejowe, przeszukującą hotele, aresztującą ludzi na podstawie ich wyglądu i ogólnie stosującą przemoc.

Niska frekwencja wyborcza symbolizuje rozbrat z reżimem, który obecnie nie reprezentuje nikogo poza samym sobą. Chociaż w lutym zeszłego roku zniesiono stan wyjątkowy, który trwał od 1992 r., nie przełożyło się to na lepsze gwarancje praw i podstawowych swobód, włącznie z wolnością zgromadzeń i demonstracji.

Zamiast tego zdominowany przez armię rząd użył tej okazji, by wzmocnić swoje rządy twardej ręki. Przyjęto szereg nowych praw, które znacząco podniosły kontrolę władz wykonawczych i wojskowych nad systemem sądowniczym i przyznały ministerstwu spraw wewnętrznych władzę nadzorczą nad funkcjonowaniem partii politycznych, organizacji obywatelskich i nad mediami.

FLN dzisiaj nie jest tą samą partią, która odważnie walczyła przeciwko francuskim kolonizatorom pięćdziesiąt lat temu. Pozostała z niej grupa aparatczyków, którzy zwalczają się wzajemnie, kiedy nie zajmują się biznesami – firmami, ziemią, farmami – jakimi nagrodzili sami siebie będąc u władzy. Rzeczywistą władzę dzierży wojskowy Departament Wywiadu i Bezpieczeństwa (DRS). Pod tym względem Algiera podobna jest do Pakistanu i Syrii, gdzie wydaje się, że warunki dyktuje tajna policja.

Tej biurokratyczno-militarnej elicie politycznej udało się doprowadzić kraj do stanu agonii. Społeczność międzynarodowa wydaje się być ślepa na despotyzm reżimu, którego chciałaby widzieć jako sojusznika w wojnie z terrorem i przeciwko islamizmowi. W Europie panuje obawa, że jeśli FLN zostanie obalona, kraj raz jeszcze przeżyje coś podobnego do dziesięciolecia terroru, który uderzył w Algierię w 1992 r., po miażdżącym zwycięstwie Islamskiego Frontu Zbawienia w pierwszej rundzie wyborów do władz ustawodawczych. W tym momencie armia zmusiła reżim do anulowania drugiej rundy i prezydent rozwiązał Narodowe Zgromadzenie Ludowe, a wkrótce potem ogłosił stan wyjątkowy. Islamiści uznali te kroki za wypowiedzenie wojny, co dało reżimowi algierskiemu powód, by zacząć ich zwalczać. Wynikiem była wojna domowa.

Były pułkownik armii algierskiej, który zdezerterował i żyje obecnie jako uchodźca polityczny w Niemczech, Mohammed Samraoui, opisał ten okres w książce wydanej w 2003 r. Chronique des annees de sang (Kroniki krwawych lat). Wiosną 1992 r. szefowie armii zdecydowali, że „zagrożenie islamistyczne” zagraża ich władzy i powinno być zlikwidowane. Walka przeciwko islamistom była także okazją pozbycia się innych „wrogów” reżimu, takich jak działacze praw człowieka i przywódcy Amazigh (Berberów) w Kabylie, których oskarżono także o to, że są na „liście płac Francji”.

Aby dać pojęcie o histerii, jaka panowała w armii w tych latach, Samaraoui cytuje słowa generała Smaila Lamariego, szefa wydziału kontrwywiadu DRS, który powiedział: „Jestem gotów zabić trzy miliony Algierczyków, jeśli tego potrzeba dla zachowania porządku, któremu zagrażają islamiści”. Istotnie, liczba ofiar śmiertelnych wojny domowej szacowana jest na między 20 a 200 tysięcy.

W tym kontekście szefowie DRS stali się bezpośrednio odpowiedzialni za stworzenie Zbrojnej Grupy Islamskiej w Algierii, która popełniła najpotworniejsze zbrodnie. Kilku analityków widzi wręcz związki między DRS i Al-Kaidą w Islamskim Maghrebie, pokazując, że rozpoczęte w 1992 r. dziesięciolecie terroru i manipulacji jeszcze się nie skończyło.

Algierczycy chcą zmiany i dlatego wielu z nich zdecydowało się bojkotować wybory jako sposób protestu bez przemocy. Wyborów w Algierii nie należy obwoływać sukcesem demokracji, ponieważ posłużyły tylko, by nadać fasadę legitymacji reżimowi, który igra z życiem obywateli, żeby pozostać przy władzy.

Tłumaczenie Małgorzata Koraszewska, Racjonalista.pl

http://www2.memri.org/bin/polish/articles.cgi?Page=archives&Area=ia&ID=IA84412

Anna Mahjar-Barducci, marokańsko-włoska dziennikarka i pisarka, jest przewodniczącą mieszczącego się w Rzymie Stowarzyszenia Liberalnych i Demokratycznych Arabów, które promuje swobody obywatelskie i integrację imigrantów w Europie.

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign