Demokrata, idealista, samobójca, terrorysta

Idealistyczny młody Egipcjanin, czynny uczestnik Arabskiej Wiosny w 2011 roku, trzy lata później zginął w Iraku jako zamachowiec samobójca.

Pięć lat temu Ahmad Darrawi był jednym z młodych Egipcjan, którzy zachwycili świat swoją odwagą. Protestował wtedy wraz z innymi na placu Tahrir, a po wygranej rewolucji pojawiał się często w telewizji przestawiając reformy konieczne do wprowadzenia w brutalnej i skorumpowanej policji. Jesienią 2011 startował do parlamentu jako niezależny kandydat. Na zdjęciach z tamtego okresu widzimy uśmiechniętego, gładko ogolonego mężczyznę w szarym garniturze głoszącego hasło „Godność i bezpieczeństwo”. Miał wtedy 32 lata. Trzy lata później wysadził się w powietrze w Iraku jako oddany żołnierz Państwa Islamskiego.

Jak do tego doszło? W jaki sposób młody mężczyzna z klasy średniej zmienił się w bezwzględnego zamachowca samobójcę? Trudno odpowiedzieć na te pytania bez szerszego spojrzenia. Bez wzięcia pod uwagę upadku, jaki wydarzył się w krajach arabskich w ciągu ostatnich pięciu lat, przejścia od pokojowego, tolerancyjnego i idealistycznego nastawienia do masowych morderstw i barbarzyństwa Państwa Islamskiego.

Przepaść dzieląca te dwa światy jest tak duża, że na pierwszy rzut oka próba połączenia ich w jedną całość może się wydawać szaleństwem. Ale dla Darrawiego i innych podobnych jemu w Egipcie, Jemenie, Syrii czy Tunezji, droga od demokracji do Państwa Islamskiego wcale nie jest taka długa. Wychowali się w świecie ograniczonych horyzontów, długo chowanych urazów i codziennych upokorzeń. Krótki, ale ekstatyczny moment jedności, jaki nastąpił w 2011 roku na placu Tahrir i w podobnych miejscach w innych krajach arabskich spowodował, że powrót do tych samych dobrze znanych bolączek był tym bardziej bolesny. I uczynił niektórych arabskich idealistów podatnymi na fałszywe obietnice.

Samobójcza śmierć Darrawiego odbiła się szerokim echem wśród osób zaangażowanych w protesty roku 2011. Jak to wyraził jeden z jego przyjaciół: „Jeśli to przydarzyło się jemu, to może przydarzyć się każdemu”. Ahmad nie był zwykłym protestującym, był jednym z liderów, członkiem elity znanej jako Coalition of Revolutionary Youth. Wyróżniał się, ponieważ miał bezpośrednie doświadczenia z egipską policją. Przed laty służył tam krótko w randze oficera, po czym odszedł, jak sam mówi, z niesmakiem, ponieważ był świadkiem korupcji i tortur.

Już po obaleniu Mubaraka jesienią 2011 roku wydał większość swoich oszczędności na kampanię wyborczą do parlamentu. Wybory przegrał, ale nie stanowiło to dla niego większego problemu i działał dalej. Jednak w następnych miesiącach euforia Arabskiej Wiosny zmieniła się w zimną wojnę między różnymi frakcjami politycznymi.

Darrawi nie popierał Bractwa Muzułmańskiego, które wygrało wybory prezydenckie w czerwcu 2012 roku. Postrzegał ich jako hałaśliwą zgraję starszych panów. Ich rządy zaczęły go oburzać, kiedy pod koniec 2012 roku Egipt zaczął się staczać w otchłań wojny domowej. Powiedział wtedy bratu, że rewolucja jest już skończona oraz zaczął powoli popadać w depresję. Jak mówią jego przyjaciele, kiedy latem 2013 roku egipska armia odsuwała islamskiego prezydenta Morsiego od władzy, Darrawi był w stanie prawie katatonicznym. Zniknął w lipcu tego samego roku.

Kilka miesięcy później z nowego konta na Twitterze, nieznanego przyjaciołom ani rodzinie, zamieścił w sieci video. Na filmie było widać kilkunastu rebeliantów siedzących dookoła ogniska w lasach północnej Syrii, wspólnie śpiewali i grzali się przy ogniu. Śpiewali po arabsku, fałszując:

Jak piękny jest dźwięk strzałów niosący się nad pustynią
Nie rozstajemy się z naszymi granatami
Księżyc i gwiazdy są naszymi świadkami
A sama pustynia głosi naszą chwałę

Darrawi, autor filmu, był wtedy dowódcą małej grupy bojówkarzy „Lwy Kalifatu”, która dopiero co zaprzysięgła wierność Państwu Islamskiemu. Był już wtedy oddanym dżihadystą i często porównywał jedność rebelianckich bojówek do toksycznych podziałów w swoim ojczystym Egipcie. Kiedyś napisał: „Gdy usiedliśmy do obiadu zauważyłem, że w walczą w naszych szeregach dżihadyści z 18 różnych krajów. Bóg jest jedyną siłą i jedynym celem, który mógł nas wszystkich zjednoczyć w harmonii”.

W tym właśnie czasie napływ zagranicznych dżihadystów zmienił oblicze syryjskiego konfliktu, a z Państwa Islamskiego uczynił jedną z najpotężniejszych grup terrorystycznych w historii. Jednak na Twiterze Darrawi wspominał kilka razy, że motywuje go i inspiruje do działania nie tyle sama walka, a właśnie ta idealnie zagrana społeczność. Kilka miesięcy później pisał: „Niektórzy zastanawiają się nad miłością i sensem przynależenia do PI. Bracia moi, to jest marzenie tak stare, jak upadek dawnego kalifatu. I uczynimy je prawdziwym choćby przez nasze okaleczone ciała, jako dar dla następnego pokolenia”.

Czytając jego posty nie można oprzeć się wrażeniu, że Darrawi projektuje na kalifat wszystkie swoje nadzieje i marzenia związane ze zjednoczonym i uzdrowionym Egiptem: „Jak cudownie oddać swoje życie sprawie wskrzeszenia kalifatu. Jak cudownie oczekiwać chwili spotkania z prorokiem w raju, aby opowiedzieć mu co zrobiłeś, żeby spełniły się jego obietnice”.

Pomiędzy ciągłymi wpisami o śmierci i walce Darrawi wspominał czasami w oderwanych od całości wpisach o swoim dawnym życiu. Można tam znaleźć wzruszający wpis o trójce dzieci zostawionych w Egipcie i związanym z tym poczuciem winy. Są przebłyski humoru: „Dołączyłem do chińskiej brygady w Aleppo i zobaczyłem ich trening. Przypomniał mi filmy o nindża”. Jeden post zabrzmiał jak odpowiedź na wewnętrzny głos z przeszłości: „Na pewno nie jestem szalony”.

Ostatni post Darrawi zamieścił w marcu 2014 roku. Dwa miesiące później jego brat otrzymał anonimowy telefon od człowieka, który przedstawił się jak święty wojownik i przekazał wiadomość: „Abu Mouaz al-Masri” – był to pseudonim Darrawiego – wysadził się w powietrze jako zamachowiec samobójca”. W osobnym mailu była informacja, że miało to miejsce w Iraku. Kiedy brat Darrawiego zapytał mailowo o więcej szczegółów oraz o świadectwo zgonu, dostał odpowiedź, że niczego takiego nie otrzyma.

Dwa lata później świat arabski nadal nie jest spokojnym miejscem, a większość ludzi, którzy w 2011 roku walczyli o wolność i demokrację, nie popiera barbarzyńskiego Państwa Islamskiego. Niektórzy z nich siedzą w więzieniu, niektórzy uciekli do Europy, niektórzy poszli drogą rozpaczy lub nawet samobójstwa. Ale część z nich podąża za sektą, która obiecuje im odzyskanie ich zdruzgotanego świata.

Robert F. Worth

Oprac. Severus Snape na podstawie http://www.wsj.com

 

***

 

2Robert F. Worth jest amerykańskim dziennikarzem, był m.in. korespondentem „New York Timesa” w Bagdadzie.

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign